Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siw-y ka-a-czo-rek płynie!
Oj luli-la, oj luli-la
Siwy ka-a-czorek płynie!

Wychylony daleko Gawar widział jak w tłumie płaczą, zakrywając twarze chusteczkami, których coraz mniej migało w powietrzu.
Musiał cofnąć głowę, gdyż chorągiewka zwrotnicy o mało nie zrzuciła mu czapki. Usiadł na ławce wzruszony i przejęty niepowodzeniem. Usłyszał, że w sąsiednim przedziale wołają:
— Wojnart, Wojnart!... Jesteś nareszcie, szukano cię tu!...
— Kto?
— Był tu taki mały Polaczek!...
— Ale „doszła“ kanalja. Do tej pory noga mnie boli, tak mię udepnął.
Gawar był tak znużony, że nie mógł się ruszyć.
— Zresztą poco?... I tak wszystko przepadło!... — rozmyślał, starając się osuszyć napływające mu do oczu łzy.
— Czy to wy, Gawar, szukaliście mię? — zabrzmiał nad nim głos łagodny.
— Tak, to ja, panie Wojnart! Była tu... siostra pana!
— Jaka siostra? — spytał zdziwiony, marszcząc się i odsuwając cokolwiek.
— Taka... brunetka, bardzo ładna... Przyniosła bukiet.
Podniósł oczy na Wojnarta i teraz dopiero spostrzegł, że ten jest jasnym blondynem.