Śniehotowie/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Śniehotowie
Pochodzenie „Romans i Powieść”, 1881, nr 1–21
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Gdy u kropielnicy w kościółku padał pan Jan Śniehota, nieznajomy stojący u słupa, rzucił się z innemi ratować go, był jednym z tych, co omdlałego wynieśli, lecz nim cyrulika sprowadzono, wysunął się nieznacznie — i zniknął.
Tegoż wieczora siedział w Pobereżu u siebie pan Andrzéj z założonemi rękoma, oczekując na wiadomość, którą mu z miasteczka przywieźć miano, i odetchnął gdy nareszcie od proboszcza odebrał karteczkę, że pan Jan miał się lepiéj i że mu, przynajmniéj teraz, żadne się nie zdawało grozić niebezpieczeństwo.
Z niepokojem potém dowiadywał się ciągle, co się działo w Rozwadowie. Blizkie sąsiedztwo dwóch folwarków; stosunki, jakie tam miała Hanka Hajdukówna, która się nieustannie miedzy Rozwadowem a Pobereżem włóczyła, i do pana Andrzeja z raportami przychodziła — ułatwiały dowiadywanie się to i bardzo szczegółowe doniesienia o tém, co się działo u Jana.
Ustał więc niepokój, który w początku okazywał Andrzéj, wróciło dawne jego regularne, smutne i odosobnione dosyć życie. Dom wprawdzie miał otwarty, przyjęcie w nim było bardzo sute i pańskie; ale charakter poważny gospodarza, dom ten czynił nie zbyt ponętnym. Gawiedź, co się najwięcéj włóczyć lubiła, tu mało znajdowała przyjemności, Andrzéj był małomówny, zbytniéj wesołości nie lubił, u niego się na wodzach zawsze trzymać było potrzeba. Gdy kto miarę przebrał, marszczył się i milczał.
Zabawą główną były konie i sprawy rycerskie. Wkrótce po okupieniu Rozwadowa, ludzie z tatarska poprzebierani, przypędzili cały tabun do Pobereża. Stajnie i szopy trzeba było dla stadniny oczyszczać i rozszérzać. Sam pan mocno się nią zajmował. Często pół dnia spędził około swoich ulubieńców. Oprócz tego ku wiośnie zaczęto żwawo się brać do restauracyi domu, a gdy śniegi topnieć zaczęły, słońce błysnęło, majstrowie posprowadzani już się około pustki krzątali.
W sąsiedztwie nie było mowy tylko o tém, a że pieniędzmi pan Andrzéj sypał, i nie żałował na nic, zrobiono mu reputacyą bogacza wielkiego. Piętka się na niego wściekał za to.
— Otóż to taka sprawiedliwość na świecie, — wykrzykiwał — ja, co bym powinien mieć, bo umiem używać, co mam żonę i dzieci, goły jestem, a taki truteń, sam jeden jak palec, mruk, co tylko swoje kobyły kocha, opływa we wszystko. Gdzieś na turecczyźnie rozbijał, bestya — czy co?
Sikora i Zawadzki potakiwali mu.
— Oh! oh! dorobić się uczciwym sposobem nie łatwo! my to wiemy najlepiéj. Musiał kawaler szarpnąć zakazanego owocu...
Pohoryło dowodził, że mu złe z oczów patrzało, bo się nigdy nie rozśmiał. — A już wierzcie mi, — dodawał — człowiek, co się nigdy nie śmieje, funta kłaków nie wart.
— No — i to przecie wiadomo, — konkludował Piętka — że swojego rodzonego brata, pokłóciwszy się o dziewczynę, o mało nie zdusił. Żeby ojciec nie przypadł, byłoby po nim. Prawda, że i Jasia nie tak wielka by była szkoda! Dał mu ojciec pro memoria na drogę boćkami, i puścił w świat, ale złe nigdy nie ginie. Jan-by marnie zczezł, a ten się jeszcze fortuny dochrapał. Kat go wié — może go bombizy na mahometanina przekabacili... i za to mu się te dostatki dostały, że się swojego Boga zaparł. Wszystko być może.
— Przecież w kościele bywa! — reflektował Pohoryło.
— A co mu tam! gotów taki człek i w meczecie i w synagodze.
Piętka był szczególniéj nań zajadły.
Z sąsiedztwa ten i ów zajeżdżał czasem do Pobereża, choćby dla tego, ażeby mieć potém o czém mówić. Ozorowicz, choć nie wielkie ciągnął korzyści z Pobereża, wścibiał się tam, a nuż się co nie trafi. Donosił i on, co się działo w Rozwadowie.
Wiosna już na dobre się rozpoczynała, na połowie domu pustéj, dach pobijano na nowo, i krokwie musiano téż w wielu miejscach odmieniać — gdy Ozorowicz raz z południa się przywlókł do Pobereża.
Pana Andrzeja nie było we dworze, opatrywał stado, miał więc czas, ciekawy zawsze prawnik, rozmówić się z cieślami i murarzami, nim gospodarz nadszedł; zobaczył kominki nowe przywiezione kędyś aż z krakowskiego, nagotowane kafle do pieców; stolarszczyznę, około któréj z Kolbuszowéj sprowadzeni pracowali majstrowie i powtarzał po cichu:
— Po pańsku! po pańsku!
Zaimponowało mu to. — Czy się żenić myśli, czy co? po co mu taki dom?...
Ta myśl o ożenieniu, swatowstwie i porękawiczném ewentualném, gdyby on mógł pośredniczyć, zdała mu się nader szczęśliwą. Zaczął nawet chodzić po głowie, czy panny na prędce nie znajdzie, — lecz w tém właśnie nadszedł pan Andrzéj.
— Jak się asindziéj masz?
— Zdrów do usług pańskich.
— Co słychać?
— Po staremu. Jedne tylko wiozę nowinę, pan Jan nam ucieka...
— A dokąd?
— Żona go sup specie jego choroby wiezie do doktorów, do Warszawy... prawdę mówiąc — dodał dowcipny Ozorowicz — jemu, jak jemu, ale jéjmości doktor potrzebny, bo z takim mężem niedołęgą...
— Daj pokój, przerwał Andrzéj, Jan młodszy o rok odemnie.
— A o dziesięć wygląda starszym, tak mi Boże dopomóż — dodał Ozorowicz. Co metryka pomoże, kiedy kości lamią!
— Więc wyjeżdżają? — zapytał gospodarz.
— Aaron zaręcza, że już wszelkie do podróży przygotowania poczynione... Zębowska, którą zostawują na Myzie, słyszę zła, na córkę i zięcia niewypowiedzianie, bo się jéj téż chciało do Warszawy, i w domu zięciowskim rej wodzić.
— Dajmy temu pokój — przerwał surowo pan Andrzéj — co nam do tego...
— Zapewne! zapewne — potwierdził prawnik — lecz, zawsze to rzecz ciekawa... co, gdzie i jak bliźni robią. Na podróż, mości dobrodzieju, w sekrecie na lichwę wysoką wzięto pieniędzy... Co to daléj będzie? bo długi, jak choroba; czas jakiś w ciele siedzi, potém wyrzuci na wierzch, owrzodzi, skanceruje i — dobije...
— Niech że Bóg broni, — rzekł Andrzéj.
Ozorowicz spojrzał zdziwiony.
— Albo téż to acan dobrodziéj, nieprzyjaciela swego tak bardzoby żałował? — zapytał.
— Nie zapominajcie, że ten nieprzyjaciel jest mi bratem — odezwał się Andrzéj, że choć on mi wrogiem, ja dlań nim nie jestem...
Rozśmiał się adwokat.
— Dobrze to mówić tak i generozyą świecić — rzekł — ale człek ma krew.
— Która, jak widzicie — ostyga! — dodał gospodarz. Dziś mi go żal tylko, urazy nie mam.
— A tam by w Rozwadowie jegomości w łyżce wody utopili, — mówił Ozorowicz — wiem, napewno. On sam, jéjmość, godna połowica... Zębowska téż. Zazdroszczą waszmości stada, domu, dostatku... wszystkiego.
Andrzéj ramionami ruszył, usiłując odwrócić rozmowę.
— A jakże tam pan Jan z żoną? — zagadnął.
Mirabilis bombarda Dei! — zawołał Ozorowicz... jak mówił... ale nie wiem kto... Jéjmość istotnie jest Mirabilissima... Rzucało się to, pluło, zdragało, nie chciało iść za starego, a jak poszła, od pierwszéj niemal chwili — siadła mu na kark i wio hot! ten utrapiony Jan... którego ludzie mieli za nieujeżdżonego, uszy położył i posłuszny rusza, gdzie mu każą. — Milczał Andrzéj, a prawnik, który się dobrał do flaszki i zakąski, coraz bardziéj ożywiając się, mówił.
— Jéjmość podobno nie wié i nie domyśla się stanu majątku, bo groszem szasta... jakby go kopano w Rozwadowie... Ruina za progiem stoi...
Tu objawiła się jaśniéj przyczyna, dla któréj Ozorowicz tak się wyrażał niechętnie o Rozwadowie i gospodarstwie w niém...
— Jedna jeszcze jest rzecz, któréj utaić nie mogę... Domka Zębowska, jeszcze gdy Śniehota projekta nie objawił, miała tam dojeżdżającego do niéj, młodego kauzyperdę... fuszera, mości dobrodzieju — Serebrnickiego... ale to chłopak ładny, rezolutny i, choć w głowie wróble mu się lęgną, koło kobiét chodzić umié... Znali się tedy, aż Zębowska mu dom wypowiedziała... bo się zlękła...
Teraz panie, Serebrnicki wypłynął w Rozwadowie, jako prawny konsyljarz jegomości. Mnie — mnie nie chciano. E! Ozorowicz stary opój, stara kufa... a tymczasem Ozorowicz po pijaku rozumniejszy, niż Serebrnicki, gdy trzeźwy, ale wąsiki ma do góry i oczko mu błyszczy, a usta się śmieją. Śniehota na to ślepy... a kto u niego najczęstszym gościem, najlepszym przyjacielem? — Serebrnicki...
Było napisano w księdze przeznaczeń, że mu ta żonka za tamte dwie zapłaci.
Andrzéj sucho przerwał:
— To są plotki.
— One się z palca nie ssą! — dodał Ozorowicz. Mówię, co słyszę, relata refero, a nie chcesz słuchać — retro, chowam do kieszeni — i — cicho licho...
Rozśmiał się i popił. Zaczęto mówić o czém inném. Jednakże parę razy zagadnął jeszcze o Jana Andrzéj zdaleka, nie dopuszczając tylko, aby sobie prawnik drwić z niego pozwalał.
Z innych téż źródeł potwierdzała się wiadomość o blizkim wyjeździć Jana Śniehoty do Warszawy. Dziwowano się powszechnie temu, że charakter jego tak nagle się zmienił, powtarzając przysłowie — kto się ożeni, ten się odmieni. Śniehota tak przykry w pożyciu dla dwóch żon, które stracił, Domce niedoświadczonéj, młodéj, dawał się prowadzić, jak chciała. — Zabierało się zrazu na graniczne spory i wojnę z bratem, dano jéj pokój, — kilka razy zajęto bydło na wypasach i wydano je sobie wzajemnie. O Andrzeju nigdy ani wspomnienia nie było w Rozwadowie.
W tydzień Aaron doniósł, iż Śniehotowie — wyjechali.
Zębowska została sama na Myzie, lamentując na córkę i zięcia. W Pobereżu tymczasem fabryka około dworu szła niesłychanie szybko i ta pustka, w któréj dusze czyścowe pokutowały pod postaciami łasic, szczurów i nietoperzy — przybierała cale inną postać. Pokoje przystrajano, jakby pan Andrzej assamble i reduty miał w nich dawać. Mówiono w sąsiedztwie, że do sufitu jeden pająk brylantowy sprowadzony z Warszawy, bajeczną summę miał kosztować.
— Ten człowiek ma gdzieś krocie w szkatułce, z któremi nie wié co robić, — mówili sąsiedzi.
Oprócz tego zaraz po ukończeniu i oschnięciu odnowionéj połowy, miano się zabrać do drugiéj, aby ją téż do lepszego przyprowadzić stanu.
Ciekawość coraz więcéj gości nasprowadzała do Pobereża, pojechał i Pohoryło, aby de visu módz o tych rzeczach mówić. Zdumiał się.
— Czy acan dobrodziéj myślisz tu bale wyprawiać? czy chcesz obywatelstwo zgromadzać — boć to bez myśli i celu nie jest? — zapytał.
— Nie mam żadnych projektów, ale chcę komuś dom po sobie porządny i schludny zostawić.
— Przebaczysz mi ciekawość! — dodał Pohoryło — wieśniak jestem; ażeby zostawić komu, trzeba mieć familją. Aby mieć familją, należałoby się ożenić.
Rozśmiał się smutnie Andrzéj.
— Już mi tu Ozorowicz, pięć panien swatał, szanowny sąsiedzie, — rzekł — ale kiedy z młodszego odemnie Jana dworowano, że się późno ożenił, cóżby dopiero było ze mnie?... Prosta rzecz! Jan, mój brat, bo choć nie chce, to mi jest bratem, ma młodą żonę, może mieć potomstwo, gotowi dziedzice.
— Jakto? — podchwycił Pohoryło — waćpan byś im to oddał... im...
— A dlaczegóż nie?
— A toć wrogi!
Andrzej ramionami ruszył pogardliwie.
— Nie mam ich za takich.
— Toś człowiek święty, — dodał stary brzuchacz i skłonił się.
Andrzej się uśmiechnął; — na tém się skończyło. Sąsiedzi dziwili się. Spodziewano się, że po ukończeniu domu, zechce się nim pochwalić i sprosi na inkrotowiny, ale się omylono. Ks. Oderanowski przyjechał domostwo odnowione poświęcić, napił się kawy, a że nie chciał wziąść pary dukatów, dostał furę zboża dla ubogich — i na tém koniec.
Większe jeszcze zdziwienie obudziła wiadomość, że pan Andrzej po odjeździe brata, pojechał odwiedzić Zębowskę. Ona sama uszom i oczom zrazu wierzyć nie chciała. — Wyszła napuszona mocno. Andrzej był myśli swobodnéj zupełnie i prawie wesół.
— Przyjechałem się dowiedziéć — rzekł — jak się córce pani powodzi?
Pytanie zmięszało jéjmość, która oczy spuściła i końcami od chustki bawić się zaczęła. Co tu było odpowiedziéć. Nie chciała się zrazu przed obcym wydać z urazą do dziecka, z żalem do zięcia, ale naturę miała taką, że się jéj ukryć z tém, co czuła, było trudno.
— Ja tam nie miewam wiadomości — rzekła — Domka niéma czasu pisać, a pan Śniehota, myśli o czém inném, kuruje się...
Od słowa do słowa jednak, ani się spostrzegła pani Zębowska, jak się użalać poczęła, i na córkę i na zięcia. Andrzej słuchał, mało mówiąc. Dowiedział się, że z powrotem nie wiadomo kiedy mogli przybyć Śniehotowie, bo dom najęli i — bawili się dobrze. Wszystko to kwaśném było dla matki. Starając się ją pocieszyć, o ile mógł i umiał, odjechał wreszcie gość, a po odjeździe jego, głowę sobie poczęła łamać Zębowska, co znaczyła ta wizyta.
Napisała zaraz o niéj do córki. — Rozeszło się to po okolicy — i najrozmaiciéj zaczęło być tłumaczoném. W tydzień list nadszedł od córki, w którym, w imieniu własném i męża, zalecała matce, ażeby więcéj nie przyjmowała złego i przewrotnego człowieka, szukającego jakby się wcisnąć do nich i uzyskać przebaczenie, i t. p. List był niedorzeczny, lecz świadczył, że w sercu Jana panowała zawsze nienawiść i gniew na brata, i że żona podzielała te uczucia.
Zębowska, która była na bakier z córką i zięciem, odpisała wnet, wyłuszczając politykę swą, że przecież bogatego brata, który się żenić nie myśli, odtrącać byłoby szaleństwem. Na ten list już nie było odpowiedzi.
Dziedzice Rozwadowa bawili w Warszawie — w Pobereżu spokojnie było i życie jednostajnie płynęło, gdy jednego poranku już ku jesieni, Ozorowicz zdyszany zjawił się w Pobereżu i pobiegł pana Andrzeja szukać w stajni, miedzy końmi.
— Wiész pan, co się dzieje?... wiész!
— No, cóż takiego?
— Przyjaciel jéjmości pani Janowéj, a ten... Serebrnicki... ponabywał wszystkie długi na Rozwadowie i majątek traduje.
— Co? jak?
— Tak jest, tak mi Boże dopomóż! Rzeczy widać ukartowane były z jéjmością, czy — już nie wiém, dosyć, że z Rozwadowem panu Janowi przyjdzie się pożegnać...
— Ale to nie może być!...
— Niestety — tak jest! Serebrnicki, korzystając z niebytności pana Jana poczynił kroki, i tradycyą rozciągnięto. Długów więcéj, niż majątku. Weksle wszystkie w ręku Serebrnickiego, a niektóre, rozgłosiwszy insolobilitatem, ponabywał za psie pieniądze.
Andrzej zamyślił się mocno i smutnie.
— Oznajmionoż Janowi o tém?
— Przecie jéjmość w zmowie, na pewno... to się tam nie utai...
Cała ta wiadomość wydawała się panu Andrzejowi jakąś mętną i niepewną... Zamilczał...
Nazajutrz jednak przybył wylękły Aaron z Baby, potwierdzając smutną wieść, że na Rozwadowie rozciągnięto tradycyą, a pan Serebrnicki potajemnie do Warszawy pojechał...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.