Świętoszek/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Świętoszek
Podtytuł Tartuffe. Komedya w pięciu aktach wierszem
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1875
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Zalewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.

SCENA I.
Pani Pernelle, Elmira, Maryanna, Kleant, Damis, Doryna, Flipote.
p. pernelle.

Chodź, Flipoto, dość mam już niemiłych mi osób.

elmira.

Biegniesz pani tak prędko, że zdążyć nie sposób.

p. pernelle.

Zostań, moja synowo, skróć sobie tę drogę,
Bez takich ceregieli ja się obyć mogę.

elmira.

Czcić panią, to powinność i chęć nasza szczera;
Lecz dlaczego się pani tak prędko wybiera?

p. pernelle.

Bo nie mogę już patrzeć na nieład w tym domu,
Gdzie, aby mnie dogodzić, nie przeszło nikomu
Przez głowę. Każdyby się nieporządkiém zrażał!
Na to com ja mówiła nikt tu nie uważał;
Nikogo nie szanują, naraz mówi wielu,
Jednem słowem, porządek, jak w wieży Babelu.

doryna.

Gdy....

p. pernelle.

Tyś jest pokojówka niezbyt w pracy prędka,
Lecz za to mocna w gębie i impertynentka;
O wszystkiém umiesz gadać, kłócisz się zażarcie.

damis.

Lecz....

p. pernelle.

Ty bo jesteś głupiec, mówię to otwarcie
Jako babka, mój wnuku; to jest moje zdanie.
Mówiłam twemu ojcu, że nie będzie w stanie
Dochować się niczego z ciebie; jesteś trzpiotem,
Nicponiem. Sam w przyszłości przekonasz się o tém.

maryanna.

Sądzę....

p. pernelle.

Ty jego siostra, udajesz skromniutką,
Potulną, taką grzeczną, usłużną, milutką,
Lecz wiész, że cicha woda, to mówią, rwie brzegi,
Wiem ja jak trzeba sądzić te twoje wybiegi.

elmira.

Jednak....

p. pernelle.

Moja synowo, przepraszam cię bardzo,
Ale chociaż w tym domu mojém zdaniem gardzą,
Muszę powiedziéć, że ty, zamiast do ostatka
Dawać im dobry przykład z siebie, jak ich matka
Nieboszka, rozrzutnicą jesteś i co rani
Moje serce, ubierasz się jak wielka pani.

Gdy mężowi się tylko chce podobać żona,
Nie chodzi jak księżniczka świetnie wystrojona.

kleant.

Ależ pani, wszak także winnaś miéć w rachubie...

p. pernelle.

Pana, jako jéj brata, oceniam i lubię,
Ale jéj mąż, a mój syn, zrobiłby rozumnie,
Gdyby powiedział panu: przestań bywać u mnie.
Zdania, które pan ciągle wygłaszać się trudzi,
Wstręt tylko sprawiać mogą u poczciwych ludzi.
Że nazbyt szczerą jestem, może mi pan powie,
Lecz u mnie prosto z mostu, co w myśli, to w mowie.

damis.

Tartuffe babuni, który pragnie jak najszczerzéj...

p. pernelle.

To zacny człowiek, jego rad słuchać należy
I najbardziéj mnie złości, jeszcze do téj pory,
By taki jak ty warjat śmiał z nim wodzić spory.

damis.

Więc ja się może wcale nie będę opierał,
By ten bałwan tyranią nademną wywierał.
Tu rozrywki nie szukaj, nie myśl o zabawie,
Chyba, że ten pan na nią zezwoli łaskawie.

doryna.

Gdyby chciéć skłonić głowę przed taką pochodnią,
To wszystko co się robi od razu jest zbrodnią.
Wszędzie się wtrąci, wyrok da na każdą stronę.

p. pernelle.

Co on osądzi, to jest dobrze osądzone.
On chce was zbawić, wspierać, gdy się które chyli;
Mój syn powinien kazać, byście go lubili.

damis.

Nikt i nawet mój ojciec, nie ma takiéj siły,
Ażeby ten jegomość stał się dla mnie miły,
Z wstrętnego. Kłamać nie chcę i wyznaję szczerze,
Że na jego zrzędzenie złość mnie wściekła bierze.
Ja już od dawna chwilę tę przeczuwam w duchu,
Jak do strasznego dojdę z tym łotrem wybuchu.

doryna.

A toż to skandal! gdyby opowiedziéć komu!
Założył tu kwaterę, jak we własnym domu;
Łapserdak, co jak przyszedł, buty miał podarte,
A ubranie szelągów dziesięciu nie warte; —

Dziś już do tego doszedł, że się zapomina,
Wszystkiém rządzi i pana udawać zaczyna.

p. pernelle.

Klnę się życiem, że dobrzeby tu rzeczy stały,
Gdyby pobożne jego chęci rządzić miały.

doryna.

Zdaniem pani, on świętym zostanie niedługo,
Hipokryta, obłudnik, razem z swoim sługą.

p. pernelle.

To język!

doryna.

Jego razem z Wawrzyńcem tak cenię,
Że nichym im nie dała, jak na poręczenie.

p. pernelle.

Sługi nie znam, więc nie chcę o niego wieść wojny,
Za pana ręczę, że jest zacny i spokojny;
A z was każde na niego sroży się i boczy
Za to, że on wam prawdę gorzką rzuca w oczy:
Że przeciwko grzechowi opornie stać trzeba.
Jedynym jego celem, zasługa dla nieba.

doryna.

Tak! dlaczegóż, szczególniéj od pewnego czasu,
Gdy kto tu przyjdzie, on wnet narobi hałasu?
Za każde odwiedziny niebo tak surowe
Z ust tego pana gromy ciska nam na głowę.
A mówiąc między nami, nieba nas tak straszą
Za to, że on zazdrosny jest o panią naszą.

p. pernelle.

Milcz, nie wiész o czém mówisz, przecież twojéj pani
Te odwiedziny nie on jeden tylko gani.
Ciągła stacya powozów od nocy do rana
I czereda lokajów przed drzwiami zebrana
Waszego domu, co się na chwilę nie zmienia,
Na sąsiadach nie robią dobrego wrażenia.
Przypuszczam, w gruncie rzeczy, że złe ztąd nie spadnie;
Lecz wreszcie mówią o tém, a to już nieładnie.

kleant.

Jakto? Chcesz pani wstrzymać gawędy i plotki?
A tożby ciężar życia dopiero był słodki,
Gdy ktoś w uprzedzeniu tak głupiem się zaciął,
By dlatego miał zrzekać się swoich przyjaciół.
Przypuśćmy, że w ten sposób ktoś swe życie zmienia,
Sądzisz pani, że wszystkich zmusi do milczenia?

Przeciw obmowie nie ma na świecie warowni,
Więc niechaj robią plotki ludzie zbyt wymowni;
Zostawmy im swobodę, niech ględzą od rzeczy,
Własna nasza niewinność obmowie zaprzeczy.

doryna.

Czy to nie Dafne czasem, z tą śliczniutką lalą,
Swoim mężem, tak pięknie za oczy nas chwalą?
Dziwna rzecz co się dzieje z tych plotkarzów rzeszą;
Że ci najgłośniéj krzyczą, co najwięcej grzeszą;
A osoby najbardziéj w obmowie zażarte
Są te, których uczynki tylko śmiechu warte.
Z najmniejszego uczucia wnet ich język kreśli
Taki obraz, by świat w tem dopatrzył złej myśli
I cieszą się na innych kiedy potwarz rzucą,
Że tém uwagę świata od siebie odwrócą;
Lub że ciężar opinii, co ich barki tłoczy,
Spadnie, kiedy na innych, błotem cisną w oczy.

p. pernelle.

Z waszych gadanin skutek żaden nie wyrasta.
Wszak pani Oronte pewno jest zacna niewiasta,
Modlitwą wciąż zajęta; a słyszę od ludzi,
Że to co się tu dziéje zgorszenie w niéj budzi.

doryna.

Ta pani jest wyborna, przykład mnie zachwyca!
Wiemy, że dzisiaj żyje tak jak pustelnica,
Lecz to z wiekiém spłynęły na nią łaski boże,
Jest skromną, bo niestety, już grzeszyć nie może.
Miała dość wielbicieli, a choć dzisiaj pości,
Jednak dobrze umiała korzystać z młodości;
Dopiero kiedy uciech zamknęła się brama,
Od świata, co ją rzucił, niby stroni sama,
By pod szumną zasłoną skromności bez granic
Schować resztki urody, co już dzisiaj na nic.
Kokietka w pobożną się zamienia nieznacznie;
Ody grono wielbicieli dezertować zacznie
I, aby ciężką stratę z poddaniem przeniosła,
W smutnej chwili zostaje dewotką z rzemiosła.
Wtedy w swojém zadaniu ostrem i surowem
Nikomu nie przebaczy, wszystko skarci słowem,
Nic nie może być skrytem dla takiéj jéjmości,
Głośno gromi za wszystko, lecz tylko z zazdrości,
Że innéj się uśmiecha ta rozkoszy czara,
Do któréj, ona czuje sama, że za stara.

p. pernelle (do Elmiry).

Otóż synowo! jakie ciebie bawią baśnie,
Ty sama w ich tworzeniu pierwszą jesteś właśnie,
A ci, co chcą zaprzeczyć, tu się mówić boją,
Ale i ja z kolei wypowiem myśl moją.
Powiem, że syna mego podwójnie ztąd cenię,
Iż tak zacnej osobie dał tu pomieszczenie;
Że go niebo w swej łasce zesłało w tę stronę,
Aby wam naprostował głowy przewrócone;
Że jego nauk słuchać powinniście radzi,
Bo on was do zbawienia najprościéj prowadzi.
Ci goście, to czereda nic a nic nie warta;
Te bale, odwiedziny, to pokusy czarta,
Tam pobożnej rozmowy nie usłyszysz słowa,
Tam śpiewy i dowcipy, w których grzech się chowa.
A jeśli się wypadkiem od zgorszeń ustrzegą,
To już co najmniéj muszą obmawiać bliźniego.
Nakoniec, nikt rozsądny nie weźmie udziału,
W tych zebraniach, bo głowę straciłby pomału:
Tu się tysiące plotek w jednej chwili tworzy,
I bardzo słusznie mówił jeden sługa boży,
Doktor, ale nabożny mimo medycyny,
Że te wszystkie zebrania, to djabelskie młyny,
Na których się na pytel czarta mąkę miele,
I wnet nam opowiedział, nie straciwszy wiele
Czasu, historyą o tym... (Wskazuje na Kleanta).
Już się pan wyśmiewa!
Śmiéj się pan sobie z dudków u których pan bywa.
(Do Elmiry.)
I bez... Moja synowo, żegnam, nic nie powiem
Więcéj. — Gdy te wizyty mam przypłacać zdrowiem,
Już tutaj moja noga więcéj nie postanie.
(Dając policzek Flipocie.)
Cóż to... czy ty chcesz wróbla połknąć na śniadanie,
Tak gębę rozdziawiłaś. No, chodź ty papugo,
I śpiesz się; już i tak tu bawiłam za długo.


SCENA II.
Kleant, Doryna.
kleant.

O ja nie pójdę za nią, wolę tu pozostać,

Niż jeszcze reprymandę przy drzwiach od niéj dostać.
A to sobie staruszka, co jeszcze wytrzyma....

doryna.

Czemuż tego nie słyszy! Szkoda że jéj nie ma!
Powiedziałaby panu z miną zagniewaną:
Jeszcze nie jestem w wieku, aby mnie tak zwano.

kleant.

A to furja! doprawdy, jakaś dziwna zmiana: —
Snać przez tego Tartuffe’a taka opętana.

doryna.

Z tego niech pan pojęcie o synu wytworzy.
Jak go zobaczysz, powiész: no tutaj to gorzéj!
W służbie królewskiéj dawał dowody odwagi,
Był pełen poświęcenia i męzkiéj rozwagi;
Teraz ten człowiek chodzi jakby ogłupiały,
Tak tym nędznym Tartuffem zajęty jest cały.
Nazywa go swym bratem i kocha go więcéj
Stokroć niż żonę, dzieci. Od kilku miesięcy
Wszystkie swoje sekreta zwierza mu najszczerzéj;
Co on każe, to robi; jak w świętego wierzy;
Pieści go i całuje, że, sądząc najprościéj,
Dla kochanki nie można miéć większéj miłości.
Przy stole pierwsze miéjsce daje mu jak księciu
I cieszy się, gdy żarłok zjada za dziesięciu;
A gdy na odbijanie tamtemu się zbiera,
Ten woła w téjże chwili: niech cię Pan Bóg wspiera.
Prawie — szaleje za nim, w nim widzi świat cały,
Bez przestanku na ustach ma jego pochwały;
To jest jego bohater, jego serce, głowa,
Uwielbia go, powtarza tylko jego słowa;
Każdy wyraz wyrocznią, — tak z nim myśli zgodnie,
A cokolwiek on zrobi, to cud niezawodnie.
Tamten zna swą ofiarę, więc się też wysila,
Aby go pozorami omamiać co chwila,
Wyłudzając u niego pieniądze nieznacznie.
Cóż dopiero gdy na nas wszystkich zrzędzić zacznie,
Nie daruje nikomu. Lecz nie dosyć jeszcze;
Ten bałwan, jego lokaj, chwycił nas w swe kleszcze;
Prawi nam reprymandy śmiesznie niesłychanie.
I wyrzuca róż, muszki nasze i ubranie;
Hultaj ten tak się wczoraj już zapomniał przecie,
Że podarł chustkę, którą znalazł w Świętych Kwiecie,

Mówiąc, że to jest zbrodnia straszna, niesłychana,
Mięszać ze świętościami przybory szatana.


SCENA III.
Elmira, Maryanna, Damis, Kleant, Doryna.
elmira (do Kleanta).

Dziękuj Bogu, żeś został; minęła cię cała
Nauka, co się przy drzwiach nam jeszcze dostała.
Postrzegłam męża, on mnie nie widział, więc skrycie
Pójdę na górę czekać na jego przybycie.

kleant.

Ja tu, by go powitać, oczekiwać będę,
Bo nie mam czasu zostać na dłuższą gawędę.


SCENA IV.
Kleant, Damis, Doryna.
damis.

Niechaj wuj mu coś wspomni i o mojéj siostrze,
O jéj ślubie z Walerym; chociaż tu najprostsze
Snuje się przypuszczenie, że Tartuffe źle wpływa
Na ojca. Wszak z Walerym byłaby szczęśliwa
I gdyby na mój związek chciał zezwolić jeszcze,
To siostra Walerego, tą myślą się pieszczę,
Byłaby....

doryna.

Wchodzi. Cicho.


SCENA V.
Orgon, Kleant, Doryna.
orgon.

A, dzień dobry, szwagrze.
Cieszę się, że cię widzę.

kleant.

Ja się cieszę także.
Właśnie miałem wychodzić, lecz teraz zostanę.
Cóż tam na wsi, czas piękny, zboże już zasiane?

orgon (do Kleanta).

Doryna. Pozwól, szwagrze, na chwileczkę małą,
Muszę się jéj wypytać, co się w domu działo.
(Do Doryny.)
No! niechajże mi panna nowiny opowié;
Przez te dwa dni co słychać, czy wszyscy tu zdrowi?

doryna.

Pani dostała jakiéjś gorączki nerwowéj,
Miała dreszcze, bezsenność i straszny ból głowy.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

W jego zdrowiu niema żadnéj zmiany;
Zawsze jest tłusty, gruby, świeżutki, rumiany.

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

Osłabła z tego i pobladła.
Wieczorem przy kolący i nic a nic nie jadła,
Ten ból głowy tak wielki snać wpływ na nią czyni.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

Do wieczerzy sam jeden siadł przy niéj
I z całą pobożnością w sposób dosyć łatwy,
Zjadł potrawkę cielęcą i dwie kuropatwy.

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

W gorączce tak noc przeszła cała
Że ani jednej chwili do rana nie spała;
Miała poty gwałtowne i w strasznéj obawie
Czuwaliśmy nad panią, aż do rana prawie.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

Po jedzenia nazbyt ciężkim znoju,
Przeszedł wprost od kolacyi do swego pokoju,

A czując, iż sen wkrótce już morzyć go zacznie,
W wygrzaném łóżku przespał aż do rana smacznie..

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

Gdy tak noc przeszła prawie cała,
Na nasze prośby rano krwi upuścić dała;
Skutek nastąpił prędko, ulżyło zupełnie.

orgon.

A Tartuffe?

doryna.

Wyspawszy się w puchu i bawełnie,
Ażeby skrócić smutek, który serce rani,
I pokryć krew, co rankiem utraciła pani,
Cztery kieliszki wina wypił na śniadanie,

orgon.

Biedny człowiek!

doryna.

Teraz już wszystko w dobrym stanie
I biegnę, by uprzedzić panią; niech się dowie,
Z jaką pan troskliwością pytał o jéj zdrowie.


SCENA VI.
Kleant, Orgon.
kleant.

W nos ci się śmiéje, szwagrze i powiem najprościéj,
Nie chcąc cię jednak wcale pobudzać do złości,
Że ma słuszność zupełną. Boż to rzeczy nowe,
By ktoś kaprysem takim nabił sobie głowę.
Człowiek ten tak myśl twoją zajął bez podziału,
Żeś o wszystkiém dla niego zapomniał pomału.
I on co się pieniędzmi twemi wzmógł po stracie
Swego i z nędzy tutaj...

orgon.

Wstrzymaj się, mój bracie!
Nie znasz tego o którym mówisz.... więc w tym względzie..

kleant.

Nie znam go, kiedy tak chcesz, zgoda, niech tak będzie;
Więc cóż to jest za człowiek? toż na wszystkie strony....

orgon.

Bracie mój! poznawszy go, byłbyś zachwycony,
Nie chciałbyś się z nim rozstać do zawarcia powiek.
To jest człowiek... który... ach... człowiek... to jest człowiek
Trzyma się zasad, w których spokój się zamyka,
I na świat cały patrzy jak gdyby z dymnika.
Tak, ja się zmieniam, gdy mnie jego rady strzegą,
On mnie uczy skłonności nie miéć do niczego;
Przez niego wszelka miłość w méj duszy się starła;
Mógłby brat umrzeć, dzieci, matkaby umarła,
Lub żona, to mnie wszystko obchodzi, ot tyle....

kleant

A to uczucia ludzkie, w całéj swojéj sile.

orgon.

Gdybyś go poznał, bracie, jak ja go poznałem,
Tobyś go pewno również kochał sercem całém.
Do kościoła modlić się przychodził co rana
I tuż przy mnie bliziutko padał na kolana;
A zebrane osoby wciąż okiém zań wiodły,
By widziéć, z jaką skruchą zaséła swe modły
Do nieba. Bo westchnienia wciąż wydając srogie,
Co chwila bił się w piersi, lub czołem w podłogę,
A kiedym ja wychodził, on biegł niestrudzony
Uprzedzić mnie, by podać mi wody święconej.
Jego chłopiec mi wszystko szczerze opowiadał
Kim był; a gdym ubóstwo jego już wybadał,
Podawałem mu wsparcie, lecz skromny bez miary,
Chciał mi zawsze oddawać część mojéj ofiary;
Odbierz połowę, mówił, to nadto wspaniale,
By taką wzbudzać litość jam niegodny wcale.
A gdym uparcie twierdził, że przeciwnie sądzę,
On w mych oczach rozdzielał biednym te pieniądze.
Niebo go w końcu zséła do mego siedliska
I odtąd dom mój cały pomyślnością błyska;
On tu wszystko poprawia, nawet moją żonę,
U mój honor staranie ma nieocenione;
Zazdrośniejszy niż ja sam o nią; méj czci broni
I wskazuje mi wszystkich, co się wdzięczą do niéj.
Gdybyś wiedział, jak zacnie jego myśli biega!
Lada drobnostka grzechem wielkim jest u niego,
O jedno nic, oskarżyć się przychodzi skromnie.
Ot, niedawno, ze skruchą wielką przyszedł do mnie,

Z wyznaniem, tém cię pewno rozczulę i zdziwię,
Że, modląc się, złapaną pchłę zabił złośliwie.

kleant.

Mój bracie, skończ te żarty. Kpisz ze mnie tą mową,
Albo będę przypuszczał, żeś sam pokpił głową.
Ozy ty myślisz, że jaki wpływ na kogo czyni...

orgon.

Mój szwagrze, tak przemawiać zwykli libertyni.
Ja wiem, że ty się w duszy nosisz z taką plamą,
Jużem ci z dziesięć razy powtarzał to samo,
Że to ci jakie przykre zajście kiedyś wzbudzi.

kleant.

Oto sposób mówienia takich jak ty ludzi.
Każdy z was chce, by jak on wszyscy byli ślepi,
A ten jest libertynem, który patrzy lepiéj;
Kto przed waszym bałwanem czołem nie uderzy,
Ten nie uznaje świętych, ten już w nic nie wierzy.
Lecz taki człowiek jak ja o trwogę nie pyta,
Wiem co mówię, a Pan Bóg w mojém sercu czyta
Wasze gadania we mnie nie obudzą skruchy,
Są obłudnie nabożni, jak udane zuchy;
Nie ten odważny, który nazbyt wiele gada,
Ale ten co dowody swej odwagi składa.
Tak samo podziwienia we mnie nie obudzi
Ten, co z wielkim efektem modli się dla ludzi.
A więc ciebie każdemu okłamać się uda?
Wszystko jedno, pobożność szczera, czy obłuda,
Jednakową w pojęciu twém znajdują łaskę,
I jednakowo cenisz twarz człeka i maskę?
Sztuka i szczerość, jedno uczucie wyrodzi,
A pozór czyż dla ciebie za prawdę uchodzi?
Więc różnicy osoby od widma nie czujesz,
A fałszywe pieniądze za dobre przyjmujesz?
Ludzie po większéj części dziwną idą drogą,
Nic prawie nigdy słusznie ocenić nie mogą,
Miara rozsądku nadto ich siły obarczy,
Im granica rozumu nigdy nie wystarczy.
Muszą koniecznie popsuć rzecz w zasadzie piękną,
Chcąc w niéj iść tak daleko, że aż ramy pękną.
Ja ci szwagrze nawiasem mówię moje zdanie.

orgon.

Tak, ty jesteś doktorem wielkim niesłychanie,
Świat ci dowód uznania śle na wszystkie strony

Ty jeden jesteś mądry, ty jeden uczony,
Wyrocznia, Katon drugi, i w tobie się kupi
Cały rozum, a wszyscy są przy tobie głupi.

kleant.

Nie, uczonym doktorem ja nie jestem wcale,
Zbytnią moją nauką także się nie chwalę,
W sobie tylko różnicę tę od innych widzę,
Ze umiem poznać prawdę, a fałszem się brzydzę.
Ja oceniam człowieka z przekonaniem szczerem,
Kto jest zacny, pobożny, ten mi bohaterem,
Równie dobrym, jak każdy inny; bo choć skrycie
On także dla ludzkości poświęca swe życie.
Ale za to pogardy godzien nie uznania
Ten, kto się pobożnością udaną zasłania.
Nikczemni komedyanci, szarlatani podli,
Z których każdy po to się tak namiętnie modli,
Ażeby téj modlitwy użyć za narzędzie
Do swych celów niegodnych i to, co jest wszędzie
Najszczytniéjszem dla ludzi, wielkiém i podniosłem,
U nich stało się handlem, nikczemném rzemiosłem.
Pieniądze i godności, oto są ich cele,
Za to się biją w piersi i modlą w kościele,
Aby w zręcznie osnutym téj obłudy wątku,
Idąc niebieskim szlakiém dojść aż do majątku.
Każdy, modląc się, poszcząc, przytem żebrze dzielnie,
A będąc wt świcie króla — zaleca pustelnię.
Pod zasłoną pokory zasypują błotem;
Mściwość, gwałtowność, skąpstwo zwykłym ich przymiotem.
Zgubią kogo, lub straszną dokuczą mu męką,
Dowodząc, że to Pan Bóg kierował ich ręką
I przekonają wszystkich, że zgubić potrzeba
Kogoś, bo to jest wielka zasługa dla nieba.
A tem niebezpieczniéjsza jest ta broń zdradziecka,
Ze schylać głowę przed nią uczą nas od dziecka,
I ta zemsta straszliwa musi im ujść płazem,
Bo oni poświęcanem mordują żelazem.
Taki oszust zbyt często na oko ci wpadnie,
Lecz uczciwych odróżnisz od nich bardzo snadnie,
A nasz wiek słusznie szczycić może się w téj mierze,
Że ma ludzi uczciwych, co się modlą szczerze.
Weź, bracie, Arystona, patrz na Peryandra,
Oronta, Alcydama, spojrzyj na Klitandra,
Oto ludzie pobożni, zacni w saméj rzeczy,

Którym nikt uczciwości pewno nie zaprzeczy;
Ci komedyą obłudną na lep cię nie schwycą,
Nie pysznią się z modlitwy, ze skruchy nie szczycą;
Każdy czyn nasz na pewno ich krytyk nie wzbudzi,
Z cnoty się nie wywyższą ponad innych ludzi;
W pogardzie słów, za tamtych nie zmierzają śladem
I nawracają innych tylko swym przykładem.
Wiedzą, że w sądzie swoim często ludzie błądzą,
Prędzéj dobrze z pozorów niżli źle osądzą,
Plotek, intryg nie robią pewnie w każdéj chwili,
I o to się starają, by uczciwie żyli.
Ich zasada życiowa tylko się zamyka
W tém, by miéć wstręt do grzechu, lecz nie do grzesznika,
Słusznie myślą, że grzech się przez pokutę zmaże,
Więc nie należy karać srożéj, jak Bóg karze.
Oto są właśnie ludzie, jakich ja znam dużo,
Tacy słusznie za przykład wszystkim innym służą.
Ale ten twój jegomość, to ci powiem szczerze,
Chociaż ty jego cnotę chwalisz w dobrej wierze,
Nie jest takim, sprawdzisz to nie czekając długo.

orgon.

Czy już skończyłeś?

kleant.

Tak jest.

orgon (odchodząc).

Zostaję twym sługą.

kleant.

Pozostań, szwagrze, dajmy pokój téj rozmowie,
Mam do niéj inny przedmiot: pamiętasz o słowie,
Któreś dał Waleremu? Wszakże narzeczony
Twéj córki?

orgon.

Tak.

kleant.

Dzień ślubu już był naznaczony?

orgon.

Prawda.

kleant.

Czemuż opóźniasz ten związek serc ścisły?

orgon.

Nie wiem.

kleant.
Czyżbyś miał w głowie przeciwne zamysły?
orgon.

Być może.

kleant.

Złamać słowo miałżebyś powody?

orgon.

Tego nie mówię.

kleant.

Zatém, gdy nie ma przeszkody,
Dotrzymasz obietnicy, wszystko już gotowe.

orgon.

To względne.

kleant.

Wykrętami na co suszyć głowę!
Ażebym cię wybadał prosił mnie Walery.

orgon.

Dzięki niebu.

kleant.

Daj słówko odpowiedzi szczeréj.
Cóż mu mam zanieść?

orgon.

Co chcesz.

kleant.

Kłamstwem się nie zmażę.
Twoja wola?

orgon.

Zrobić to, co mi niebo każe.

kleant.

Ja ci wprost i otwarcie zapytanie czynię,
Dałeś mu słowo, zechcesz dotrzymać, tak — czy nie?

orgon.

Żegnam.

kleant (sam).

A! to Walery spotka się z kłopotem;
Muszę iść, aby wcześnie uprzedzić go o tém.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Kazimierz Zalewski.