»Dohru sojleini czehirden kowarłar«

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sa-hi-bej
Tytuł »Dohru sojleini czehirden kowarłar«
Podtytuł (Prawdomównych z miasta wypędzają)
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
»DOHRU SOJLEINI CZEHIRDEN KOWARŁAR«.
(PRAWDOMÓWNYCH Z MIASTA WYPĘDZAJĄ).



Grudniowego słońca drżały promienie w pomarszczonej toni Złotego Rogu, nad którym, kracząc i kwiląc, chmurą latały mewy i kormorany. Tłumy nieprzejrzane na placach po obu brzegach mostu Kara-Kaja czekają na przejazd sułtana do Aja-Sofija, ś. Zofji na „selamlik“.
Na stronie stambulskiej największy tłok. Morze głów w zawojach, fezach i jaszmakach, w ruchu niespokojnym, trwożnie w górę oczy zwracało. Ciszę uroczystą w tłumie przerywało sykanie na wrony, podlatujące niespokojnie ku mostowi.
Dwie ścięte głowy młodzieńcze stoją tu wysoko na oszczepach. W zeszklonych oczach głów ściętych świeci zimno śmierci, a zpod trzonów szyi, drżą długie sople krwi, groźnie trącane ostrym podmuchem wiatru. Buntowników to „softów“ bujne główki wystawił padyszach łaskawy na postrach wiernym poddanym i na przynętę wronom.
— Padiszach czok jasza! (sułtan niech żyje) — wrzasło wojsko uszykowane przed mostem.
Nadciągnął właśnie z orszakiem przedmiot oczekiwania: sułtan, kalif-padiszach, papież-cesarz, skromnie po cywilnemu ubrany, ale na pysznym „buhreimie“ białym, kapiącym od złota i brylantów. Na obojętnej i znudzonej twarzy władcy wiernych piorunowym wężykiem zadowolenie łysnęło, gdy mijał ścięte głowy.
— Aman! Padyszachu, dzieci niewinne nam pomordowałeś — wrzasnęły tuż przy drodze dwie matki w czarnych zasłonach na twarzach.
Sułtan spochmurniał. Orszak porwał dwie nieszczęśliwe kobiety, a wielki wezyr, co pobożnie oczyma zawracał i tuż jechał za sułtanem, wyszeptał do policji, pokazując na matki:
— Na „siurgiun“ (wygnanie) w pustynie Arabji!
Kalif-padiszach jechał dalej niewzruszony na nabożeństwo, a zastygły z przerażenia tłum nie śmiał oczu na niego podnieść i porządek uratowany został... Orszak papieża cesarza, szczękając podkowami, jak wartki potok po kamieniach, wężem się wspinał po wązkich uliczkach w górę, aż stanął przed paskowanemi ścianami olbrzymiej Aja-Sofija. Przystęp do „dżamji“, gdzie spoczywa serce islamu, usłany wzorzystemi kobiercami, by nie obrażał swej nogi dostojnej o twardy kamień kalif-padyszach.
Droga pieszczotliwego zbytku szlakami swemi puszystemi dotykała podstawy cokułu kamiennego, na którym za czasów chrześcijańskich olbrzymia stała chrzcielnica, a obecnie leżał nieruchomie, jak posąg z wosku, nagi „zahyd“ pokutnik, oparty na łokciu prawej ręki z „tesbihem“, różańcem u lewej dłoni i dzbankiem do ablucji w nogach. Był to „ilhamem“, natchnieniem bożem obdarzony, „baba“ Iblis, niegdyś możny i potężny „dere-bej“. Głowę łysą, o klasycznych rysach twarzy, z białą brodą, na których osiadł już ów groźny dla śmiertelników spokój zagrobowy, miał zwróconą ku słońcu, patrząc w nie prosto zdziczałą źrenicą kruczą. W miarę przesuwanego ziarnka różańca, blademi ustami, na wpół rozwartemi, wymawiał półgłosem:
— „Ałłach ekber!“ (Bóg wszechmocny).
Sułtan przed pokutnikiem osadził konia, i zlazłszy na ziem, zrobił przed nim „ryka“ ukłon ziemny jak do modlitwy. Podszedł do cokułu i z dziecięcą czcią wyrzekł:
— „Baba“ Iblisie! ja twój pan pozdrawiam cię imieniem „Ałłacha-el-sabur“ (Boga cierpliwego).
Właśnie na minarecie ozwał się „izan“. Muezzin wołał:
— „Świadczę, że niema Boga prócz Boga, a Mahomet Jego prorokiem!“
Pokutnik odpowiedział sułtanowi kiwnąwszy ku minaretowi głową:
— Tam oto mój Pan i twój zapewne. Tyś panem chwilowym mego ciała, lecz ja będę władcą twej duszy na wieki...
— Zachowajże „sofi“ mnie w twej łasce — ciągnął sułtan dalej — i pobłogosław.
— Ałłach nienawidzi człowieka dumnego i okrutnego. Rozkaz jego taki: „kani kanie iikamazłar, su ile iikarłar“ (krew nie krwią, lecz wodą się myje) a ty po coś przelał krew dwóch uczonych i cnotliwych młodzieniaszków?
— „Baba“! (Ojcze) nie twoja to rzecz: oni na mą krew czyhali...
— A przeleliż choć jedną kroplę?... A po co trzymasz tylu próżniaków naokoło siebie? — i Iblis powiódł surowym wzrokiem po dworze sułtana — nie ich że obowiązkiem bronić cię przed napadem, jeżeli nie masz męstwa zwykłego człowieka? Błogosławić morderców Pan Światów (Mahomet) zakazuje...
Sułtan zbladł, krokiem naprzód postąpił. Cień padł na pokutnika, gdyż sułtan słońce sobą zasłonił.
— I to rada! — zawołał sułtan uśmiechnięty wymuszenie — to być może, ja ci, „sofi“, mogę czem służyć?
— Dobrze... usuń się od słońca! — odpowiedział nowy Djogenes.
Rumieniec wystąpił na twarzy władcy wiernych — śpiesznie na bok się usunął.
— Jeżeli „baba“ nic nie potrzebujesz — rzekł sułtan — to przynajmniej obdarz mnie jaką dobrą radą...
— Radzić ci nie będę, boś przelewcą krwi; ale powtórzę za szejchem (Saadym), grobowiec jego niech uczczony będzie! — to mądre jego zdanie:


„Bodaj nigdy król taki nie rządził,
Co nie zdolen Ałłacha słuchać rozkazów“!...


— Jam kalif, a tyś nie anioł Iblis, co zapisuje wyroki do księgi Siddzin (księgi więzienia piekielnego). Bluźnierco! precz z tego świętego przybytku, precz z miasta!...
— Kamień spokojny wszędzie znajdę — odpowiedział pokutnik obojętnie — ale czy ty znajdziesz kamień, pod którym-byś spoczywał spokojnie... wątpliwa to rzecz. Przyjdę i ja zobaczyć, bo naga prawda rządzić wami musi.
To rzekłszy, Iblis wstał, zabrał dzbanek i pobrnął ku mostowi Kara-Kaja. Tłum pędził za nim, dotykając rękami śladów stóp jego świętych i wołał:
— Ze świętym pokutnikiem i naga prawda z miasta odchodzi! Aman!
Zgadli wierni, bo sułtan jak tygrys osrożał od tego dnia i przelewał krew ja k wodę. Aż się to wszystko sprzykrzyło jego dworakom i udusili go nielitościwie. Nowy sułtan zasiadł na tronie, a po zwyczaju w rogoży zawinięty leżał trup jego poprzednika na ziemi. Pobożne modły odbywano, tłum dworzan i straży salę napełniał. Nagle wszyscy się rozstąpili, zahyd Iblis z dzbankiem i różańcem stanął nad zwłokami zaduszonego.
— Jak ty z ludźmi — zawołał do trupa pokutnik — tak z tobą oni postąpili; nie będziesz wszakże miał spokoju pod twym kamieniem, bo go podmywać będą ciągle nurty krwi niewinnych, coś ich potracił — i raptem zwrócił się do sułtana nowego: — Pamiętaj, o! padyszachu! abyś krwi twych przeciwników nie przelewał, boć twym obowiązkiem karać tylko tych, co krzywdzą słabych i niewinnych. Tak!...
Zahyd Iblis wracał na swój kamień przed Aja-Sofją, a tłum pobożny tłoczył się za nim, wołając:
— Niema tyrana! Chwalić Ałłacha; naga prawda znowu do miasta wróciła...
Zahyd dobrnął do kamienia swego, legł i głośniej niż zwykle zawołał:
— „Ałłach ekber“!

Lwów.Sa-hi-bej (Wacław Koszczyc).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Walery Wołodźko.