[40]AKT TRZECI.
SCENA I.
Damis, Doryna.
damis.
Niechaj piorun w téj chwili na miéjscu mnie spali,
Chcę, ażeby mnie ostatnim z ludzi nazywali,
Jeżeli mnie szacunek, lub władza powstrzyma
Od skandalu — kiedy już innych środków nie ma.
doryna.
Przez litość! miarkuj się pan. Tak źle się nie stanie,
Ojciec pański dopiero objawił swe zdanie;
Przecież zamiary swoje często człowiek zmienia,
Od projektów daleko jeszcze do spełnienia.
damis.
Ja łatwo tego łotra do ustępstwa skłonię,
Tylko dwa słowa w ucho szepnę mu na stronie.
doryna.
Przeciw niemu i ojcu, bardzo pana proszę
Niechaj pan pozostawi działanie macosze;
Nad umysłem Tartuffe’a wielki wpływ posiada,
On chętnie słucha tego, co ona powiada,
Zdaje się, że on słabość dla niéj w sercu skrywa.
Byłoby ślicznie, gdyby rzecz była prawdziwa.
Nakoniec tu ma zéjść się z nim, bo w sprawie waszéj
Chce go zbadać, by zmienił zamiar co was straszy,
Poznać jego uczucia rzeczą będzie snadną
I wskazać mu jak smutne skutki ztąd wypadną,
Jeżeli się do naszych planów nie przychyli.
[41]
Sługa mówił mi, że on modli się w téj chwili,
Lecz że wnet zejdzie, jeśli ktoś na niego czeka;
Więc ja zostanę, a pan niechaj ztąd ucieka.
damis.
Chcę by przy mnie odbyła się cała rozmowa.
doryna.
Nie można.
damis.
Ja do niego nie wyrzeknę słowa.
doryna.
Kpisz pan! wszak znane wszystkim świetne pańskie czyny,
A na popsucie sprawy to środek jedyny.
Wyjdź pan.
damis.
Nie, uniesienie poskromię młodzieńcze.
doryna.
Nieznośny... otóż idzie. Wychodź pan!
(Damis ukrywa się w gabinecie w głębi.)
SCENA II.
Doryna, Tartuffe.
tartuffe (mówi głośno do służącego za scenę, jak tylko spostrzega Dorynę).
Wawrzeńcze!
Dyscyplinę z włosianką złóż do moich rzeczy
I módl się, aby niebo miało cię w swéj pieczy.
Odwiedziny dziś wszelkie do mnie będą próżne,
Bo idę więźniom skromną rozdzielać jałmużnę.
doryna (na stronie).
Ile tu udawania i ile obłudy!
tartuffe.
Czego chcesz?
doryna.
Mam powiedziéć...
tartuffe (wyciągając chustkę z kieszeni.)
Ah mój Boże, wprzódy
Nim co powiész, tę chustkę weź!
[42]doryna.
A na cóż to mnie?
tartuffe.
Ażeby przykryć piersi odkryte nieskromnie.
Takim przedmiotem duszę bliźnich ranisz srogo,
Bo grzeszne myśli przez to do głowy przyjść mogą.
doryna.
Musisz pan na pokusę być niezmiernie słaby,
Gdy ciało ma dla ciebie tak silne powaby.
Nie wiem jaka tam w panu wyradza się chętka,
Lecz ja do pożądania nie jestem tak prędka;
Gdybyś tu stanął nago od dołu do góry,
Nie skusiłby mnie widok całéj pańskiéj skóry.
tartuffe.
Proszę ukrócić w słowach nieskromną swawolę,
Bo wyjdę zostawiając pannie wolne pole.
doryna.
Nie, jam pana w spokoju zostawić gotowa,
Tylko pani przezemnie przysyła dwa słowa,
Które według wyraźnej powtarzam osnowy:
Że prosi pana tutaj o chwilkę rozmowy.
tartuffe.
Ach! bardzo chętnie.
doryna (na stronie).
Jak się udobruchał ładnie.
Dobrzem zgadła, choć nie wiem, co z tego wypadnie.
tartuffe.
Czy prędko przyjdzie?
doryna.
Szelest słyszę po podłodze.
Ona! zatém zostawiam państwa i odchodzę.
SCENA III.
Elmira, Tartuffe.
tartuffe.
Niech w wszechmocności swojéj święta niebios siła
Zdrowie duszy i ciała zawsze pani zsyła;
Niechaj błogosławieństwa tyle ci przymnoży,
Ile pragnie dla ciebie nędzny sługa boży.
[43]elmira.
To pobożne życzenie wdzięczność we mnie budzi;
Lecz siądźmy, w ten sposób nas rozmowa nie strudzi.
tartuffe.
Jakże się pani czuje? nie boli już głowa?
elmira.
Gorączka przeszła, jestem najzupełniéj zdrowa.
tartuffe.
Moje pacierze pewno nie mają téj siły,
By tak szczęśliwy skutek w górze wymodliły,
A jednak każde moje do nieba westchnienie
Miało za cel jedyny, pani wyzdrowienie.
elmira.
Zanadto się pan trudził.
tartuffe.
Tego nikt nie powie,
Czy można nadto cenić takie drogie zdrowie?
By je zachować, z mego zrobiłbym ofiarę.
elmira.
Pan miłość chrześciańską posuwa nad miarę.
I za tyle dobroci wdzięczność żywą czuję.
tartuffe.
Mniéj robię, niźli pani na to zasługuje.
elmira.
W sekrecie chcę przedstawić panu o co chodzi
I cieszę się, że nikt nam tutaj nie przeszkodzi.
tartuffe.
To mnie również zachwyca. Uwierzyć się boję,
Że sam na sam jesteśmy tu z panią we dwoje.
Błagałem nieba by tę sposobność przywiodły,
Lecz dotąd daremnemi były moje modły.
elmira.
Dla mnie do téj rozmowy powód ztąd się bierze,
Że chcę, abyś mi serce swoje odkrył szczerze.
(Damis nie pokazując się uchyla drzwi od gabinetu, aby słyszéć rozmowę.)
tartuffe.
Dla mnie również pragnienia gorętszego nie ma,
Jak odkryć całą duszę przed twemi oczyma.
Chcę by panią przysięga zapewniła szczera,
Że gdy gromię wizyty, co pani odbiera,
To nie przez niechęć żadną dla pani z méj strony,
[44]
Ale przez zapał niczém nieprzezwyciężony
I przez uczucie czyste....
elmira.
Tak je również cenię,
Że się pan tylko troszczy o moje zbawienie.
tartuffe.
(Biorąc rękę Elmiry i ściskając jéj palce.)
Tak pani, bez wątpienia i w mem sercu gości...
elmira.
Aj! za mocno pan ściska...
tartuffe.
Zbytek gorliwości;
Wszakże ból — zadać pani dla mnie równa męka
I prędzéjbym.. (Kładzie rękę na kolanach Elmiry).
elmira.
Co robi tutaj pańska ręka?
tartuffe.
Macam suknię, jak miękki materyał.
elmira.
O proszę!
Przestań pan już, ja żadnych łaskotek nie znoszę.
(Elmira cofa się z fotelem, Tartuffe przysuwa się do niéj.)
tartuffe (poruszając chusteczkę Elmiry).
Jakie to jest prześliczne! Dziś nikt nie zaprzeczy,
Że prawdziwie cudownie robią takie rzeczy.
Jaki postęp we wszystkiém czas nam teraz niesie.
elmira.
Prawda. Ale o naszym mówmy interesie:
Mówią, że mój mąż dawniéj dane słowo zrywa
I chce panu dać córkę; czy to wieść prawdziwa?
tartuffe.
Tak, przyznaję, że coś tam wspomniał mi o tém,
Ale ten zamiar nie jest mych marzeń przedmiotem,
Inne wdzięki posiadać, których urok nęci,
Szczęściem by napełniło wszystkie moje chęci.
elmira.
Pan nie pragniesz miłości doczesnych omamień.
tartuffe.
Wszakże i ja mam w piersiach serce, a nie kamień.
elmira.
Podług mnie, pańskie myśli tylko w niebo biega,
Na ziemi nie pożądasz pan pewno niczego.
[45]tartuffe.
Uczucie, co mim każe wzdychać do wieczności,
Nie zabija w nas wcale doczesnéj miłości,
Zmysły nasze pożądać mogą całą siłą
Cudowne dzieła, które niebo wytworzyło;
Ono swym własnym wdziękiém zdobi ród niewieści,
Lecz najwięcéj się w tobie jego darów mieści;
Na twojéj twarzy piękność rozlał rozkaz boży,
Która oczy zadziwia, która serce trwoży
I widząc cię, czyż mogłem nie wielbić z zapałem
Rąk Stwórcy, których dziełem jesteś doskonaleni?
Czyż dziwne, że o tobie moje serce marzy,
Gdy on sam własny obraz nadał twojéj twarzy!
Zrazu-m sądził, że miłość ta skryta, uparta,
Jest wymysłem szatańskim, jest pokusą czarta,
Chciałem już poddać serce rozłączenia próbie,
Bom myślał, że kochając ciebie — duszę zgubię;
Lecz nakoniec poznałem, cudowna istoto!
Że ta namiętność może się pogodzić z cnotą,
Że może być niewinną i dla tego śmiało
Postanowiłem oddać się jéj duszą całą.
Jest-to wielka odwaga, wyznaję to szczerze,
Ośmielić się to serce ponieść ci w ofierze,
Lecz znana dobroć twoja, niechaj mnie tłómaczy,
Na nią liczę; bo mój wpływ nic tutaj nie znaczy.
W tobie moja nadziéja, dobro, wiara cała,
Tyś się dla mnie zbawieniem, albo smutkiém stała;
Nakoniec z twych ust wyrok ma wypaść prawdziwy.
Zechcesz, będę szczęśliwy, — każesz, nieszczęśliwy.
elmira.
Oświadczenie kunsztowne, forma wyszukana,
Lecz prawdę mówiąc, dziwi mnie ze strony pana.
Sądziłam, że pan serca swego strzeże ściśléj
I nim taki plan zrobi, wpierwéj rzecz obmyśli
Rozważniéj; wszak pobożny winien być dalekim....
tartuffe.
Czyż za to żem pobożny, nie mam być człowiekiém?
Kto choć raz wdzięk twój, pani, mógł podziwiać z blizka,
Ten już sercem nie władnie, tam rozwaga pryska.
By tak mówić, dziwisz się zkąd odwagi wziąłem,
Lecz ściśle mówiąc, ja téż nie jestem aniołem.
Jeśli pani potępisz to moje wyznanie,
Własny urok i wdzięki ukarz pani za nie;
[46]
Gdym cię ujrzał, gdyś jedno wymówiła słowo,
Od téj chwili mej duszy stałaś się królową.
Cudnej słodyczy oczu niezrównana siła
Opór mojego serca łatwo zwyciężyła,
Nie pomogły łzy, posty, modlitwy i święci,
Ty jedna byłaś celem wszystkich moich chęci.
Mówiły moje oczy, westchnienia i płacze
Tysiąckrotnie to, co dziś słowami tłómaczę:
Że jeśli w twojém sercu współczucie spotyka
Tę miłość niegodnego twego niewolnika,
Jeśli twa dobroć moją odwagę wybaczy
I łaska do nicości mej zniżyć się raczy,
To będę miał dla ciebie, o piękności wzorze,
Uwielbienie, z którem nic zrównać się nie może.
Honor twój pozostanie.również nieskażony,
Bo nie możesz się lękać obmowy z méj strony.
Ci ulubieńcy kobiet, ci dworscy panowie
Są hałaśliwi w czynach i zbyt próżni w mowie;
Oni się nie zastraszą o sławę niczyją,
Sami, chwaląc się, wszystkim swój sekret odkryją
I tą manją nieznośną siebie również podlą,
Bo bezczeszczą tém ołtarz, przed którym się modlą.
Lecz tacy jak my ludzie, w przekonaniach stali,
Żaden z nas z powodzenia głośno się nie chwali,
Z własnego interesu musi zostać niemy,
Bo tym sposobem własnej opinii broniemy
I z nami tylko można, nie doznając żalu
Miéć przyjemność bez trwogi, miłość bez skandalu.
elmira.
Słucham pana, bo zrobić nie mogę inaczéj.
Pan w dość wyraźny sposób rzecz całą tłómaczy.
Czy się nie lękasz ściągnąć tém na siebie burzę,
Jeśli pańskie wyznanie mężowi powtórzę?
W ten sposób ostrzeżony będąc najwyraźniéj,
Nie czułby już dla pana tak wielkiéj przyjaźni.
tartuffe.
Ja wiem jaka w twém sercu litość, dobroć gości
I czuję, że przebaczysz tak wielkiéj śmiałości.
Na karb słabości ludzkiéj zechcesz złożyć pani
Wyznanie téj miłości, która ciebie rani;
Widząc siebie przebaczysz to, co tu się stało.
Wszakże jestem człowiekiém, mam oczy, krew, ciało.
[47]elmira.
Nie wiem, jakby ktoś inny począł w takiéj sprawie,
Ale ja chcę dziś z panem postąpić łaskawie,
Dla męża cała ta rzecz zostanie nieznana,
Lecz w zamian za to żądam czegoś i od pana;
Oto będziesz się starał w sposób łatwy, szczery,
By mógł prędko zaślubić Maryannę Walery
Niechaj się twoja wola do mych życzeń nagnie,
Byś nie pożadał tego, czego inny pragnie
I....
SCENA V.
Elmira, Tartuffe, Damis.
damis (wychodzi z gabinetu gdzie był ukryty).
Nie, pani, ja zdania twego nie podzielę,
Przeciwnie, ta rzecz musi miéć rozgłosu wiele;
Na szczęście ja tu byłem i nic nie pominę
Z tego, com słyszał. Muszę zdeptać tę gadzinę!
Niebo samo odkryło mi do zemsty drogę.
Tego łotra obłudę dzisiaj odkryć mogę,
Oświecę mego ojca, niechaj pozna z blizka
Duszę tego nędznika, co się w nasz dom wciska.
elmira.
Nie, Damisie, przyszłość nam za niego odpowie,
Teraz polegać może śmiało na mem słowie,
Któremu twoje pewno czynem nie zaprzeczy.
Nie potrzeba hałasu robić z takich rzeczy;
Zacna kobieta śmiechem zaczepkę zwycięża,
Po cóż ma takiém głupstwem niepokoić męża.
damis.
Masz pani może słuszność i powody swoje.
By inaczéj postąpić ja mam również moje.
Jego miałbym oszczędzać! nigdy! nawet żartem.
Dumny zuchwalec, bigot ten z czołem wytartem
Za długo sobie żarty z mojéj złości stroił,
Za wiele w naszym domu bezkarnie nabroił.
Ten oszut rządzi ojcem i ciągle mu kłamie,
Walerego obmówił, sierdzi ojca na mię.
Gdy przez niego serc naszych dziś życzenia giną,
[48]
By go ojcu pokazać, sposobność jedyną
Mam rzucić? Nie! To niebo samo ją zesłało
I użyję jéj dzisiaj z gorliwością całą.
Zasłużyłbym, aby ją utracić na zawsze,
Gdybym usposobienie okazał łaskawsze.
elmira.
Damisie!
damis.
Daruj pani, prośba mnie nie wzruszy,
Z tego wypadku radość za wielką mam w duszy,
Wymowa pani nic na to nie wpłynie,
Bo mnie przyjémność zemsty ożywia jedynie
I zaraz całą sprawę tu załatwić wolę;
Otóż sposobność, właśnie mam gotowe pole.
SCENA V.
Orgon, Elmira, Damis, Tartuffe.
damis.
Czeka cię tu, mój ojcze, nowina wesoła,
Która sądzę, że mocno zadziwić cię zdoła.
Ślicznieś wynagrodzony za swoje starania!
Ten pan, chcąc ci dać dowód swego przywiązania,
Tak dalece posunął swą dobroć łaskawą,
Że przez wdzięczność, zapragnął okryć cię niesławą.
Zastałem go tu właśnie przy miłosnej scenie,
Kiedy pani najtkliwsze robił oświadczenie.
Ona, usposobienie mając zbyt łaskawe,
Postanowiła ukryć przed tobą tę sprawę;
Lecz ja karę wymierzyć czuję się w potrzebie,
Bo zmilczeć to, byłoby obrazą dla ciebie.
elmira.
Tak, w mojém przekonaniu inna myśl zwycięża,
Że nie należy próżno niepokoić męża;
Nie słusznie, aby honor ponosił ztąd plamę,
To wystarcza, kiedy się obroniemy same.
Nie trzeba nierozważnie takiéj rzeczy szerzyć,
Byłbyś milczał, Damisie, gdybyś chciał mi wierzyć.
[49]SCENA VI.
Orgon, Damis, Tartuffe.
orgon
To co słyszałem, nieba, czyż prawda być może?
tartuffe.
Tak, mój bracie, jam winny, złośliwy; w pokorze
Wyznaję, żem jest grzesznik nikczemny i złości
Pełen, żem łotr największy, niegodny litości.
Każda chwila w mém życiu, to jest zbrodnia nowa,
Stek grzechów, nieprawości w mej duszy się chowa
I moje nędzne życie przyjmując w rachubie,
Niebo za karę dziś mnie poddało téj próbie.
Toż pod zarzutem wszelkim, chętnie skłaniam głowę,
Bo broniąc się przestępstwo popełniałbym nowe.
Wierz tému co on mówi, uzbrój gniew twój srogi
I jak przestępcy każ mi opuścić twe progi;
Wypędź mnie. Wstyd ten, choćbyś praw swoich nadużył,
Jeszcze nie zrówna karze na jakąm zasłużył.
orgon (do syna).
Zdrajco, ty się ośmielasz w nikczemności szale,
Czystość tak szczytnej cnoty oczerniać zuchwale.
damis.
Co! udaną słodyczą czyliż cię opęta?
Ta obłuda... mój ojcze!
orgon
Milcz, żmijo przeklęta!
tartuffe.
Ach! pozwól mu, niech mówi, błąd popełniasz znowu:
Lepiéjbyś zrobił, gdybyś wierzył jego słowu.
Dlaczegóż w takiéj rzeczy masz mi być powolny,
Zresztą, czyż możesz wiedziéć do czegom ja zdolny?
Powierzchowność cię moja, być może, zaślepi,
Bracie! czyliż od innych postępuję lepiéj?
Nie, nie, niechaj pozory twém zdaniem nie rządzą,
Niestety takim jestem, jak oni mnie sądzą.
Cały świat w uczciwości szatę mnie ubiera,
Lecz ja nie nie wart jestem, to jest prawda szczera.
(Zwracając się do Damisa.)
Tak jest, mój drogi synu, mów żem jest nędznikiém,
Zdrajcą, złodziéjém, łotrem, podłym rozbójnikiém,
Choćbyś wstrętniéjszych jeszcze wymysłów tu użył,
Niczemu nie zaprzeczę, bom na nie zasłużył;
[50]
Na kolanach wysłucham, niech je gniew twój miota,
Bo to kara należna za zbrodnie żywota.
orgon (do Tartuffe’a).
Mój bracie to za wiele! (do syna) Serce ci nie pęka,
Ty łotrze!
damis.
Ojcze! jakto? czyż za to że klęka...
orgon (podnosząc Tartuffe’a).
Milcz, wisielcze! Mój bracie, powstań, ja cię proszę.
(Do syna.)
Ty hultaju!
damis.
Lecz....
orgon.
Milczéć zaraz!
damis
Ja to znoszę...
orgon.
Jak jedno słowo powiész, kości ci połamię.
tartuffe.
Bracie! na miłość Boga! powstrzymaj twe ramię.
Wolałbym znieść katusze, stracić nogę, rękę,
Niżby on miał najmniéjszą za mnie ponieść mękę.
orgon (do syna).
Niewdzięczny!
tartuffe.
Daj mu pokój, błagam cię w pokorze
Na kolanach, o litość!
orgon (klęka również i całuje Tartuffe’a.)
O dobroci wzorze!
(Do syna.)
Patrz łotrze!
damis.
Więc...
orgon.
Milcz! cicho!
damis.
Lecz...
orgon.
Cicho raz jeszcze
Ja wiem przez co wznosicie te głosy złowiészcze,
Przez nienawiść. Lecz dzisiaj przebrała się miara;
Żona, dzieci i służba, każde z was się stara
[51]
Dokuczyć mu; wszystkim wam byłoby przyjémnie
Osobę taką zacną oddalić odemnie.
Lecz im więcéj będziecie trwać w podłym uporze
Tém więcéj, by go wstrzymać, ja starań dołożę.
Spiesznie mu oddam rękę méj córki jedynéj,
W ten sposób dumę całéj podepczę rodziny.
damis.
Zmuszona chyba przyjmie udział w tym zamiarze.
orgon.
Tak, wyrodku, dziś w wieczór zrobi co ja każę.
Wyzywam wszystkich dzisiaj, dowiodę wam snadnie,
Żem ja tu panem, że mnie słuchać wam wypadnie.
Zaraz wszystko odwołaj, łotrze bez imienia,
Klęknąwszy u nóg jego błagaj przebaczenia.
damis.
Jakto! ja? tego łotra co nas chwycił w kleszcze....
orgon.
Opierasz się łajdaku i śmiesz go lżyć jeszcze.
Kija, kija!
(Do Tartuffe’a.)
Nie będziesz mnie powstrzymać w stanie.
(Do syna.)
Daléj! natychmiast opuść moje pomieszkanie!
Wynosić mi się z domu i bez zwłoki czasu...
damis.
Wyniosę się, lecz...
orgon.
Prędko! nie robić hałasu,
Wydziedziczam, cię żmijo! nic ci nie zostaje,
A w dodatku przekleństwo ojcowskie ci daję.
SCENA VII.
Orgon, Tartuffe.
orgon.
Taką świętą osobę śmie znieważać w szale!
tartuffe.
Mękę, którą mi zadał, przebacz mu wspaniale.
Nie wiész, co to za straszna boleść idzie za tém!
Widziéć jak mnie oczernić chcą przed moim bratem.
[52]orgon.
Ach!
tartuffe.
O téj niewdzięczności sama myśl straszliwa
Tak duszę moją rani, tak piersi rozrywa,
Czuję ból tak okropny, serce mi tak bije!...
Nie mogę mówić, chyba tego nie przeżyję!
orgon (biegnąc skiopotany do drzwi, którem i wypędził syna).
Łajdaku, żal mi, żem cię wypuścił ztąd cało,
Bo zabić cię na miéjscu tutaj wypadało.
(Do Tartuffe’a.)
Uspokój się, mój bracie, błagam cię w pokorze.
tartuffe.
Tak, przestańmy już mówić o tym przykrym sporze.
Widzę, że ja niepokój wnoszę tutaj srogi;
Trzeba, abym opuścił domu twego progi.
orgon.
Jakto? żartujesz!
tartuffe.
Wszyscy mnie tu nienawidzą
I podejrzeń w twem sercu budzić się nie wstydzą
Przeciwko mnie.
orgon.
Wszak widzisz, nie słucham ich wcale.
tartuffe.
Lecz oni nie ustaną w namiętnym zapale,
A doniesienie, które dziś cię nie poruszy,
Kto wié czy innym razem nie trafi do duszy.
orgon.
Nigdy! mój bracie, nigdy!
tartuffe.
Ach, mój bracie, żona
O czém chce tylko męża z łatwością przekona.
orgon.
Nie, nie.
tartuffe.
Puść mnie, puść prędko, jam odejść gotowy,
Wychodząc ztąd usunę im powód obmowy.
orgon.
Musisz zostać, bez ciebie jutra bym nie dożył.
tartuffe.
W takim razie potrzeba bym się upokorzył.
Jednakże, gdybyś ty chciał?...
[53]orgon.
Ach!
tartuffe.
Niech i tak będzie.
Lecz ja wiem jak potrzeba postąpić w tym względzie,
Honor jest bardzo czuły i przyjaźń mi każe
Usuwać powód plotek, uprzedzać potwarze.
Twojéj żony unikać będę, jak to czyni...
orgon.
Nie, na złość wszystkim, pragnę abyś siedział przy niéj.
Gdy się świat wścieka, radość mam niewysłowioną.
Niechaj cię w każdej chwili widzą z moją żoną,
Nie dość tego, dziś jeszcze bardziéj im pochlebię,
Bo niechcąc miéć innego dziedzica, jak ciebie,
W téj chwili zapis mego majątku ci zrobię
I wszystko, co mam tylko prawnie oddam tobie.
Dobry przyjaciel i zięć jest dla mnie najpewniéj
Wart więcéj, niż syn, żona i niż wszyscy krewni.
Wszak dar mój odrzucony przez ciebie nie będzie?
tartuffe.
Niechaj się wola nieba spełni w każdym względzie.
orgon.
Biedny człowiek! chodź, wszystko opiszemy pięknie,
A zazdrość patrząc na to, niech ze złości pęknie.