Zemsta za zemstę/Tom szósty/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

— Łaski! — powtórzył Wiktor Beralle. Ty prosisz o łaskę!... Zatem jesteś winien!.. Jaką nową zbrodnię przyszedłeś tutaj popełnić?... Czyś ty złodziej, czy morderca? No, mów!... Wytłómacz mi swoją obecność tu, w tym pokoju, w nocy!... Ja chcę, powinienem wszystko wiedzieć!... Gdy się woreczek pani Urszuli znalazł w twoich rękach, umysł mój opanowało straszliwe podejrzenie... Znikło ono... lecz dzisiaj powraca! Tyś nikczemnik, ty należysz do nieprzyjaciół panny Renaty!...
— Nie — odparł Ryszard zdławionym głosem — ja nie znam tych, o kim mówisz... Posłuchaj mnie... posłuchaj...
— Słucham... Czekam, tylko nie kłam, bo cię jak psa zabiję!
I Wiktor przyłożył swój rewolwer do skroni nędznika.
Renata złożyła ręce i zawołała z kolei:
— Łaski! zlituj się nad nim...
— Ależ pani! — odpowiedział podmajstrzy — przecież muszę się naprzód dowiedzieć, po co i jakim się tu dostał sposobem... Potem zobaczę, czy mu mogę przebaczyć... Ale cicho!... bez skandalu... Zdaje się, iż w hotelu nikt się nie przebudził... Niech to co zajdzie między nami, odbędzie się bez świadków...
Zamknąwszy uchylone drzwi, Wiktor powrócił do brata.
— Jeszcze raz słucham i czekam!... — rzekł. — Co cię sprowadziło do Nogent-sur-Senne?
— Mój los nieszczęśliwy... — wyjąkał Ryszard ciągle klęcząc.
Podmajstrzy wzruszył ramionami.
— Nie pleć głupstw! — zawołał. — Nieszczęśliwy, lecz tylko łotrów popycha do zbrodni!
— Bracie, powiem ci wszystko...
— Zabraniam ci nazywać mnie swoim bratem...
— Okrutny jesteś...
— Jestem sprawiedliwy...
— Nie potępiaj mnie... Jestem pijak, ale nie zbrodniarz... Słuchaj i osądź...
Głosem przerywanym, czasami zaledwie wyraźnym, Ryszard opowiedział rzeczy znane naszym czytelnikom, to jest o scenie pomiędzy nim i mamą Baudu, o wyjściu z restauracyi przy ulicy Saint-Mandé, o spotkaniu z Leopoldem na moście Bercy, o otrzymanych pieniądzach, o tem co się zobowiązał zrobić, o wyjeździe, słowem o wszystkiem.
Musimy mu oddać sprawiedliwość, że nic nie ukrywał, nic nie przekręcił, nic nie zmienił.
Wiktor słuchał blady, z załzawionym wzrokiem, a gdy skończył, rzekł:
— Zatem dla ciebie honor jest próżnem słowem i pijaństwo doprowadziło cię do zbrodni! Miałeś się utopić... Nieznajomy przychodzi przeszkodzić ci w popełnieniu złego czynu i proponuje ci inny, sto razy gorszy! Ty za pieniądze zgadzasz się!... Patrz, niesmak i oburzenie ogarnia mnie! Tyś podlejszy i więcej godny pogardy niż ten, co ci za kradzież zapłacili...
— Przebacz mi... przebacz... — wyjąkał Ryszard bijąc się w piersi. — Żałuję... więcej nigdy pić nie będę... nigdy! nigdy! przysięgam na wszystko co jest najświętszego na świecie!... Zlituj się nademną...
— Dobrze, zlituję się przez pamięć na ojca, którego nieskażone nazwisko przez twoje niegodne postępowanie splamione zostało... ale natychmiast dasz mi dowód że żałujesz...
— Jakim sposobem?...
— Pomagając mi do wynalezienia bandyty, którego byłeś wspólnikiem! Wydając mi tego człowieka, który cię popchnął do występku...
— Jestem gotów.
— Ten człowiek chciał dostać opieczętowane papiery, które posiada panna Renata?
— Tak jest... i to okłamując mnie co do ich natury, skłonił mnie co do ich pochwycenia...
— Dokąd miałeś zanieść te papiery zbrodniarzowi?
— Do Troyes...
— Do którego miejsca w Troyes?
— Do oberży pod Czerwonym kapeluszem przy ulicy Portowej...
— Kiedy?
— Jutro, a raczej dzisiaj.
— O której godzinie?
— W południe... Miałem wyjechać pociągiem odchodzącym o czwartej minucie jedenastej...
— Dobrze...
— Czy to wszystko co chciałeś wiedzieć?
— Nie... Teraz mi wymienisz nazwisko kusiciela...
— Paweł Pelissier...
Renata wydała wykrzyk.
Wiktor Beralle obrócił się do niej.
— Paweł Pelissier!... — powtórzyła córka Małgorzaty.
— Czy pani znasz to nazwisko?
— Ależ to jest nazwisko zbiega z Troyes... To jest nazwisko człowieka, który mnie wciągnął w zasadzkę listem podpisanym: przyjaciel twojej matki!
— Najzawziętszego pani nieprzyjaciela? Wspólnika spalonego przy ulicy Beautreillis nędznika!... Mordercy pani Urszuli! I to mego brata on wybrał aby się okradł! Ach jakże jest dobrym Bóg, który mi pozwolił być przy tobie, aby się tobą zaopiekować, bronić cię pani, bo za kilka godzin ten wielki zbrodniarz dostanie się w nasze ręce!...
Wiktor zamilkł, lecz po chwili zwrócił się do brata:
— No, przebaczam ci!... lecz czy wiesz dla czego? Bo Opatrzność pozwoliła, abyś niechcący i nieświadomie, stał się narzędziem zemsty panny Renaty.
— Bracie! — zawołał Ryszard powstając — i ty pani, pamiętajcie o przysiędze jaką wykonywam, i niech będę łajdakiem jeżeli ją złamię! Od tej chwili, od tej minuty, chętniej wypiję szklankę trucizny, niż szklankę wina!... Moje życie, moja wdzięczność, moje poświęcenie aż do śmierci do was obojga należy! Bracie, podaj mi rękę...
— Masz... Lecz pamiętaj...
— Zawsze!
— Nie złamiesz obietnicy?
— Nigdy!
— Wierzę ci... chcę ci wierzyć...Teraz umówimy się co będziesz miał zrobić...
W tej chwili na ulicy dał się słyszeć odgłos kroków i jakieś głosy.
Prawie jednocześnie zadzwoniono i silnie zapukano do bramy hotelu.
Renata, Wiktor i Ryszard nadstawili ucha.
— Otwórzcie! — wołano. — Otwórzcie prędko...
I dzwonienie i stukanie do bramy powtórzyło się z zdwojoną mocą.
— To głos Zirzy! — mówiła Renata blednąc. — Zirza tu!... Mój Boże!... mój Boże!... Pawłowi się trafiło jakieś nieszczęście!...
Podmajstrzy i brat jego poskoczyli do okna.
Mieli otworzyć.
— Nie... — rzekła do nich żywo Renata. — Pozostawcie mnie na chwilę samą... Idźcie otworzyć bramę, a ja się tymczasem na prędce ubiorę.
Wiktor i Ryszard usłuchali.
Gospodarz obudzony przez hałas, wychodził ze swego pokoju, ze światłem w ręku, klnąc i wymyślając i zbiegał po schodach tak prędko, jak mu pozwalała jego niezwykła okrągłość.
— Chciałbym wiedzieć, kto to sobie pozwala takich hałasów po nocy! — zawołał ujrzawszy młodzieńców; — posyłam po żandarmów...
— Nie czyń pan tego!... — odparł Wiktor. — My znamy osobę która sztuka i obawiamy się, czy się nie trafiło jakie nieszczęście... Otwieraj więc pan prędko...
Stukanie i dzwonienie nie ustawało.
— Nie rozbijać dzwonka i nie hałasować... — rzekł gospodarz przeze drzwi. Cierpliwości... Zaraz otwieram...
I drzwi się otwarły.
Zirza na progu tupała nogami z niecierpliwości.
Za nią dwie osoby, Małgorzata i panna de Terrys, nikły w cieniu.
Ujrzawszy Wiktora i Ryszarda, Izabella wydała okrzyk radości.
— Pan! pan! tutaj! — zawołała chwytając rękę podawaną jej przez podmajstrzego. — Ach! oddycham! Gdzie Renata.
— W swoim pokoju.
— Czy się jej nic nie przytrafiło?
— Nic, dzięki Bogu!... Poznała głos pani i czeka.
— Niechaj Bóg będzie błogosławiony co ją ocalił!... — wyrzekła Małgorzata z nieopisanym wyrazem: Nareszcie uściskam swoją córkę...
Wiktor usłyszał te słowa, lecz ich nie zrozumiał i spojrzał z głębokiem osłupieniem na tę, która je wymówiła.
— Tak... tak... — rzekła żywo Zirza. — Wszystko zaraz zostanie wyjaśnione... Renata jest córką tej pani, która drżała o swoje dziecię... Zaprowadźcie nas do niej...
Gospodarz, jak niemy, trzymał świecę. Wiktor mu ją bez ceremonii odebrał i zawołał:
— Pójdźcie panie... Pokażę wam drogę...
I poskoczył na schody. Za nim poszły kobiety.
Ryszard zupełnie wytrzeźwiony, zawstydzony i żałujący, szedł z tyłu za niemi.
Wchodząc na schody Zirza powtarzała:
— Renato!... droga Renato!...
Przybywszy na pierwsze piętro, Wiktor zatrzymał się i wskazując pokój pod numerem trzecim, rzekł:
— Tutaj...
Jednocześnie Renata otworzyła drzwi z wnętrza i padła Zirzie w objęcia.
Małgorzata Bertin chwiała się na nogach, drżąca z nieopisanego wzruszenia.
Musiała się wesprzeć ma ramieniu Honoryny, prawie tyle co ona wzruszonej.
Nagle Renata wyrwała się z uścisków Zirzy. Dreszcz przebiegł jej po skórze.
— Zirzo... — rzekła zmienionym głosem, — po co ta podróż do Nogent?.. Co znaczy twój przyjazd w nocy? Co mi masz do powiedzenia? Boję się... Pawłowi coś się przytrafiło...
— Nie, przysięgam! — odpowiedziała przyjaciółka Juliusza Verdier. — Jesteś ocalona. — Nie ma się czego obawiać niebezpieczeństw, — które ci groziły, ponieważ my tu jesteśmy... a ja przybywam z zapowiedzią szczęścia... szczęścia niezmiernego...
— Szczęścia niezmiernego... — powtórzyło dziewczę z zadziwieniem.
— Tak. Największego ze wszystkich...
— Jakiego?... Mówże!
— Ach! nie jestem wstanie... łzy głos mój tłumią... ale to są łzy szczęścia...
I wskazując ręką na Małgorzatę Zirza dodała:
— Popatrz na tę panią...
— Więc?...
— Więc ta pani jest twoją matką!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.