Przejdź do zawartości

Życie Henryka Brulard/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Życie Henryka Brulard
Wydawca Bibljoteka Boy’a
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Vie de Henri Brulard
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI

Po śmierci mojej matki, dziadek był w rozpaczy. Widzę (ale dopiero dziś), że był to charakter w typie Fontenelle’a, skromny, przezorny, dyskretny, bardzo miły i wesoły przed śmiercią ukochanej córki. Później zamykał się często w milczeniu. Kochał na świecie tylko tę córkę i mnie.
Druga jego córka, Serafja, nudziła go i męczyła; kochał przedewszystkiem spokój, a ona żyła samemi scenami. Dobry dziadek, w poczuciu swojej powagi ojcowskiej, wyrzucał sobie że nie pokazuje zębów (zachowuję wyrażenia lokalne; później może przełożę je na paryską francuszczyznę, na razie zachowuję je, aby sobie lepiej uprzytomnić szczegóły które mi się cisną). Dziadek szanował (bojąc się jej potrosze) swoją siostrę, która za młodu bardziej od niego kochała drugiego brata, zmarłego w Paryżu; rzecz której dziadek nigdy jej nie darował, ale przy jego charakterze à la Fontenelle miłym i zgodnym, nie objawiało się to w niczem; odgadłem to później.
Dziadek wyraźnie nie lubił swego syna Romana, świetnego i miłego młodzieńca.
Zdaje się, że właśnie te przymioty stały między ojcem a synem. To byli — ale każdy w innym rodzaju — najświetniejsi mężczyźni w mieście. Dziadek był pełen taktu w swoich konceptach, a dowcip jego wytworny i zimny mógł ujść niepostrzeżony. Był zresztą studnią wiedzy na owe czasy, w których kwitła najpocieszniejsza ignorancja. Głupcy lub zazdrośnicy (pp. Chample, Tournus (rogacz), Tourte) bezustanku, przez zemstę, komplementowali go za jego pamięć. Znał, wielbił i cytował ulubionych autorów na wszystkie okazje.
„Mój syn nic nie czyta“, powiadał czasami zgryźliwie. To była szczera prawda, ale niesposób było nudzić się w towarzystwie gdzie był młody Gagnon. Ojciec dał mu w swoim domu śliczne mieszkanko i pokierował go na adwokata. W mieście sądowniczem wszyscy lubili pieniactwo, żyli z pieniactwa i robili koncepty na pieniactwo. Znam jeszcze sporo konceptów na ten temat.
Dziadek dawał synowi mieszkanie i życie; prócz tego pensję stu franków miesięcznie — olbrzymia suma na Grenoblę w r. 1789; na drobne przyjemności; wujaszek zaś sprawiał sobie ubrania haftowane po trzy tysiące franków i utrzymywał aktorki.
Nawpół tylko odsłaniam te rzeczy, które odgadywałem z półsłówek dziadka. Przypuszczam, że wujaszek dostawał prezenty od swoich kochanek bogatych i że za te pieniądze ubierał się suto i utrzymywał swoje kochanki ubogie. Trzeba wiedzieć, że w naszem mieście i w owym czasie nie było nic złego w tem aby przyjmować pieniądze od pani Dulaurou, albo od pani de Marcieu, albo od pani de Sassenage, byle je wydać hic et nunc i nie ciułać ich. Hic et nunc, to wyrażenie, które Grenobla zawdzięczała swemu parlamentowi.
Nieraz zdarzyło się, że dziadek, przybywszy do pana de Quinsonnas albo do innego domu, spostrzegał młodego człowieka bogato ubranego i otoczonego kołem słuchaczy: to był jego syn.
„Ojciec nie znał tego mojego ubrania, opowiadał mi wuj: wymykałem się tedy coprędzej i biegłem do domu aby wdziać skromny fraczek. Kiedy ojciec mówił mi: „Bądź tak łaskaw powiedzieć mi skąd ty bierzesz pieniądze na te stroje? — Szczęśliwie gram, odpowiadałem. — Ale w takim razie czemu nie płacisz swoich długów? — A pani X albo pani Y chciała mnie widzieć w pięknem ubraniu, które mi kupiła! dodawał wujaszek. Wykpiwałem się przed ojcem jakimś konceptem“.
Nie wiem, czy mój czytelnik z roku 1880 zna powieść bardzo jeszcze sławną dzisiaj: Niebezpieczne związki napisał w Grenobli pan Choderlos de Laclos, oficer artylerji, odmalował w nich życie Grenobli.
Znałem jeszcze panią de Merteuil; była to pani de Montmort, która mi dawała smażone orzechy, osoba kulawa, mająca dom blisko kościoła św. Wincentego. Posiadłość pani de Montmort (lub wynajęta przez panią de Montmort) znajdowała się naprzeciwko domu pana Henryka Gagnon. Bogata młoda osóbka, która schroniła się do klasztoru, to musiała być panna de Blacons, z Voreppe.
Rodzina ta może służyć za wzór przez swój smutek, swoją dewocję, surowość życia i klerykalizm, lub raczej mogła służyć za wzór w roku 1814, kiedy cesarz posłał mnie jako komisarza do 7-ej dywizji wraz ze starym senatorem hrabią de Saint-Vallier, jednym ze złotych młodzieńców z epoki mego wujaszka; ten mówił mi dużo o nim jako o człowieku dla którego robiły szaleństwa panie X i Z, zapomniałem nazwisk. Wówczas płonąłem świętym ogniem i myślałem jedynie o tem jak odeprzeć Austrjaków lub przynajmniej nie pozwolić im aby wkroczyli zbyt rychło.
Widziałem tedy ten schyłek obyczajów pani de Merteuil, tak jak dziecko dziewięcio lub dziesięcioletnie, pożerane płomiennym temperamentem, może widzieć te rzeczy, o których każdy strzeże się przed niem pisnąć słówko.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.