Przejdź do zawartości

Łańcuchy/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Łańcuchy
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Na niżnie-nowogrodzkim dworcu stał pociąg otoczony wojskiem i żandarmami. Składał się przeważnie z wagonów aresztanckich okratowanych, ale widocznie ich nie starczyło, gdyż w końcu miał doczepionych kilka wagonów zwykłych trzeciej klasy oraz jeden drugiej dla oficerów konwoju. Publiczność, utrzymywana w pewnem oddaleniu od pociągu przez łańcuch żołnierzy, kupiła się najliczniej właśnie przed temi wagonami trzeciej klasy, z których okien wyglądały przeważnie młode i podniecone twarze, zamieniając z tłumem okrzyki, powitania, ukłony. Pęki kwiatów, niezręcznie rzuconych, leżały tu i tam na pustej smudze asfaltu, ciągnącej się między wojskiem, publicznością i pociągiem.
— Nie będzie pan tyle nieludzki!... Pozwoli Pan doręczyć kwiaty bratu! — prosiła żandarma młodziuchna, elegancko ubrana brunetka.
Żandarm trząsł przecząco głową i mruczał:
— Doo oficera, do oficera!... Sam nie mogę!...
— Gdzie szukać tego oficera? Tymczasem Pociąg ruszy!...
— A jak ten wasz brat zwie się?
— Wojnart. On tu jest, on tu na pewno być musi!...
— To niewiadomo! — mruczał żandarm. Do oficera!...
Gawar, który wyglądał wraz z innymi z okna, usłyszawszy nazwisko Wojnarta, nadstawił uszu.
— Tak, tak: on tu jest! — zawołał głośno w stronę panienki.
Ta podniosła na niego śliczne szafirowe oczy i nagle pobladła.
— Niech go pan zawoła! — krzyknął po polsku, stojący poza nią student.
Gawar kiwnął głową i z trudem zaczął przedzierać się w tył poprzez stłoczonych u okien więźniów.
— Wojnart? Gdzie Wojnart?... Nie widzieliście Wojnarta? Nie widzieliście gdzie starosty? — pytał na prawo i na lewo, przeciskając się z wagonu do wagonu.
— Wojnarta?! Wojnarta?... Nie, nie wiemy!...
— Nie widzieliśmy...
— Może u katorżników?! — Byłeś pan?!
— Nie, tam nie puszczają.
— Podobno z naczelnikiem więzienia załatwia jakieś ostateczne rachunki...
— Płaci kupcom!...
— Pieniądze odbiera!...
— Oho, starostę teraz znaleźć, trudniej niż perłę w morzu...
— On ma teraz głowę spuchniętą jak ceber!...
Odpowiadali mu więźniowie niechętnie, gorączkowo jak natrętnie brzęczącej musze; byli wzruszeni, podnieceni odjazdem, zajęci śledzeniem przez okna tego, co się na dworcu działo, wypatrywaniem znajomych. Jeszcze raz spróbował Gawar przedostać się do katorżan, którzy pomieszczeni zostali oddzielnie w wagonach okratowanych; lecz z niemi wagony zwykłe nie miały połączenia przez platformy mostkiem i trzeba było zejść na peron.
— Nie wolno! Nazad... — krzyknął żandarm, pilnujący drzwiczek, i odepchnął chłopca zpowrotem.
— Ja do starosty Wojnarta... do starosty! — przekładał mu Gawar.
— Nic nie wiem!... Nazad!... Jaki tam starosta!... — ryczał gniewnie żandarm.
— Nasz starosta więźniów politycznych!...
— Pszoł!... pszoł!...
Popchnął go w piersi włochatą pięścią tak, że chłopak musiał się cofnąć.
— Wojnart u oficera konwoju — zauważył ktoś ztyłu za nim.
— A co się stało!
— Siostra do niego przyszła, woła go!
— Ach! siostra! Na pewno jest u oficera!... Śpiesz się, śpiesz, bo pociąg niedługo ruszy!...
Zmęczony, spotniały, zmięty Gawar znowu rozpoczął swoją wędrówkę przez zatkane ludźmi przejścia, przez ławki zawalone węzłami i naczyniami, budząc powszechne rozdrażnienie.
— Czego się pchasz!...
— Przepraszam, tu ja stoję!...
— Cóż to za dzikie obyczaje!...
— Proszę mię puścić, pociąg zaraz ruszy! Wojnart... Gdzie jest Wojnart... starosta? Muszę znaleźć go! Siostra! — bełkotał chłopak robiąc sobie drogę głową, łokciami, kolanami.
Ale z wagonem oficerskim również nie było bezpośredniego połączenia, a pilnujący wyjścia żandarm i tutaj nie chciał go puścić na ziemię, nie słuchał dowodzeń i ryczał głupie wymysły.
— Niema rady, muszę ich uprzedzić!... Może przeze mnie co powiedzą — pomyślał zrozpaczony chłopak, zabierając się do odwrotu.
Znowu przepychał się przez ścisk, pracując usilnie łokciami, narażając się na wymysły i szturchańce.
— Aj, aj!... Mój najukochańszy, najdroższy odcisk!... Co pan najlepszego robi?
— Idę! Starosta Wojnart!...
— Przestań się pan włóczyć na Boga i usiądź na miejscu. Wszystkim pan już boki poobijał.
— Muszę: siostra Wojnarta, chce się pożegnać...
— Każdy chce się pożegnać!... Oszalał z tym Wojnartem... Wojnart i Wojnart!
Do djabła ich obu! Ja też mam siostrę, która chce się ze mną pożegnać.
— Tylko szkoda, że nie przyszła! Co?!
Gawar nic nie odpowiadał i cierpliwie przeciskał się dalej.
— Puśćcie, wracam na swoje miejsce!...
To skutkowało lepiej, puszczano go; ale gdy znalazł się w swoim wagonie i spróbował dostać do okna napotkał na stanowczy opór. Nikt go nie słuchał i nie zwracał uwagi na jego szarpanie. Na platformie żandarmi nie pozwalali nikomu ani zatrzymywać się, ani stamtąd wyglądać.
Przylgnął więc do muru pleców i głów, wypełniających okno, czatując na najmniejszą szpareczkę.
Na szczęście ztyłu z głębi wagonu rozległo się radosne wołanie Wujcia:
— Panowie, pozwolono śpiewać! Chór, chór!...
— Poco pozwolenie? Któż ich się pytał?
— Nie ja. Zresztą wszystko jedno z pozwoleniem czy bez pozwolenia! Chcecie, czy nie?!
— Chór, śpiewać!... — powtórzyły liczne głosy i ciżba odsunęła się od okna. Gawar skorzystał z tego niezwłocznie, wysunął głowę i rozejrzał się badawczo w obie strony. Piękna brunetka stała z bukietem na tem samem miejscu, trochę tylko dalej od żandarma, a obok niej tkwił student. Rozglądali się niespokojnie po pociągu.
Gawar dawał im znaki głową, ale długo go nie dostrzegli; wreszcie oczy chłopca spotkały się z oczami panienki, kiwnęła mu i powiedziała coś do studenta. Przesunęli się pośpiesznie poza tłumem, aby być bliżej chłopca.
— Wojnart jest tutaj, ale zajęty u oficera... nie mogłem go znaleźć! — zawołał głośno po polsku.
Wtem ztyłu za nim huknęła pieśń po rosyjsku:

Zadręczon w niewoli okrutnej,
Zmarł śmiercią świetlaną i sławną,
I w walce za prawa ludowe.
Uczciwie dał głową swą bujną!...

Jednocześnie pociąg ruszył. Panienka biegła za nim, próbowała przerwać łańcuch żołnierzy i dopaść okna, lecz odtrącano ją brutalnie. Krzyczała coś, krzyczał również i student, machając czapką, lecz Gawar nie słyszał, ogłuszony śpiewem, wołaniem tłumu i dygotem pociągu. Wyciągnął tylko chustkę i machał nią... Nie był pewny, czy go dostrzegli, gdyż setki chustek i czapek powiewało z okien. Widział jak panienka z rozmachem rzuciła na pociąg bukietem, lecz kwiaty nie doleciały, potoczyły się i wpadły pod coraz głośniej furkocące koła pociągu.
Budynek stacji oddalał się. Nagle posępny, wspaniały hymn ucichł, urwał się jak ucięty nożycami, a chwilkę potem wesoły taneczny świegot wyleciał nieoczekiwanie z okien wagonów:

Hej tam po rzeczce,
Hej tam po Kazance,

Siw-y ka-a-czo-rek płynie!
Oj luli-la, oj luli-la
Siwy ka-a-czorek płynie!

Wychylony daleko Gawar widział jak w tłumie płaczą, zakrywając twarze chusteczkami, których coraz mniej migało w powietrzu.
Musiał cofnąć głowę, gdyż chorągiewka zwrotnicy o mało nie zrzuciła mu czapki. Usiadł na ławce wzruszony i przejęty niepowodzeniem. Usłyszał, że w sąsiednim przedziale wołają:
— Wojnart, Wojnart!... Jesteś nareszcie, szukano cię tu!...
— Kto?
— Był tu taki mały Polaczek!...
— Ale „doszła“ kanalja. Do tej pory noga mnie boli, tak mię udepnął.
Gawar był tak znużony, że nie mógł się ruszyć.
— Zresztą poco?... I tak wszystko przepadło!... — rozmyślał, starając się osuszyć napływające mu do oczu łzy.
— Czy to wy, Gawar, szukaliście mię? — zabrzmiał nad nim głos łagodny.
— Tak, to ja, panie Wojnart! Była tu... siostra pana!
— Jaka siostra? — spytał zdziwiony, marszcząc się i odsuwając cokolwiek.
— Taka... brunetka, bardzo ładna... Przyniosła bukiet.
Podniósł oczy na Wojnarta i teraz dopiero spostrzegł, że ten jest jasnym blondynem.
— Brunetka?... Jak wyglądała?... Opowiedz wszystko dokładnie!... — zapytał, blednąc.
— Tak, brunetka. Miała czarne brwi, cieniuchne jak tuszem namalowane... gęste, długie rzęsy i chabrowe oczy...
— Fiołkowe... — poprawił.
— Być może. Zdaleka kolory się zmieniają... — zgodził się, mocno rumieniąc. — Jestem skautem i dobrze wszystko zwykle zauważam. Tego uczymy się umyślnie. Twarz miała owalną i bródkę z dołeczkiem. Wzrostu była tego prawie, co pan... Miała jasną bluzkę, ciemną sukienkę, a na wierzchu czarny żakiecik... Czarny kapelusik z białem skrzydełkiem.
— Czy mówiła co? — przerwał Wojnart.
Prosiła żandarma, żeby pozwolił oddać panu kwiaty... Wtedy słyszałem, jak mówiła, że jest siostrą pana... Był też student... krzyknąłem im, że pan tu jest i poszedłem szukać pana!...
— No i co?
— Nie puścili. A potem pociąg ruszył i nic nie zdążyłem im powiedzieć! Był hałas, śpiewali... Tylko panienka biegła i rzuciła bukiet, ale nie doleciał, wpadł pod koła... — skończył cicho i opuścił powieki, czując, że mu znowu nabiegają pod nie łzy.
Wojnart bezwiednie, wychylił się pośpiesznie z okna i obejrzał nazad. Uciekające budowle miasta już zasnuwały się sinawą mgłą; wpobliżu migały ugory i pustosze porosłe rzadką, zakurzoną darniną i złotemi kaczeńcami; ciągnęły nieprzerwanym prawie szlakiem ohydne parkany, żółto i zielono malowane sztachety, z poza których biła łuna rozmaitego kwiecia i kędzierzawiły się bujne wytryski zielonych drzew i krzewów. Tu i ówdzie ponad wszystkiem szkliły się szyby wyoknionych obficie will i wznosiły się dziwaczne dachy z pstremi podszyciami i węgłami, z rzeźbjonemi w kogutki i koniki pazdurami.
Wojnart cofnął się i opuścił ciężko na ławkę. Gdy Gawar spojrzał nań ukradkiem, spostrzegł, że śmiertelna bladość powleka mu śniadą twarz, a wyraziste, twardo wykrojone usta rozwarły się pod jasnemi wąsami i drżą mu powstrzymywanem drżeniem.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.