Łowy królewskie/Tom III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Dwa sam na sam.

Ascanio nie znacznie podłożył pod kolana chustkę, ażeby nie powalać swych pięknych białych spodni. Pomimo téj ostrożności, wykazującéj jego zimną krew, Ascanio odgrywał rolę czułego kochanka.
— Niezrównana Arabello! — szeptał Włoch dźwięcznym głosem: — jestemże na ziemi czy téż wzniosłem się w przestrzeni Empireusza?... Kiedy spojrzę po sobie, widzę iż jestem na ziemi, bo tylko jestem człowiekiem; kiedy spojrzę na ciebie, zdaje mi się, iż jestem w Niebie, bo ty jesteś bóztwem.
Skończywszy ten frazes, Ascanio chciał uchwycić rękę Arabelli i w udaném uniesieniu obsypać ją pocałunkami; lecz piękna dziewica uciekła jak sarna spłoszona przez zuchwałego myśliwca i zatrzymała się w odległości kilku kroków.
Piękny Padewski kawaler podniósł chustkę, na palcach zbliżył się do Arabelli i znowu przyklęknął.
— Nieubłagana piękności, czyliż nie przejmujesz się żalem na widok mych cierpień?
— Ten żołnierz jest ślicznym mężczyzną! — pomyślała miss Arabella Fanshaw.
— Czyliż byś minie dała téj ręki, za którą oddałbym wszystkie skarby świata?... Na palcach téj rączki, — pomyślał sobie Włoch błyszczą brylanty, wartości kilku tysięcy pistoli!
— Szanowny panie — wyjąkała nakoniec Arabella zgodną pochwały wstydliwością; — być może.... iż tak zpóżniona pora...
— O! co za boska rozkosz słyszéć dźwięk ulubionego głosu! — szeptał Padewczyk, przeplatając słowa głębokiemi westchnieniami.
— Powinnam panu powiedziéć.... — zaczęła miss Fanshaw.
— Mów, gwiazdo mego losu! Mów... mów długo... mów wiecznie!...
— Muszę się przyznać!...
— Nakoniec usłyszę te słowa, zaktórebym oddał me życie!
— Mówi tak, jak nigdy nie słyszałam! — pomyślała Arabella. — Lecz przecież mam na téj ziemi swój zamiar, który muszę przyprowadzić do skutku.
— I cóż, ubóstwiany aniele! — zapytał Ascanio.
— Bardzo się mylisz, panie — odpowiedziała Arabella; — zawołałam tutaj pana nie w jego interessie.
Padewczyk natychmiast wstał i schował chustkę do kieszeni.
— A dla czegóżeś mię przywołała, idol mio? zapytał Włoch z ironicznym uśmiéchem.
— Mówiono mi... Lecz czy czasem pana nie obrażę, ofiarując mu ten brylant?
— Prześliczna miss, dajesz mi pytanie, na które może rozsądnie odpowiedziéć dziecko jeszcze nie odstawione od piersi.... Przysięgam na Bachusa! Mógłżebym się obrazić? Dla czegóżby?.. Będę nosić ten pierścień do śmierci, a nawet po śmierci, prześliczna Arabello!
Włoch zważył pierścień i ocenił brylant.
— Dadzą mi za niego sto pistoli, — pomyślał. — Lecz czego ona u djabła chce.
Arabella widocznie się zmięszała. Zuchwałość Pądewczyka wzięła za obejście wielkiego pana. Przy świetle księżyca zdawał się być prawdziwie pięknym.
Miss Fanshaw zapytywała się: czyby nie było lepiéj dać mu wolność działania za samego siebie? lecz pamięć na jéj cel, ostatecznie wpłynęła na jéj postanowienie: musiała dokonać wielkiego dzieła, to jest zawojować Portugalję dla Anglii; tylko za takie zwycięstwo mogła osiągnąć laurowy wieniec.
— Racz mię wysłuchać, szanowny panie — zaczęła miss; — zdawało mi się....
— Słucham cię pani, ciebie, która jesteś godna siedzieć na tronie! — zawołał Ascanio.
— Zdawało mi się — mówiła daléj: — iż jeden ze znakomitszych magnatów tutejszego dworu...
— Bez wątpienia, mój przyjaciel... jak się nazywa?
— Ludwik de Souza.
— Kochany hrabia!... hrabiątko... jak mówi król w chwilach, kiedy go rozweselę. Mów daléj, moja królowo!
— Pewnego razu zdawało mi się.... widziałam go raz tylko... jego spojrzenie za trzymało się na mnie tak....
— Ha! ha! ha! my znamy te spojrzenia, my, porywcy kobiecych serc... Ha! ha! ha!
Hrabia jest młody; bez wątpienia nie śmié wyznać swych uczuć...
— Bardzo być może... Povera!
Ascanio powstrzymał śmiech i zaczął udawać zasmuconego.
— Czarująca Arabello — rzekł Włoch; — rozumiem resztę. Pani kochasz! Oh! Pomimo méj całéj miłości, którą pałam ku tobie, pójdę jednakże do hrabiego Caslelmehor, jeżeli się pani podoba, ponieważ jestem twoim niewolnikiem... chociaż, prześliczna miss, podobna rola nie przystoi memu znakomitemu rodowi i wysokiemu stanowisku, jakie zajmuję przy dworze.
— Czyliżbym się pomyliła! — pomyślała miss Fanshaw; — czyżby on w saméj rzeczy należał do dworu? Wprawdzie wygląda na wielkiego pana, i bardziej mi się podoba aniżeli hrabia Castelmelhor.
— Oprócz tego — mówił daléj Ascanio zapalając się; — czyż człowiek ten jest godzien miłości, którą widocznie pani czujesz ku niemu? Zwyczajny szlachcic, ma niezrównana... Bez żadnego wpływu, cara mia!
— Jakto! co takiego! — zawołała miss Fanshaw; — on przecie słynie jako najmożniejszy i najsilniejszy pan przy dworze jako najstarożytniejszy szlachcic Portugalii?
Padewczyk roześmiał się najnaturalniéj.
— Oto jak się tworzą opinje! — zawołał Włoch. — Przysięgam na Bachusa! jeżeli on jest najsilniejszym i najznakomitszym panem, za kogoż mnie mają?
— Pana? — zapytała zdziwiona Arabella.
— Tak jest, miss.. mnie... mnie biédnego Ascania Macarone dell’Acquamonda, naczelnego dowódzcę wojsk królewskich, posiadacza przeszło trzydziestu zamków w starożytnym Lacyum który pomiędzy swymi znakomitymi przodkami nawet panujących liczy.
Piękny Padewski kawaler wypowiedział tę tyradę z najbezczelniejszą śmiałością. Miss Fanshaw natychmiast zaczęła na niego spoglądać z szacunkiem i zadziwieniem.
Jednakże rzekła:
— Lecz mnie uwiadomiono, iż pan jesteś tylko zasłużonym żołnierzem...
Ascanio ujął się rękom a pod boki i zaczął się śmiać szalenie.
— Wyborna bajeczka! — zawołał doskonała bajeczka! cudowna bajka! lecz powiédz mi, moja nieoceniona, kto jest i twórcą téj nieprawdopodobnej bajki?......
Ja jestem wysłużonym żołnierzem!... Przysięgam na czterdzieści osm pokoleń mych przodków, jest to zadziwiającém!..
— Szanowny panie — przerwała Arabella ze wzrastającém pomieszaniem, — racz mi przebaczyć... O ja nieszczęśliwa! — pomyślała miss; — sama zniszczyłam swe szczęście, moją sławę! obraziłam go! O ja nieszczęśliwa!
— Aniele, co ci mam przebaczać? — zaczął Ascanio: — czyż ci nie wolno czynić, co ci się tylko podoba? Chciałbym tylko wiedziéć, co za zuchwały łotr...
— Baltazar, sługa mego ojca!
Baltazar?.. To imię jest mi znane... Lecz — Baltazarów tak wielu na-świecie. Zresztą, wszystko jedno, bajka jest wyborna, i ja dam dziesięć dublonów temu łotrowi za ten dowcip. Lecz powróćmy do szczęśliwego hrabiego Castelmelhor. Jeżeli sobie życzysz, prześliczna gwiazdo, powiem mu...
— Nie mów mu pan! — gwałtownie przerwała Arabella.
Padewczyk ujął się pod boki.
— A więc zmieniliśmy swe zdanie? — zapytął z wyrazem twarzy i akcentem nie do oddania.
— Tak.
— Ha! ha! ha!... Byłem tego pewny!.. Moja niezrównana, czy pozwolisz mi zacząć rozmowę od tego miejsca, w którém nazwisko hrabiego Castelmelhor położyło tamę wylaniu naszych zobopólnych uczuć?
Arabella nic nie odpowiedziała; lecz przy słabym blasku księżyca, Ascanio spostrzegł jak się rozwarły szczęki jego nieocenionéj piękności i ukazał się rząd białych zębów, któreby go żywcem pozrzéć mogły.
Spostrzegłszy to Włoch wyjął z kieszeni znaną nam chustkę, rozpostarł ją na ziemi i przyklęknął na jedno kolano.
Podczas gdy piękny Padewski kawaler zajmował się rozpostarciem chustki, co wskazywało iż w jego miłosnym charakterze przebijało się wiele skłonności do ekonomii, ogrodowa furtka znowu skrzypnęła i czarny cień przemknął się pomiędzy drzewami.
— O-ho! — szepnął cień, spostrzegłszy Ascania u nóg Arabelli; — mamy tutaj kogoś.
Cień zaczął się przyglądać i poznał miss Fanshaw. Cieniem był Conti de Vintimille.
— Łotr nie dostanie moich piéniędzy — pomyślał Conti, — Ja sam wplączę się w jego sprawę i wygram sto luidorów.
Conti stanął za drzewami, z po za których mógł wszystko widzéć nie będąc wi dzianym.
—Okrutna bogini — zaczął Ascanio — powracam do mych poprzednich wyznań; ile pamiętam, prosiłem o pozwolenie ucałowania téj ręki, a pani odmawiałaś mi, pod pozorem omyłki.
Conti usłyszał pocałunek. Bez wątpienia był on jednego zdania z Baltazarem, gdyż rzekł:
— Sławnie dobrana para!
Padewczyk mówił daléj z uniesieniem:
— O! co za szczęście dotknąć się ustami rączki, która jest miększą od najdelikatniejszego axamitu... O! piękności nie zrównana! to pozwala mi się karmić nadzieją, iż ty pani nie będziesz już odrzucać mojéj miłości, miłości tyle skromnéj, ile czułej; tyle czułej, ile szczeréj, tyle szczeréj ile gorącéj!
— Szanowny panie! — wyszeptała pomięszana Arabella.
Ascanio z głębi piersi wydobył silne westchnienie.
— Jak głos twój jest harmonijnym! — mówił cicho Padewczyk — jak słodkie jest jego brzmienie!... Uspokój się me serce! ty chcesz rozsadzić mą pierś... Mówię to do mego serca, miss... Powiedz, mi, idol mio, powiedź mi, iż, nie jesteś nie czułą na me wrzące uczucia, które mię trawią....
— Szanowny panie!... — szepnęła Arabella Ascanio już sięz mordował klęczeniem. Zerwał się więc, a wyprostowawszy się rzekł:
— Prześliczna gwiazdo mego serca, proszę ostatecznie o twą rękę!
— Mój Boże!
— Co pani na to odpowiesz! — zapytał Ascanio.
— Lecz...
— Zważ pani, potajemny ślub... wszak to najprzyjemniejsza rzecz w świecie; a prócz tego najmodniejsza!
— Prawda! — pomyślał Conti de Vintimille.
— Więc pan chcesz?.. — zapytała Arabella.
— Koniecznie, moja droga; w przeciwnym bowiem razie nie powiedziałbym ci ani słowa. A więc rzecz skończona... jutro...
— Jednakże...
— Ani słowa więcéj, lub pomyślę żeś jeszcze niezapomniała o hrabi Castelmelhor...,
— O! jak można!...
— Doskonale!.. Więc jutro wieczorem przebierzesz się pani.... włóż na siebie nieco kosztowności... tak téż... choć cokolwiek... Ja czekać będę przy furtce, i ty będziesz moję, niezrównana miss!... Nazywać cię będę senorą Macarone dell’Aquamonda; a jeżeli zachcesz miéć jeszcze tytuł, to Cesarz Niemiecki, z którym jestem bardzo dobrze, nada mi tytuł jakiego Rzymskiego księcia... a gdyby potem jeszcze ci się zachciało tronu, postaramy się i o tron, moja gwiazdo; moi znakomici przodkowie pozostawili mi prawa na Konstantynopol, który teraz znajduje się w rękach nieczystych wyznawców Mahometa.
— Tron... Konstantynopol! — wyjąkała miss Fanshaw, któréj słaby umysł zaczął się mięszać.
— Tak jest, moja prześliczna; rzecz skończona. Jutro!.. A teraz powróć do domu, ażeby milord niczego się nie domyślił.
Włoch szybko wprowadził ją na schody bez cermonii zamknął drzwi za nią.
Następnie rzekł ocierając czoło:
— W życiu mojém nie byłem w przykrzejszém położeniu... brzydka, głupia i dumna... To prawda, lecz milord posiada książęcy majątek w Northumberlandzie; jest jego jedyną dziedziczką, a ja potrzebuję ustalić mój byt.
Tymczasem miss Fanshaw przebiegła wszystkie schody domu i rzuciła się w objęcia Pacjencii, małżonki wielebngo Jedediaha Drake.
— Tron!.. Konstantynopol! — rzekła — życzenia moje spełniły się! potomność wspominać będzie moje imię.
Próżność nad próżnościami! — odrzekła na to surowo Pacjencja.
Gdy Ascanio, wesoły, z zwycięzką miną schodził z przedsionka domu, zbliżyła się do niego czarna postać i zatrzymała się u schodów.
— Senor dell’Acquamonda, — rzekł Conti — nie chciałem przeszkadzać twojéj miłosnéj schadzce...
— Podsłuchiwałeś pan? — przerwał Ascanio, widocznie rad, że wiedziano o jego miłostkach.
— Trochę... Lecz spieszmy się teraz.
— Jestem na twoje rozkazy... Czyś przyniósł sto luidorów?
— Bezwątpienia — odrzekł Conti — lecz zatrzymam je przy sobie.
— Skoro tak, sam pójdziesz do pałacu.
— Doprawdy?.. W takim razie, jutro, zamiast miss Fanshaw, ujrzysz na schadzce trzech lub cztérech lokai milorda, którzy potrzaskają kości waszéj Wielmożności.
Ascanio pomyślał chwilę.
— Senor Conti — rzekł wreszcie — jesteś nieszczęśliwy i znałeś niegdyś pomyślniéjsze dni; okrucieństwem — by było pozbawiać cię tego szczupłego zarobku. Pomyślność czyni nas wspaniałymi, to wiadomo: przeto oddam ci darmo usługę, któréj żądasz odemnie i dopomogę ci moim wpływem.
— To bardzo pięknie z twéj strony! — odrzekł ironicznie Conti — idźmy!
Gdyby dawny faworyt niemiał był planów na przyszłość, w których ziszczenie wierzył, nie byłby za tak małej cenę dochował tajemnicy Padewczykowi; lecz liczył na swoje widzenie się z Castelmelhor’em; zobaczemy zaraz czy jego rachuby były prawdopodobne.
Przeszli obaj kratę ogrodu i udali się spiesznym krokiem ku pałacowi hrabiego. Tę no cną wycieczkę odbywali w milczeniu. Każdy z nich myślał o swoich interesach. Conti przysposabiał się do spotkania: rozważał w jaki sposób ma się odezwać i obmyślał warunki. Piękny kawaler Padewski marzył o obfitych żniwach, wspaniałych parkach, zamkach feodalnych i ładnych wassalkach. Nie posiadał się z radości, i gdyby był sam, nie wątpliwie na znak ukontentowania, zatańczył-by menueta na środku ulicy.
Przybyli wreście na próg pałacu. Ascanio był w uniformie; wszedł przeto i wpuścił za sobą Antoniego Conti.
Następnie odźwierny stojący przy drzwiach gabinetu Jego Excellencii otworzył i oznajmił kapitana rycerzy Niebokręgu.
Macarone wszedł pierwszy, i protektorskim gestem wezwał za sobą Conti’ego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Aleksander Chodecki.