Życzenie zmarłej/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Życzenie zmarłej
Wydawca Gazeta Urzędnicza
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le voeu d'une morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Jerzy bał się wprawdzie czynić nawet wobec siebie takich zwierzeń, jednakowoż doznał uczucia prawdziwej ulgi, gdy nareszcie rozstał się z Danielem. Pozostał sam ze swą miłością, sam z Joanną i takie przejmowało go uczucie, jakgdyby był równocześnie jej kochankiem i jej bratem, odkąd nie miała nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Doznawał szlachetnego zadowolenia z powodu, że nie rzucił się jej odrazu od stóp; przez dwa dni odmówił sobie nawet niewinnej przyjemności odwiedzenia Joanny; układał w myśli wyrazy, jakiemi się powita, i upajał się wyobrażeniem spojrzenia, którem Joanna obdarzy go przy wejściu.
Spotkanie obojga było równie rozkoszne, jak kłopotliwe. Oboje poraz pierwszy dali do swych serc dostęp uczuciom miłości. To też w czarownem zakłopotaniu nie wiedzieli, jak do siebie przemówić; kilka minut upłynęło zanim zdołali wymieniać kilka obojętnych wyrazów. Ale potem odtajały ich serca.
W rozmowie tej wszystko uregulowano. Joanna, której żałoba jeszcze się nie skończyła, chciała ślub odwlec o kilka miesięcy. Jerzy poddał się jej woli. Był szczęśliwy, gdy usłyszał, iż Joanna nie posiada żadnego zgoła majątku, nie byłby bowiem zdołał przemódz się do tego stopnia, aby używać pieniędzy Lorina.
A Daniel był tak daleko od nich! Poświęcili mu krótką chwilę rozmowy, jak o przyjacielu, którego już może nigdy się nie zobaczy. Rozpływali się w egoizmie szczęścia, tonęli w teraźniejszości, przyszłość pozostawiając na uboczy.
Prawie sześć miesięcy upłynęło im w tych niewinnych rozkoszach. Kochali się i to im wystarczało. Nie myśleli nawet o tem, co ich zetknęło.
Z lekkiem drżeniem poczęła raz Joanna rozmowę o listach, które jak sądziła, pisywał do niej Jerzy. To wspomnienie przeszłości epizodycznie tylko wymknęło się jej z ust wśród pogadanki.
Jerzy lekkie czuł drżenie. Nagle błysnęła mu przed oczyma wyobraźni twarz Daniela. Nic nie odpowiedział i żal mu się zrobiło, że nie zapytał przyjaciela w sprawie wymiany listów, które młodą kobietę tak silnie poruszyły.
Joanna zaś, raz poruszywszy sprawę, nie poprzestała na wzmiance, przypomniała Jerzemu kilka ustępów wrzekomo i jego listów, zacytowała nawet kilka zdań dosłownie. Podejrzenie zbudziło się w sercu Jerzego. Zapytał Joannę, czy posiada jeszcze owe listy. Z uśmiechem bez wahania przedłożyła mu całą ich paczkę.
— Oto one, rzekła. Kochasz mnie pan dziś tak silnie, że nie pamiętasz nawet, jak kochałeś mnie dawniej... Posłuchaj przeto.
I przeczytała mu jeden z owych listów, gorejący niepohamowaną namiętnością. Jerzy z rozpaczliwą miną słuchał jej, co zauważywszy, Joanna nie mogła pohamować śmiechu. Młody człowiek wziął plik listów do ręki i począł je gorączkowo przeglądać. W jednej chwili wyjaśniło mu się wszystko.
Daniel umknął, nie myśląc o tem, iż pozostawia dowody swych uczuć i swego oddania się. W rozpaczy, jaka nim owładnęła, poszedł za jedną jedyną myślą i jedynemu pragnieniu, by jak najrychlej wyrwać się z koła stosunków, które taką zgotowały mu męczarnię.
Nakoniec Jerzy wiedział, co działo się w sercu przyjaciela. Doszedł do posiadania całkowitej tajemnicy i nie chciał dać się wyprzedzić w szlachetności swemu przyjacielowi. Miłość wprawdzie głośny podniosła w pierwszej chwili protest, on jednakże zmusił ją do milczenia.
Ująwszy Joannę za rękę mówił:
— Mówimy tyle o wzajemnej miłości, a jednak w gruncie jesteśmy tylko dzieciakami. Ani jedną myślą nie uczciliśmy dotąd człowieka, który uczynił, iż należeć będziemy do siebie. Zdala od nas wylewa on łzy gorzkie, podczas gdy my porwani sobkowstwem zwykłem u kochanków, używamy niezamąconej rozkoszy i z jednego upojenia rzucamy się w drugie. Musisz o wszystkiem dowiedzieć się Joanno, bo uważałbym siebie za nędznika, gdybym rozmyślnie zataił przed tobą prawdę. Dopiero te listy odkryły mi jej tajemnicę... Posłuchaj dziejów Daniela.
I w prostych, niewyszukanych wyrazach pouczył Joannę o wszystkiem, co wyznał mu przyjaciel. Przedstawił jej to pełne poświęcenia życie, na które składały się w równej mierze miłość i zaparcie. Pokazał Joannie Daniela stojącego przed łożem jej matki. Łzy rzęsiste polały się z oczu pięknej młodej kobiety. Nużyła ją świadomość okrucieństwa, jakiego dopuściła się wobec Daniela, strażnika jej lat młodych, co w tylu ciężkich chwilach niewidoczną ocalił ją pomocą.
Jerzy zaś prawił dalej z całą dokładnością roztaczając dzieje tego długiego męczeństwa. Podnosił wszystkie szczegóły, bez osłony zakreślił obraz cierpień i rezygnacji biednego Daniela. Naprzód dwanaście lat męczył się w samotności, — tych dwanaście lat, podczas których Joannę trzymano w klasztorze; ale zupełna, bezwzględna rezygnacja nastała dlań dopiero z chwilą objęcia posady sekretarza u Telliera. Z rozkoszą mięszała się w jego sercu najwyższa boleść podczas wycieczek na łódce w Mesuil-Rouge i wówczas, gdy wśród tłumu towarzyskiego roztaczał nad nią zdala ciche skrzydła swej opieki. A im dłużej Jerzy mówił o tym przedmiocie, tem jaśniej występował własny jego charakter i wszystko wyjaśniał, wszystko odgadywał co przyjaciel zachował przed nim w tajemnicy. Głos jego drzał przytem od tajonego wzruszenia a jego oczy błyszczały wstrzymywanemi łzami.
Wkońcu zwrócił się Jerzy do sprawy listów. Wyznał prawdę, przedstawił miłość Daniela, wykazywał Joannie, jak czyste, wzniosłe jak szlachetne to serce. I kto zadał mu cios zabójczy? Oni oboje acz zgoła nieświadomie. W nagrodę za bezprzykładne poświęcenie skazali go na ostatnią największą ofiarę. Musiała ona Daniela dobić.
Jerzy skończywszy mówić, doznał niemałej ulgi. Podniósł głowę i spojrzał na Joannę. Drżąc na całem ciele, oczekiwała ona tego spojrzenia.
Przypomniała sobie ostatnią rozmowę swą z Danielem i przerażeniem przejęła ją myśl o męczarni, jaką biedny ów człowiek musiał wtedy przebyć. Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej ujrzała nagle w całej nagości życie nieszczęśliwego, a bezgraniczna litość przeszła rychło w pragnienie ulgi, jaką mogłoby dać jedynie przebaczenie ze strony Daniela.
— Nie możemy zgodzić się na to morderstwo, szeptała stłumionym głosem. I my musimy zdobyć się na ofiarę. Bylibyśmy do końca życia nieszczęśliwi, gdybyśmy nasze szczęście zdobyć mieli kosztem tylu łez jego.
— Co chcesz uczynić? zapytał Jerzy.
— To, co i ty uczyniłbyś na mem miejscu. Powiedz sam, co uważałbyś za nieuniknioną konieczność.
Jerzy spojrzał jej rzewnie w oczy i powiedział:
— Udajmy się do Daniela.
Wieczorem tegoż dnia otrzymał on list od przyjaciela, który go mocno zaniepokoił. Pismo nakreślone widocznie z gorącym pospiechem tchnęło tonem ostatniego pożegnania. Daniel donosił, że czuje się nieco niedysponowanym, próbował wprawdzie żartować, ale z poza nieudałej jowialności wyzierała boleść i czarna rozpacz.
Przerażony pospieszył do Joanny. Oboje postanowili przyspieszyć podróż.
Daniel, opuszczając Paryż, wiedział doskonale, że boleść już nie zdoła go ponownie przyprowadzić do szaleństwa. W ciągu podróży poddał się zupełnie ociężałej jakiejś apatji. Już nie cierpiał; nawet jego myśli były niejasne, niewyraźne. Duchowa jego energja uległa zagładzie. Osłabł i z bolesną rozkoszą popadł w stan odurzenia.
Przybywszy do Saint Henri, wynajął ten sam pokój, który zajmował niegdyś i w którym serce jego tyle przeszło cierpień. Otworzył okno i popatrzył na morze. Wydało mu się ono mniejszem niż dawniej; widocznie dlatego ponieważ w sercu jego urosła niezmierna pustota. Przysłuchiwał się szumieniu fal i przypatrywał się, jak przypadały do skał wybrzeża, aby po chwili uchodzić rozbite; namiętność, wśród której huk fal morskich przygłuszało bicie jego serca.
Rozpoczął na nowo swe przechadzki nad brzegiem morza, ale obecnie wlókł się ociężale z trudem chwytając za każdym krokiem powietrze. Ze zdumieniem spostrzegł, że horyzont uległ zmianie i mniemał czasami, iż wśród nieznanych błądzi okolic. Jego serce nie gorzało już, jego myśli nie ożywiały naturę, nie zmieniały tchnień wiatru w głosy zrozumiałe, jak dawniej; błękit niezmierny przestał dlań być powiernikiem jego cierpień, a przyszłość ukryła się przed nim na zawsze za mgły mroczne.
Niebawem niepodobieństwem dlań stało się wychodzić. Spędzał dnie całe w oknie, zapatrzony w morze. Rozmiłował się w niem namiętnie, pokochał, a wiedział, że przyspieszy mu ono śmierć jedynie, śmierć, której zbliżające się echa miał już w swem łonie. Ulgą dlań było niewymowną, gdy mógł tak tonąć wzrokiem w niezmierzonych przestrzeniach nieba i morza. Widok olbrzymiej, czystej powierzchni dogadzał jego wrażliwości chorobliwej. Nic nie raziło jego oczu, gdy patrzył w nieskażone błękity, otwierające niejako wrota nowemu życiu jego duszy i gdy zanurzył się całem swem jestestwem w odmętach wód morskich, nęcących go zdradziecko.
Niedługo potem nie mógł już wstawać z łóżka. Jego oczy mogły się odtąd wpatrywać już jedynie w szarą powałę pokoju. Przez cały dzień nie odrywał się od tej monotonnej, zimnej szarzyzny! Zdawało mu się, że już umarł i że spoczywa w łonie ziemi.
Wówczas opanowała go nieukojona żałość. W ciszy i samotności budziły się w nim wspomnienia. Przywoływał sobie na pamięć dzieje życia dobiegającego do kresu, przymykał oczy ciała, aby swobodniej oczyma ducha módz zatonąć w przyszłości. Były to chwile wolne od wszelkiej goryczy, bo sumienie nie czyniło mu żadnych wyrzutów.
W marzeniach swych widział ciągle uśmiechnięte oblicze Jerzego i Joanny. Nie sprawiało mu to już bólu, owszem przynosiło pociechę!... Szczęśliwym czuł się, że spełnił sumiennie życzenie zmarłej.
Koniec zbliżył się szybko. Pewnego poranku popadł w agonię. Staruszka z sąsiedztwa przybyła, by mu zamknąć oczy, gdy skończy.
Daniel nie skarzył się ani słowem. Rozwarłszy oczy, aby po raz ostatni nasycić je światłem dziennem, ujrzał przy sobie Jerzego i Joannę. Uśmiechnął się i powitał ich zamierającym głosem.
— Jak to dobrze, iż przybyliście, szepnął. Pragnąłem was widzieć...
Z niewymownem wzruszeniem przystąpiła do łoża chorego Joanna. Zdawało jej się, że nad bladem czołem Daniela widzi aureolę męczeńską.
— Drogi przyjacielu, jęknęła, czemu nie powiedziałeś nam prawdę?
Umierający podniósł się na łożu i z wyrzutem spojrzał na oboje.
— Cyt, mówił gorączkowo, ja was nierozumiem.
— Wiemy o wszystkiem, ciągnęła Joanna. Nie damy panu umrzeć, zabierzemy cię, abyś zakosztował zasłużonego szczęścia.
Daniel opadł bezsilnie na poduszki.
Teraz przystąpił do niego Jerzy.
— Ulituj się nademną, drogi przyjacielu, błagał. Usłysz mnie... Ośmnaście lat żyliśmy jak bracia.. Ja nie mogę ciebie pozostawić na pastwę cierpień. Widzisz — wszak jestem spokojny...
— Jam jeszcze piękniejszy, z uśmiechem wyszeptał Daniel... Za chwilę umrę... Dzieło poprowadzone do końca. Jedno mi tylko przykro... Mówicie, że wam wszystko wiadome, a tego nie wiecie, że umieram szczęśliwy...
A gdy Jerzy szlochać począł, konający ujął go za rękę.
— Wszak zawsze kochać ją będziesz? A teraz dajcie mi spocząć.
Spojrzał jeszcze wzrokiem ckliwości pełnem na Joannę, westchnął głęboko, pochylił głowę na bok i począł konać.
— Danielu nie możesz umrzeć, ja ciebie kochałam, jęknęła Joanna jak szalona.
Ostatkiem sił odparł:
— Nie mów tak, pani nie zadawaj mi bolu! Chcesz mnie pocieszyć kłamstwem: Nie, nie!.. Podajcie mi wasze ręce.
Trzymając ich dłonie w swoich, wyzionął ducha.
A gdy duch jego odchodził już z tej ziemi, usłyszał nad sobą dobrze znany, radośny głos mówiący: „Oddałeś Joannę godnemu jej mężczyźnie za żonę. Zadanie twe spełnione... Chodź, czekam ciebie!“

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.