Przejdź do zawartości

Żywa lalka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Julia Zaleska
Tytuł Żywa lalka
Pochodzenie Przynęta na Wilki
Skarbnica Milusińskich Nr 110
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1932
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Żywa
lalka

Pawełku, czy to ty ruszałeś moją lalkę?
— Też! Pytałaś mnie o to już wczoraj.
— Nadzwyczajne!... westchnęła dziewczynka, — nic nie rozumiem!
— No, cóż tam stało się znowu?
— Stało się, że Basia, moja laleczka jest ubrana.
— Więc?
— Zostawiłam ją dzisiaj rano w kołysce w jednej koszulce, a teraz jest w tej oto sukience.
To mówiąc, pokazywała pulchnemi rączkami śliczną sukienkę.
— Bredzisz, siostrzyczko.
Siostrzyczka, zmieszana zupełnie, nic już nie odrzekła i pogrążona w zadumie odeszła drobnemi kroczkami — szukać swoją mamusię, potem staruszkę nianię Marysię, potem ogrodnika. Wszystkim zadawała to samo pytanie, wszyscy jednak odpowiadali, że mają pilniejsze sprawy niż zabawa lalkami.
Co począć?
Wszyscy byli zdania, że Helenka nie pamięta co robiła rano. Zapewne sama ubrała laleczkę, a teraz zapomniała o tem.
To mniemanie doprowadzało dziewczynkę do rozpaczy. Wszak była pewna że nie ubierała lalki. Zmartwiona niezmiernie, namyślała się chwilkę, potem cichutko, na paluszkach zbliżyła się do drzwi, prowadzących do gabinetu tatusia i zastukała.
Trudno sobie wyobrazić pana Dębskiego, radcę ministerjalnego zajętego tak niezwykłą sprawą, jak koszulka i toaleta lalki. A jednak radca słuchał uważnie, o co chodzi jego córeczce.
— Mój tatusiu, czy nie ruszałeś mojej lalki? Nie śmiałam zapytać ciebie o to wczoraj, bo wczoraj już Basię ktoś ruszał, ale dzisiaj... to tak coś nadzwyczajnego, że trzeba ażebyś wiedział co się dzieje...
I dziewczynka opowiedziała o kołyseczce, o koszulce i ubraniu lalki.
— Ty, tatusiu jesteś radcą ministerjalnym, zajmujesz się sprawami całego Państwa, więc napewno łatwiej przyjdzie ci wykryć prawdę niż twojej małej córeczce. Nikt nie bierze moich kłopotów poważnie i wszyscy utrzymują, że to ja sama ubrałam Basię. Ale upewniam cię tateczku, że nie.
Jej miła twarzyczka zmieniona ogromnie, rozczuliła pana Dębskiego, który jednak nie dał tego poznać po sobie.
— Więc dobrze, panieneczko, — rzekł poważnie, — przeprowadzimy śledztwo.
Przy tych niezrozumiałych słowach, Helenka, już nieco uspokojona, szeroko otworzyła zdumione oczęta: czy tatuś traktuje sprawę poważnie, czy też bawi się jej kosztem? Dziewczynka nie wiedziała. W każdym razie byłaby to zupełnie nowa ciekawa zabawa, niepodobna do zwykłych zabaw dziecięcych.
— Przeprowadzimy śledztwo, a teraz może panienka już odejść, — rzekł tatuś.
— Dobrze, odparła dziewczynka cichutko i nieco zmieszana skierowała się ku drzwiom, kiedy usłyszała głos:
— Chodź kochanie, ucałuj twego tatusia.
Helenka jednym skokiem usadowiła się na kolanach ojca i, obejmując go za szyję, szeptała do uszka.
— Czy doprawdy przeprowadzisz śledztwo?
— Ależ naturalnie moje kochanie, rozwiążemy tą zagadkę, obiecuję ci solennie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Działo się to na letnisku w mieszkaniu wynajętem na lato. Dom był wygodny, otoczony ładnym wielkim ogrodem. Lewa strona była szczelnie ogrodzona, zaś po prawej mieszkał stary oryginał, unikający ludzi, samolub, kochający tylko swoje najróżnorodniejsze zwierzątka. Pobyt na letnisku był prawdziwym odpoczynkiem, mieszkano przy oknach otwartych nie obawiając się bynajmniej złodzieji. Wszyscy w całej pełni korzystali z lata. Dobra Marynia, którą nazywano nianią, gdyż wyniańczyła mamusię dzieci, była jedyną istotą, która tutaj wciąż pracowała. Miała ona upodobanie do leczenia wszystkich. Zakaszle kto — już niania niesie ciepłe mleczko; przemoczy ktoś nogi, niania wtej chwili wydostaje filcowe pantofle, a jeśli, Broń Boże, zadraśnie kto rękę i skaleczy — niania wnet wydostaje całą swoją apteczkę. Dobra staruszka cierpliwie znosiła drwiny pana Dębskiego, który żartował z jej zabiegów lekarskich.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz obudziła się Helenka z bólem uszka — było to prawdopodobnie nieznaczne przeziębienie. Marynia szybko zawiązała opaskę wokoło milusiej twarzyczki.
— Och, moja nianiu, jak można dzisiaj myśleć o mojej chorobie? Niania wie dobrze, że dzisiaj tatuś rozpoczyna śledztwo, jest to pilniejsze niż wszystko inne.
— Ale to tatuś a nie my!
— Jakto! Ależ mamy moc pracy. Trzeba poprosić tatusia, mamusię, Pawełka i pokazać wszystkim, że Basia leży w kołysce. Następnie zamkną drzwi na klucz i wszyscy pójdą — wrócą zaś przed śniadaniem, i zobaczą co robi Basia.
— Tak, to komplikuje sprawę — odparła niania, zawiązując mocniej opaskę.
Wszystko odbyło się tak, jak mówiła Helenka. Świadkowie stwierdzili, że lalka jest w kołysce i powrócili do swoich zajęć.
Helenka była bardzo podniecona, Pawełek zaniepokojony, pozostali obojętni, gdyż byli to starsi i musieli dać przykład spokoju.
Wybiła jedenasta...
Pół do dwunastej...
Nadeszła chwila. Tatuś obojętnie wkłada klucz do zamku, mamusia śmieje się, Pawełek ma wygląd zdecydowany na wszystko. Marynia zaciekawiona stoi na końcu, natomiast Helenka, — widać tylko jej wielkie, rozszerzone oczy, a małe usteczka zwięziły się jeszcze bardziej ze wzruszenia.
Otworzono drzwi...
— Niemożliwe! — rzekł tatuś.
— Och! — zawołała mamusia.
— Nadzwyczajne! krzyczał Pawełek.
— Teraz uwierzą! — z uniesieniem oświadczyła Helenka.
— To sprawa djabelska, — westchnęła Marynia.
Nie ulegało wątpliwości, że Basia stała ubrana, i rzecz nie do uwierzenia, miała opaskę na uchu, jak Helenka.
Wszyscy otoczyli lalkę i pan Dębski, radca ministerjalny zamyślił się nad tą zabawką, jak nad sprawą państwową.
— Jutro, — rzekł, — ogrodnik będzie pilnował wejścia i zamknę okna. Prawdopodobnie ktoś wszedł przez okno.
Nazajutrz powtórzyła się cała ceremonja.
Pół do dwunastej otworzono drzwi. Szyba była rozbita, a Basia znikła wraz ze swoimi sprzętami. Ogrodnik oświadczył, że stał na straży przez dwie godziny i nie widział, ażeby kto wchodził.
To było niepojęte. Zajrzano do wszystkich kątów — nic a nic. Dano za wygranę i pół do pierwszej powrócono na śniadanie, kiedy pan Dębski przypadkowo spojrzał na okno, oświetlające pralnie w suterynach i parsknął śmiechem.
— Ach! to zabawne! chodźcie, chodźcie wszyscy i niania także, — patrzcie! Lalka siedziała na oknie i dziwne stworzonko, uczesane jak Marysia, podawało jej filiżankę z herbatą, którą mieszało swoim czarnym brudnym palcem. To była mała małpeczka bardzo zabawna, która opiekowała się lalką, jak niania Helenką.

Okazało się, że małpeczka nazywa się Koko, należy do starego dziwaka, który mieszkał w willi na prawo. Wzruszeni przywiązaniem Koko do Basi i ze względu na to, że Koko bawiła wszystkich, państwo Dębscy kupili małpeczkę, która dotychczas żyje szczęśliwie, a dzieci często opowiadają historję „żywej lalki”.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Julia Zaleska.