Żywe grobowce/L

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Żywe grobowce
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia Księgarni Polskiej B. Połonieckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Postanowiłem po przybyciu do Łomży odnaleźć dawnych moich wspólników. Zaglądałem do różnych znanych mi melin; ale dawnych znajomych nie było ani śladu. Ten zabastował, ten w więzieniu, inny wyjechał na gościnne występy. Dowiedziałem się, że Frania wyszła szczęśliwie zamąż za komisarza policji, ma już ładną córeczkę. Wzięła mnie chęć, by ją odwiedzić, ale gdy spojrzałem na swoje nędzne ubranie, dałem spokój.
Na drugi dzień dopiero, u pasera, gdzie przenocowałem, dowiedziałem się, że Stasiek dobrze zarobił, zabastował, ożenił się bogato z właścicielką majątku i dobrze mu się powodzi. Chciałem go także odwiedzić, jednakże przypomniałem sobie jego słowa w więzieniu: „Policzymy się za Franię, jak się spotkamy na wolności“ i obawiałem się go, znając jego charakter.
Dowiedziałem się także, co się dzieje z Elcią. Opowiadano mi, że wyszła zamąż za bogatego kupca i że jej się jak najlepiej powodzi. Postanowiłem ją natychmiast odwiedzić. Wstydząc się swego zewnętrznego wyglądu, zdecydowałem się czekać na nią przy bramie domu, w którym mieszkała. Przemoknięty wskutek deszczu, który lał cały dzień, i przejęty chłodem jesiennej nocy, zaglądałem w oczy każdej kobiecie podobnej do niej wzrostem. Dopiero po jedenastej w nocy, ujrzałem kobietę prowadzoną pod ramię przez tęgiego mężczyznę. Odrazu poznałem Elcię. Wraca z kina, lub z teatru, — pomyślałem. Przeszedłem obok nich, podczas gdy mężczyzna, — jak się domyślałem jej mąż, — otwierał bramę. Zajrzałem jej w oczy, tak jednak, aby mnie nie spostrzegła. Wydała mi się sto razy piękniejsza niż przedtem. Z całej jej postaci biło zdrowie i zadowolenie z siebie. Miałem chęć rzucić się jej do nóg i całować jej pantofelki za to, że potrafiła walczyć z życiem i nie poddawała się żadnemu złu. Zawsze myślałem, że przeze mnie zejdzie do rynsztoka i miałem wyrzuty sumienia. Raczej spodziewałem się, że ją spotkam na rogu, niż w takiej sytuacji. — Przypuszczałem, że Elcia skończy tak samo, jak inne dziewczyny, sprowadzone z dobrej drogi; a tu masz tobie! Ja, który byłem jej kochankiem, wstydzę się teraz podejść do niej! Czułem się jednak szczęśliwy, jak nigdy w życiu, że tak się stało. Sumienie moje od tej chwili będzie o wiele spokojniejsze.
Zanim postanowiłem co począć, Elcia znikła z mężem wewnątrz bramy, a furtka zatrzasnęła mi się przed samym nosem.
Oparłem się o bramę napół przytomny. Odczułem teraz całą grozę mojej nędzy, jak nigdy do tego czasu. Myśląłem o tem, że grzech się mści... Więc kto z nas zgrzeszył, ja czy ona? Jej jest dobrze, a mnie...
Stałem tak jak przykuty do bramy. Zauważyłem, że stróż nocny obserwuje mnie. Zapewne myślał, że chcę okraść któryś ze sklepów, znajdujących się w tej samej kamienicy. Ruszyłem więc naprzód nie bacząc na to, że nogi uginają się pode mną.
Na drugi dzień postanowiłem koniecznie z nią się zobaczyć. Chciałem jej powinszować i zapytać, czy jest szczęśliwa, więcej nic. Cały dzień czatowałem na tej ulicy. Widziałem ją kilkakrotnie, ale nie miałem odwagi podejść do niej przy ludziach. Nie chciałem zresztą, by ktoś wiedział o naszym dawnym stosunku.
Wieczorem tegoż dnia, głodny i wyczerpany, znalazłem wreszcie okazję, by ją zaczepić. Zauważyłem, że prędko skręciła w boczną uliczkę i momentalnie udałem się za nią.
Cisza. Nikogo na ulicy wokoło nie było widać. Nie było tu nawet światła, tylko z drugiej ulicy słabe promienie padały na chodnik. Wymarzone miejsce dla zakochanych! Była to ta sama uliczka, po której spacerowałem jako uczeń jeszywetu z córką piekarza, o której była mowa w pierwszym tomie. Elcia szła prędkim krokiem. Domyślałem się, że czuje obce kroki za sobą i umyka, by nie zostać zaczepioną przez łobuza w ciemnej uliczce. Wtem, kiedy już byłem o dwa kroki od niej, stanęła odwracając się twarzą do mnie i spazmatycznym głosem zawołała mnie po imieniu padając mi w objęcia...
Staliśmy tak bez słowa przytuleni do siebie. Ciche łkanie wyrwało jej się z piersi.
— Elciu droga, — błagałem, — uspokój się. To nie miejsce na rozmowę. Jeszcze ktoś może nadejść. Chodźmy stąd.
Elcia momentalnie opamiętała się. Pociągnęła mnie za sobą nerwowym ruchem, poczem pobiegła pierwsza w kierunku parku miejskiego. Ja podążyłem za nią.
Usiedliśmy na ławce pewni, że nikt nam nie przeszkodzi. Czuliśmy oboje, że mamy sobie dużo do powiedzenia, ale żadne z nas nie śmiało pierwsze zacząć. Czuliśmy się winni jedno wobec drugiego: ja, że jestem taki nieszczęśliwy, że jej nie mogłem dać szczęścia, ona — że mogła dać szczęście innemu mężczyźnie.
Siedzieliśmy tak dobrą chwilę, poczem ona pierwsza odezwała się biorąc mnie za rękę:
— Ty się nie gniewasz na mnie? Boże, jak ty mizernie wyglądasz! Jesteś nareszcie znów przy mnie... Powiedz, powiedz, mój drogi, — tuliła się do mnie, — dawno już jesteś na wolności?
— Niedawno, — odmruknąłem. — Zresztą co to ciebie może obchodzić. Ty i tak nie czekałaś na mnie, aż będę wolny.
— Drogi... I ty do mnie tak możesz mówić? Ty, który sam odpędzałeś mnie od siebie? Nie spodziewałam się twoich wymówek.
— Ja zrobiłem swoje, i tyś powinna była zrobić swoje. Gdzie są twoje zapewnienia, że do grobu mnie nie zapomnisz?
Elcia wybuchnęła płaczem.
— Nie męcz mnie, — wołała zrozpaczona. — Co miałam robić? Po tobie ślad zaginął. Nie myśl, że się nie dowiadywałam o ciebie. Ojciec mój pokazał mi list, który otrzymał od znajomego z więzienia mokotowskiego, żeś ty...
Zabrakło jej oddechu i słowo uwięzło w gardle.
Zrozumiałem teraz wszystko: To ojciec jej urządził całą intrygę. Mim o, że sam był paserem, twierdził, że dla córek weźmie zięciów statecznych. „Za pięć tysięcy dolarów posagu, dostanę takich, chociaż sam jestem paserem. Za pieniądze wszystko się robi“ — mówił, gdy raz byłem u niego.
W czasie rozmowy z nią walczyły we mnie dwa sprzeczne uczucia. Z jednej strony kochałem ją z calem oddaniem i byłem rad, że skończyła w ten sposób. Z drugiej jednak budziła się we mnie zazdrość, że ona należy do innego mężczyzny. W zburzony okropnie dyszałem ciężko i zgrzytałem zębami z żalu do samego siebie. Postanowiłem jednak postępować dalej jak dotychczas i tylko dbać o jej dobro. Po chwili odezwałem się:
— Słuchaj, Elcia, powiedz mi prawdę. Czy jesteś teraz szczęśliwa? Jeśli tak, to i ja będę szczęśliwy.
Elcia nic nie odpowiedziała, tylko tuliła się do mnie. Odepchnąłem ją delikatnie, czując, że zaczyna się ze mną dziać coś niedobrego. Ona widać to zrozumiała, gdyż odsunęła się ode mnie. Znów siedzieliśmy oboje zamyśleni i milczący.
— Powiedz mi, — zawołałem, — skąd wiedziałaś, że tu jestem i chcę się z tobą zobaczyć? Czy zauważyłaś mnie przy bramie? — Wieczorem, gdym szła z mężem, poznałam cię odrazu przy bramie.
Opanowałam się całą siłą woli, by się nie zdradzić przed mężem, który mnie bardzo kocha. Szukałam różnych okazyj, by móc się z tobą zobaczyć. Specjalnie wybrałam tę uliczkę, wiedząc, że ty podążysz za mną. Powiedz mi, co masz zamiar teraz ze sobą zrobić? Pocoś tu przyjechał? Gdzie przebywasz?
— Przyjechałem tu, żeby się z tobą zobaczyć. Co ja porabiam? Co to ciebie może obchodzić?
— Nie mów tak. Dlaczego jesteś taki zły? Czy doprawdy nie kochasz mnie już?
— A ty mnie jeszcze kochasz? — powiedziałem z wyrzutem.
— Jak ty śmiesz mnie o to pytać?! Czy ty możesz wątpić o tem choć na jedną chwilę? Czy to mały dowód mojej miłości dla ciebie, że po raz pierwszy po wyjściu zamąż oszukałam męża, mówiąc mu, że idę do koleżanki, by się tylko z tobą zobaczyć? Mąż mój jest szlachetnym człowiekiem i nigdybym go nie oszukała, gdyby nie ty.
Podczas jej wynurzeń o mężu zazdrość zaczęła we mnie wzrastać; nagle chwyciłem ją wpół. O na z całej siły odepchnęła mnie od siebie, aż zachwiałem się na ławce.
— Nie zapominaj się, mój przyjacielu, należę teraz do innego. Pomimo mej miłości do ciebie, męża zdradzić nie mogę i nie chcę.
— Kłamiesz, że mnie kochasz, gdybyś mnie kochała, nie broniłabyś się! — zawołałem drżąc ze wzburzenia. Nawet kilka klątw wyrwało się z moich ust, gdy zobaczyłem, że Elcia przerażona bez słowa poczyna oddalać się ode mnie. Chwiejnie powlokłem się za nią, zastępując jej drogę.
— Puść mnie, puść, — prosiła, gdy ją znów chwyciłem w objęcia. — Będę wołała o pomoc.
— Nie zrobisz tego, moja mężatko, — zawołałem szyderczo przyciskając ją jeszcze bardziej do siebie i pałając żądzą. Ona jednak nagłym ruchem uderzyła mnie między oczy tak, że odrazu uwolniła się z mych ramion.
Gdy przyszedłem do siebie, puściłem się w pogoń za nią. Ale już tylko zdaleka zauważyłem jej sylwetkę między przechodniami na ulicy. Chciałem podążyć za nią i zatrzymać ją, jednakże rozsądek wziął górę nad zmysłami i dałem spokój obiecując sobie jednak w duchu, że nie wyjadę stąd, póki się z nią jeszcze raz nie zobaczę.
Stałem może z godzinę oparty o mur kamienicy i zastanawiałem się nad mojem postępowaniem z Elcią. Żałowałem, że postąpiłem w ten sposób. Chciałem ją teraz błagać o przebaczenie. Doszedłem do przekonania, że ona jako kobieta uczciwa nie mogła postąpić inaczej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.