Żołnierz i sierota

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Antoniewicz
Tytuł Żołnierz i sierota
Pochodzenie Poezye O. Karola Antoniewicza T. J.
cykl Powieści i opowiadania
Redaktor Jan Badeni
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia «Czasu»
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały cykl
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ŻOŁNIERZ I SIEROTA.

S

Skądże to skądże biedna dziecino!
Twarz twoja łzami zalana?
Czyliż za własną wzdychasz rodziną,
Czyliś z ojczyzny wygnana?

Stary weteran z siwym już włosem,
Widząc sierotkę i drżącą i bladą,
Do niej ojcowskim przemówił głosem,
Chcąc ją pocieszyć jałmużną, radą.

Ona ku niemu oczy zwróciła,
I w oczach jego gdy łzę ujrzała;
Jak gdyby ze snu się ocuciła,
Tak się do niego smutnie ozwała:

Ach! cóż się biednej pytasz dzieciny?
Nie mam rodzinnej ja chatki,
Wpośród mi obcej błądzić krainy,
Tęsknić za domem mej matki.


Tam gdzie się Tatrów wznoszą śnieżne szczyty,
A dumny orzeł wije się nad skały,
Nad brzegiem Dunajca — w drzew cieniu ukryty,
Tam się rodziłam — tam nasz domek mały.

Spokój i cichość w naszym domku była,
Słodkie, swobodne tam spędzałam chwile —
Szczęście grobowa pokryła mogiła,
A wspomnieć o tem i tęskno i mile.

Po krótkim czasie, wybiła godzina,
W krótkiej ten szczęścia zagasł blask uroczy,
Co dusza we śnie, gdy smutna, wspomina;
A ty się pytasz, czemu łzawe oczy?

Krwawe za Tatry późne zaszło zorze,
Noc była ciemna, po nad głuche skały
Huczały gromy — a w modrzewim borze
Echa się głosem tęsknym odezwały.

A w domku głucho było jakby w grobie,
Błahym kaganek migotał płomieniem,
Matka w bolesnej konając chorobie
Cichem się słyszeć dawała westchnieniem.

A tuż przy łóżku jak anioł pociechy,
Pleban z pobliskiej przy niej siedział wioski,
On biednej wdowy nie unikał strzechy,
I żal uśmierzał — uspokajał troski!

Śmiertelna bladość już lice powlekła, —
Na mnie z bolesnem westchnieniem spojrzała,

Łza jej po licach gorąca pociekła,
I drzącą ręką przystąpić kazała.

Przy niej ukląkłszy — ścisnęłam w me dłonie
Rękę jej zimną — i polałam łzami,
Nie płacz me dziecię — lecz w Boskiej obronie
Ty ufaj ciągle — Bóg czuwa nad nami.

Pociecho matki — biedne moje dziecię,
Ach! ciebie teraz już porzucić muszę,
I cóż tak sama poczniesz na tym świecie?
Ja już łez twoich więcej nie osuszę!

A gdy grobowe dzwony mi zadzwonią
Gdy ciało martwe w ciemnym złożą grobie,
Ciebie sierotę z tej chatki wygonią,
Któż ojcem, matką, będzie odtąd tobie?

To rzekłszy, cicho modlić się poczęła,
Krzyżyk na mojem wyraziwszy czole,
Bogarodzicy obraz z szyi zdjęła.
Ach! na sieroty, Ty wejrzysz niedolę!

Maryo! miejsce Ty jej zastąp matki,
W opiekę dziecię to oddaję Tobie!
Obraz ten, rzecze, z twej rodzinnej chatki
Cała spuścizna, Anno, noś przy sobie!

Kochaj Maryą! — bo pod Jej opieką
Bezpieczną będziesz w pośród świata złości,
A gdy zapadnie tobie trumny wieko,
Matka swe dziecię powita w wieczności.


Kiedy rodzinne porzucał zagony.
Ojciec, ten obraz dla ciebie zostawił,
I już odchodząc dla kraju obrony,
Nas tym obrazem jeszcze błogosławił.

Ojciec twój zginął, ten pola zakątek
Nie mógł wyżywić nas bez pracy jego,
Wszystko sprzedałam; cały nasz majątek
Ten obraz — ciebie ochroni od złego.

Amen! Ksiądz Pleban wyrzekł na te słowa,
I otarł oczy; ufaj tylko dziecie,
Bo kto wierności tej matce dochowa
Ten nie zostanie sierotą na świecie.

I te ostatnie były słowa matki!
Wkrótce jej ciało w dół ciemny spuścili,
A nim wiosenne grób pokryły kwiatki,
Biedną sierotę z chatki wypędzili.

Dobry żołnierzu! widzę żeś wzruszony,
Niechcę mej smutnej przedłużać powieści!
A! rzecze żołnierz w sercu rozczulony,
Łza, co ją widzisz, nie jest łzą boleści.

Pokaż ten obraz — o Boże to ona!
Ten to i obraz i obwódka złota,
Anno me dziecię, chodź w ojca ramiona
Anno me dziecię, nie jesteś sierotą!

Nie, nie, już więcej nie jestem tułaczem.
O Jasnogórska Matko litościwa!

Dziś stary żołnierz już został bogaczem,
Biedna sierota, została szczęśliwa!

Anno, me dziecię, padnij na kolana,
Gorące złóżmy matce naszej dzięki,
Gdy krwawa w sercach dręczyła nas rana,
Balsam pociechy spłynął nam z Jej ręki.

A kiedy dziecię spoglądam na ciebie
To matkę twoją widzieć mi się zdaje,
Bo choć jej dusza już przebywa w niebie,
Obraz jej ciągle w mem sercu zostaje.

Rano i wieczór w czasie mej niedoli,
Za was gorącem sercem się modliłem,
Za was pracując, po długiej niedoli
Z małym dostatkiem do domu wróciłem.

Lecz matkę, ciebie, gdy już nie zastałem,
Boleśniej tutaj niż w bitwach raniony,
Grób jej samotny, gdy łzami oblałem,
Rzuciłem smutny rodzinne me strony!

Lecz teraz wróćmy, wróćmy dziecię drogie.
Ziemia rodzinna zawsze sercu miła,
Chatkę, ogródek odkupić ci mogę,
Wróćmy, gdzie matki twojej jest mogiła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Antoniewicz.