Życie Buddy/Część pierwsza/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


*   VII.   *

Sudhadana dumał ciągle nad słowami Asity, a nie chcąc, by wygasł ród jego, powiedział sobie:
— Rozbudzę w synu moim zamiłowanie rozkoszy, a może się doczekam licznych i zdrowych wnuków.
Zawezwał tedy księcia i rzekł mu:
— Doszedłeś, drogi synu, do wieku, w którym przystoi pojąć żonę. Powiedz, czy spodobała ci się może któraś z dziewcząt?
A Sidharta odparł:
— Daj mi, ojcze, siedm dni czasu do namysłu, a odpowiem.
Jął dumać.
— Wiem, że z pożądań wynikają niezliczone utrapienia. Drzewa lasu żądz tkwią korzeniami w cierpieniach i walkach strasznych, a liście ich są trujące. Pożądanie pali ogniem i rani, jak miecz. Nie mam chęci żyć pośród gromady kobiet, ale wolę samotność lasu. Tam ukoję rozmyślaniem myśli i zaznam szczęścia. Czyliż jednak bagniska o nikłej roślinności nie wydają także lotosów? Wielu słynnych mędrców dawnych czasów miało żony i dzieci. Ci, którzy przede mną poszukiwali wiedzy najwyższej, spędzali dużo lat wśród kobiet. Nabrali stąd tem większej jeszcze ochoty do medytacji. Pójdę ich śladem.
Jął dumać nad zaletami, jakichby chciał w kobiecie, gdy zaś nadszedł dzień siódmy, rzekł ojcu:
— Drogi ojcze! Nie chcę kobiety zwyczajnej. Wyliczę ci zalety, jakich pragnę u żony swojej.
I jął wyliczać:
— Ta, którą poślubię, musi posiadać młodość, ta, którą poślubię, posiadać musi piękność. Ale ani młodość, ani piękno nie ma jej czynić próżną i zarozumiałą. Ta, którą poślubię, winna kochać wszystko, co żyje, miłością siostrzaną i macierzyńską. Wolna od goryczy, podstępu i zawiści, winna we śnie nawet jeno o mężu swym myśleć. Niech nie przemawia dumnie, ale skromna będzie i cicha, jak niewolnica. Nic zazdroszcząc innym, niech poprzestaje na tem, co posiada, niech nie ma upodobania w gorących napojach, wymyślnych potrawach, muzyce i wonnościach. Niech będzie dobra dla sług, niech wstaje pierwsza, a ostatnia spać się kładzie, niech będzie czysta ciałem, słowem i myślą.
Potem dodał:
— Jeśli znasz, ojcze, dziewczynę, posiadającą te wszystkie zalety, możesz mi ją dać za żonę.
Król wezwał swego domowego kapłana, wyliczył zalety żądane przez księcia i rzekł:
— Idź, braminie, przeszukaj wszystkie domy Kapilavastu, zapoznaj się z młodemi dziewczętami, a gdy znajdziesz odpowiednią, przyprowadź ją, choćby była najniższej kasty, bowiem syn mój nie szuka zaszczytów, ni bogactw, ale samej jeno cnoty.
Kapłan przeszukał wszystkie domy Kapilavastu, poznawał młode dziewczęta, badał je zręcznie i nie znalazł ni jednej, godnej księcia Sidharty. Przybył raz do domu niejakiego Dandapani, z rodu Sakjów, który miał córkę, imieniem Gopa. Samym jej widokiem oczarowany, wdał się w rozmowę i odnalazł wszystkie żądane zalety.
Wrócił tedy do króla, mówiąc:
— O panie! Poznałem nakoniec młodą dziewczynę, godną na małżonkę dla syna twego.
— Któż to? — spytał Sudhadana.
— To córka Dandapani z rodu Sakjów, imieniem Gopa.
Minio wielkiego zaufania do kapłana domowego, zawahał się król z wezwaniem Gopy i ojca jej, Dandapani, gdyż wspomniał, że najmędrszy człowiek omylić się może. Nie było pewności, czy kapłan nie odnalazł w Gopie zalet, których nie posiadała. Postanowił poddać ją próbie, potem zaś złożyć rzecz w rękę syna swego, by sam osądził.
Kazał tedy zrobić znaczną ilość ozdób złotych i srebrnych i posłał herolda, by ogłosił, co następuje:
— Za dni siedm syn króla Sudhadany, książę Sidharta obdaruje klejnotami młode dziewczęta miasta, niech przeto wszystkie przybędą do pałacu królewskiego.
Oznaczonego dnia zasiadł książę na tronie w wielkiej sali pałacu, a wszystkie dziewczęta miasta szły korowodem. Każdej wręczał Sidharta ozdobę, ale, zbliżając się do tronu, każda odwracała głowę i spuszczała oczy, olśniona jego niezrównaną pięknością. Niektórym tak spieszno było, uciekać, że dotknięte ledwo palcami świecidła, upadały na podłogę.
Gopa szła ostatnia, śmiało, nie mrużąc nawet oczu. Ale księciu zbrakło podarków. Gopa powiedziała z uśmiechem:
— Czemże cię obraziłam, o panie?
— Nie obraziłaś mnie niczem! — odparł Sidharta.
— Czemuż tedy wzgardziłeś mną?
— Nie gardzę tobą, ale przybywasz ostatnia, tak, że zbrakło mi podarku.
W tej chwili przypomniał sobie jednak, że ma na palcu pierścień drogocenny, zdjął go tedy i podał dziewczynie.
— Książę, — spytała — czy mogę przyjąć ten pierścień?
— Jest moją własnością, przeto możesz go przyjąć.
— Nie! — odparła. — Nie pozbawię cię ozdoby. To ja winnam zdobić ciebie.
To rzekłszy, odeszła.
Uradował się król wielce, gdy mu doniesiono o wszystkiem.
— Jedna tylko Gopa — pomyślał — odważyła się spojrzeć w oczy synowi memu, ona tylko jest godna zostać jego żoną. Gopa nie przyjęła pierścienia, będzie atoli jego najpiękniejszą ozdobą.
Wezwał do pałacu ojca Gopy.
— Przyjacielu, — rzekł mu — nadszedł czas dla syna mego, by pojął żonę. Zdaje mi się, ze znalazł on upodobanie w córce twojej. Zali od dasz mu ją w małżeństwo?
Dandapani nie odpowiedział zaraz królowi Sudhadanie. Wahał się, tak że król zapytał ponownie:
— Zali gotów jesteś zaślubić córkę synowi memu?
Dandapani rzekł wkońcu:
— O panie! Syn twój wyrósł w dostatkach, nie opuszczał pałacu i nie zapoznał się ze sztuką umysłu, ni ciała. Wiesz, o panie, że Sakjowie od dają swe córki tylko ludziom zręcznym, silnym, mężnym i mądrym. Jakie mam oddać Gopę synowi twemu, który dotąd objawiał jeno skłonność do niedołęstwa?
Zmartwiły słowa te króla Sudhadanę, zawezwał syna, a Sidharta, przybiegłszy, spytał zaraz:
— Wydajesz się smutnym, mój ojcze, cóż cię spotkało?
Nic wiedząc w jaki sposób powtórzyć synowi twarde słowa Dandapani, milczał król, a Sidharta powtórzył:
— Cóż cię to zasmuciło, ojcze drogi?
— Nie pytaj! — rzekł Sudhadana.
— Mówże, ojcze, jakaż to spotkała cię przykrość?
— Nie mówmy o tej przykrej sprawie.
— Powiedz, proszę, zawsze lepiej rzecz wyjaśnić.
Przemógł się wkońcu król i opowiedział przyprzygodę[1] z Dandapanim, a gdy skończył, książę wybuchnął śmiechem.
— Ukój, o panie, troski swoje! — powiedział. — Czy sądzisz, że istnieje w Kapilavastu jeden bodaj człowiek, któryby mnie prześcignął siłą, lub rozumem? Zgromadź wszystkich celujących w jakiejś sztuce i rozkaż im zmierzyć się ze mną. Pokażę, co umiem.
Rozpogodził się król potrosze i kazał ogłosić w mieście:
— Za dni siedm zmierzy się książę Sidharta z wszystkimi celującymi w jakiejkolwiek bądź sztuce, czy umiejętności.
W dniu oznaczonym stanęli w pałacu ci, którzy mniemali, iż są mistrzami w sztukach i naukach. Przyszedł też Dandapani i obiecał dać córkę zwycięzcy w turnieju, bez względu na to, czy będzie to książę, czy nie.
Pewien młodzieniec, znający zasady pisowni, chciał zmierzyć się z księciem, ale z tłumu wyszedł Visvamitra i rzekł:
— Zbyteczną byłaby ta walka, młodzieńcze. Przegrałeś ją zgóry. Książę był dzieckiem jeszcze, kiedy mi go przyprowadzono na naukę. Znał już wówczas sześćdziesiąt cztery sposoby pisania, o których nawet z imienia nie miałem pojęcia!
Świadectwo Visvamitry starczyło, by przyznać księciu zwycięstwo w sztuce pisania.
Spróbowano potem, jak daleko sięga jego znajomość liczb. Pewien człowiek, z rodu Sakjów, imieniem Ardżuna, który rozwiązywał nieraz rachunki nader zawiłe, został ustanowiony sędzią.
Sidharta dał mu zadanie, a ten znakomity rachmistrz nie znalazł odpowiedzi,
— Rzecz to bardzo łatwa, — rzekł książę — ale dam jeszcze łatwiejsze zadanie. Któż mi to rozwiąże?
Atoli nikt nie umiał rozwiązać i tego drugiego zadania.
— Teraz wy mnie pytajcie! — powiedział Sidharta.
Dawano mu zadania trudne, jak sądzono, on jednak rozwiązywał je natychmiast, gdy je jeno usłyszał.
— Niechże teraz sam Ardżuna pyta! — zaczęto wołać z wszystkich stron.
Ardżuna zadawał pytania niesłychanie skomplikowane, ale Sidharta nigdy nie zawahał się z odpowiedzią.
Wszyscy podziwiali biegłość księcia, w rachunkach i nabrali przekonania, że sięgnął umysłem również w inne gałęzie wiedzy. Postanowiono go tedy poddać egzaminowi z ćwiczeń cielesnych. W skakaniu zwyciężał bez wysiłku, gdy zaś stanął do walki wręcz, obalał każdego przeciwnika za byle dotknięciem.
Przyniesiono łuki i mistrze w strzelaniu trafiali do celów ledwo widzialnych. Gdy przyszła kolej na księcia, złamał łuk, napinając go, a jego siła fizyczna była tak wielka, że połamał wszystkie. Wkońcu kazał król przynieść ze świątyni łuk cenny, bardzo stary, którego, jak pamięć ludzka sięgała, nikt napiąć nie zdołał, ni nawet podnieść jedną ręką. Sidharta ujął go lewicą, zaś jednym palcem prawicy napiął cięciwę. Obrał sobie potem za cel drzewo tak odległe, że sam je widział tylko. Strzała przebiła je nawylot i znikła doszczętnie w ziemi. W miejscu, gdzie padła, utworzyła się studnia, którą nazwano Studnią Strzały.
Wydawało się, że wszystko skończone i przyprowadzono już nawet białego słonia, na którym miał zwycięzca odbyć triumfalny objazd miasta, gdy jeden z Sakjów, imieniem Devadatta, dumny wielce ze swej siły fizycznej, chwycił słonia za trąbę i uderzył niby to żartem, ,tak że zwierzę padło na ziemię.
Książę spojrzał nań surowo i rzekł:
— Złego się dopuściłeś czynu, Devadatto.
Potem podniósł końcem stopy słonia, a zwierzę oddało mu cześć.
Nie było końca oklaskom, ku czci księcia. Sudhadana promieniał radością, a Dandapani wołał, płacząc z radości:
— Gopo, córko moja! Dumną bądź, że dostajesz takiego męża.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – przygodę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.