Żółty proszek/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Żółty proszek
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 17.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zakończenie

Brand otrzymał zawiadomienie Fowlera w kilka minut po przyjściu do domu, w którym mieszkał pod nazwiskiem Arne Hansena.
Miał przed sobą jeszcze kilka godzin czasu. Rozkaz wzywał do zjawienia się w opuszczonych składach dopiero o godzinie ósmej wieczorem.
Było już zupełnie ciemno, gdy Brand, kompletnie przebrany i scharakteryzowany, znalazł się w pobliżu starych składów.
Minął ciemny korytarz oraz wąskie schody i stanął przed drzwiami sali zebrań. Zastał tam tylko Harolda Pippera.
— Hallo, Haroldzie — zawołał żywo — będziemy mieli ciekawy wieczór...
Czarne oczy Pippera zalśniły jak rozżarzane węgle. Zapalił papierosa i roześmiał się głośno:
— I ja tak sądzę! Tym razem Raffles wpadł nie na żarty. Muszę przyznać, że mnie to nieco dziwi. Uważałem go za człowieka przezorniejszego....
Brand grał swą rolę znakomicie... Ani przez chwilę nie zapominał o dwunastu rosłych agentach policji, którzy lada chwila mieli otoczyć opuszczone składy i po wtargnięciu do sali zebrań, schwytać czterech szefów bandy na gorącym uczynku.
Mimo to, myśl o niebezpieczeństwie, na które narażał się Raffles, nie dawała mu spokoju... Znając swego przyjaciela wiedział, że gdyby doszło do walki pomiędzy nim a Fowlerem, Fowler byłby zwyciężony.
Jedno uderzenie potężnej pięści Rafflesa kładło na ziemię najsilniejszego mężczyznę. Brandowi nie pozostawało nic innego, jak czekać spokojnie na dalszy rozwój wypadków. Zgodnie z instrukcją Fowlera, kapitanowie mieli się zebrać koło zwodzonych drzwi podziemi i tam czekać na umówiony sygnał. Nie było wykluczone, że główny kapitan zjawi się tam osobiście, aby udzielić im ostatecznych wskazówek. W walce bowiem z człowiekiem tego rodzaju, co Raffles, należało zachować wszelką ostrożność. Miało to się stać około godziny wpół do dziewiątej. Aż do tej chwili siedzieli spokojnie w sali ekspedycyjnej starych składów.
— Zbliża się umówiona chwila — rzekł Ole Jörgen wstając ze swego miejsca. — Za chwilę będzie wpół do dziesiątej.
Wszyscy podnieśli się i skierowali w stronę obitych żelazem drzwi. Jeden z kapitanów wyjął z kieszeni klucz i otworzył je. Drogą, którą już raz przebyli, zeszli w głąb korytarza, wyłożonego białymi kaflami. Zatrzymali się przed zwodzonymi drzwiami, które główny kapitan otworzył kiedyś w ich obecności. W milczeniu czekali na sygnał. Minęło dziesięć minut.
— Co się stało? — szepnął niespokojnie Jan Duplessis. — Dlaczego nie ma sygnału?
— Musiało go coś zatrzymać... — rzucił Harold Pipper.
— Może Raffles zjawił się wcześniej i kapitan nie chce zostawić go samego — snuł domysły Filip Dane.
— Nonsens! — mruknął Duplessis. — Czy nie można zostawić gościa samego na kilka minut?
— Każdego innego można, ale nie Johna Rafflesa — odparł Ole Jörgen powoli. Ale i on nie wiedział, czemu przypisać brak umówionego sygnału.
— Cóż to mogło znaczyć?

Pytanie to zadawali sobie wszyscy. Brand zaniepokojony był niemniej od innych. Czyżby było możliwe, aby Raffles zdążył tak wcześnie obezwładnić Fowlera? Nie zgadzało się to z jego planem, bowiem dopiero o godzinie dziewiątej miał się zjawić w domu Fowlera.
Przez kilka chwil stali w niepewności, nie wiedząc co dalej czynić.

— Musimy za wszelką cenę przedostać się na drugą stronę — zawołał nagle Ole Jörgen ku zdumieniu swych kolegów.
— Czy przypuszczasz, że nasz kapitan znajduje się w niebezpieczeństwie? — zapytał Harold Pipper.
— Tak, czy inaczej musimy zobaczyć co się stało. Nie chcecie chyba pozostać bezczynnie? —
— Ma rację... — przyłączył się Deen. — Musimy udać się na miejsce.
— Łatwo powiedzieć, trudniej będzie wykonać — zawołał Duplessis — czy macie przyrząd, którym Fowler otwierał te drzwi? Jak znajdziecie sprężynę ukrytego mechanizmu?
— Musimy spróbować — zawołał Jörgen. — Nie możemy tu pozostać skoro tam może toczyć się walka.
Nagle jakiś dziwny szmer dał się słyszeć w pobliżu.
— Co to takiego? — zapytał ktoś cicho.
— Nie wiem o czym mówisz — odparł Duplessis.
— O szumie, który słyszę!... Coś, jak gdyby odgłos gradu...
— Cóż to nas obchodzi? — odparł Deen. — Zabierzmy się do naszej roboty.
Dziwny szmer, który zwrócił uwagę najpierw Jörgena wciąż wzrastał na sile. Spoglądali na siebie z coraz większym zdumieniem:
— To już nie grad, niech mnie kule biją! — zawołał Duplessis. — To już szumi jak prawdziwa nawałnica morska.
— Albo potężny wodospad — zawołał Jörgen.
Na dźwięk tego słowa Filip Deen krzyknął głośno i schwycił za rękę stojącego najbliżej Branda.
— Kran... Z całą pewnością kran!
Nie zdążył dokończyć rozpoczętego zdania, gdy nagle stało się to, co przewidywał.
Woda, która zdążyła już wypełnić niżej położone korytarze, siłą swego naporu wywaliła drzwi i zalała miejsce, w którym się znajdowali.
— Do pioruna! Kto mógł odkręcić kran? — zawył z wściekłością Deen.
Pięciu mężczyzn z trudem poczęło posuwać się przeciwko rwącemu prądowi. Nie zdążyli ujść nawet trzech metrów, gdy Duplessis, który biegł przodem i oświetlał drogę latarką, potknął się. Latarka uderzyła o ścianę i zgasła... Pozostała tylko latarka Deena, paląca się słabym, mdłym płomykiem. Wystarczyła jednak, aby ukazać przerażonym oczom mężczyzn ogrom grożącego im niebezpieczeństwa. Strumienie wody parły naprzód z siłą wodospadu.
Korytarz zapełniał się wodą z minuty na minutę. Za wszelką cenę należało wydostać się stąd, w jakieś miejsce wyżej położone. Aby tego dokonać trzeba było wspiąć się po schodach, od których dzieliła ich jeszcze niemała przestrzeń. Z rozpaczą i wściekłością poczęli walczyć z falami. Jeden przez drugiego wyrywali się naprzód, odpychając resztę, aby tylko zdobyć kilka centymetrów przestrzeni. Deen pierwszy padł ofiarą. Mały i wątłej budowy, nagle zwalił się z nóg. Krzyknął rozpaczliwie i starał się uchwycić nóg najbliżej stojącego Jörgena. Jörgen odepchnął go tak, jak się odpycha niebezpieczne zwierzę. W chwilę po tym, prąd porwał Deena i z wściekłością rzucił nim o ścianę korytarza.
Światło zgasło... Zapanowały ciemności, wśród których rozlegał się szum wody i krzyki walczących z żywiołem mężczyzn.
Głosu Deena nie było już słychać. Rzucony o ścianę stracił widocznie przytomność i utonął. Inni wciąż jeszcze spychali się i przeklinali głośno. Brand na szczęście znalazł się po drugiej stronie korytarza, w miejscu, do którego nie zdążyła jeszcze dotrzeć reszta. Dzięki temu mógł posuwać się naprzód swobodniej, nie będąc narażony na przeszkody ze strony swych towarzyszy niedoli. Z największym wysiłkiem dotarł do pierwszego stopnia. Uchwycił się poręczy, jak prawdziwej deski zbawienia. Teraz sprawa przedstawiała się o wiele łatwiej.

Czepiając się poręczy wdrapał się po schodach na piętro i dotarł do piwnicy, w której umieszczony był kran. Tutaj woda sięgała mu tylko do pasa. Spostrzegł, że kran, który chciał zamknąć, znajdował się całkowicie pod jej poziomem. Dał nurka pod wodę... Niestety... Nigdzie nie widać było kurka... Brand domyślił się, że mechanizm regulujący dopływ wody umieszczony był widocznie w innym pokoju. Brand wypłynął na powierzchnię. Drżał z zimna... Wyczerpany walką z prądem, ledwie mógł utrzymać się na nogach. Czuł, że dłużej nie wytrzyma w tej rozpaczliwej sytuacji. Jeśli pomoc nie nadejdzie, będzie zgubiony... Nagle wzrok jego padł na ścianę piwnicy. W świetle żarówki płonącej u pułapu, spostrzegł, że ściany zastawione były drewnianymi półkami. Poziom wody podnosił się nieznacznie, lecz nieustannie... Myślał już o tym, że mógłby przepłynąć przestrzeń aż do sali, w której odbywali swe posiedzenia. Ale i tę myśl należało porzucić. Sala ta była już teraz prawdopodobnie pod wodą. Nagle błysnęła mu w głowie nowa myśl. Wyższe półki wystawały chwilowo jeszcze ponad poziom wody. Brand podpłynął do ściany, chwycił się zbutwiałego drzewa, podciągnął na rękach, i wdrapał się na jedną z desek. Deską ugięła się pod jego ciężarem, trzeszcząc groźnie. Brand ułożył się na niej. Pomiędzy nim a sufitem pozostawała jeszcze przestrzeń jednego metra.

Sam nie wiedział, jak długo tam leżał wyciągnięty na kruchej i niepewnej desce. Wydawało mu się, że trwało to w nieskończoność. Woda podnosiła się z każdą chwilą, a powietrza było coraz mniej, tak, że z trudem mógł oddychać. Nagle, gdy ubranie jego, które zdążyło przeschnąć, poczęło znów nasiąkać wilgocią i gdy czuł się niepowrotnie zgubiony, dał się słyszeć głuchy huk i woda poczęła odpływać z zadziwiającą szybkością. Ciśnienie wody rozwaliło ściany jednej z niżej położonych piwnic... W ten sposób woda znalazła naturalne ujście i poczęła odpływać.
Wkrótce po tym, agenci policji, którzy okrążyli stare składy, wtargnęli do podziemi poprzez salę zebrań i zjawili się w piwnicy...
Brand stracił przytomność... Wyniesiono go bezwładnego w chwili, gdy do pałacu przybyła straż z pompami.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.