Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom piąty/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XI.

— A więc — mówił dalej po chwili były więzień, depesza z Belgii zapowiada nadejście koronek na piątek?
— Tak — odpowiedziało popychadło — i pani nie spodziewa się ich przed sobotą..
— Bardzo dobrze... Teraz drugie pytanie...
— Mów pan.
— Kto jest ta młoda pani, co teraz wyszła z panną Renatą?
— Jej przyjaciółka... kwiaciarka, nie bardzo, jak mi się zdaje, pracowita, panna Izabella, znana lepiej pod nazwą jasnowłosej Zirzy... Ona po nią przyszła....
— I miały iść?...
— Tego, panie, nie wiem...
— Dziękuję, moje dziecię, dobranoc!
— Dobranoc panu!...
Leopold rozstał się z Zenejdą.
Dziewczyna zostawszy sama, zawiązała w róg chustki dwie sztuki dwudziestopięcio frankowe, mówiąc do siebie:
— Właśnie, miałabym też o tem powiedzieć w domu! Mama zabrałaby je dla piekarza. Nic z tego nie będzie!
I pobiegła drobnym krokiem w stronę mieszkania matki.
Zbieg z Troyes wracał na ulicę Navarin, układając plan, którego powodzenie wydawało się pewnem.
Jarrelonge cały dzień wałęsał się po Paryżu, chodząc na traf i kierowany niepewną nadzieją spotkania Leopolda.
Podbił się, biegając po bulwarach i głównych ulicach.
Za nadejściem wieczora, powrócił zwolna do swego mieszkania, kupił trochę zapasów, napalił w piecu i zaczął jeść obiad.
W chwili gdy kończył ucztę, biło w pół do dziewiątej.
— Spać zawcześnie... — rzekł do siebie — dokończę czytania Pamiętników hrabiego de Terrys.
Wydobywszy książkę z pod podwójnego dna, położył ją przed sobą, przykręcił lampę naftową tak, aby dawała jak największe światło, zaczął czytać w tem miejscu w którem zaprzestał, to jest na wierszach skreślonych czerwonym atramentem i miał się zagłębić w badaniu cennego rękopisu, ale znużenie skleiło mu oczy; łokieć wsparł na stole, głowę na ręku... Spał.
Ze snu przebudził go odgłos kroków.
— To moja sąsiadka musi wracać... — pomyślał. Zdaje mi się, że nie jest sama...
W sieni dawał się słyszeć dźwięczny głos Zirzy.
— Ani odrobiny nie widać — mówiła jasnowłosa studentka. — Julku, zapale o zapałkę.
Jarrelonge szepnął.
— Mężczyźni... pewno ci sami co wczoraj towarzyszyli małym... Zabawnem będzie posłuchać, jak będą szczebiotały... A! otwierają drzwi... wchodzą... zamykają się... Co oni tam będą robili?... Ściany cienkie... Starajmy się trochę posłuchać...
Uwolniony więzień wstał z krzesła i przyłożył ucho do ścianki, której cienkość była mu znana.
— Rozmawiają... — rzekł. — Słyszę.
— No — zapytała Zirza — jakże znajdujecie gniazdko naszej turkaweczki?
— Śliczne! — odpowiedział Paweł — urządzenie proste lecz pełne smaku.
Jarrelonge pomyślał:
— Ten co bajdurzy, to jest jegomość co mnie gonił po wyjściu z Chatelet. Poznaję jego głos.
— Moje dzieci, tu nie idzie o podziwianie — rzekł Juliusz — idzie o rozprawianie... Mówmy mało lecz dobrze...Jesteśmy tu swobodni od niedyskretnego ucha.
Wspólnik Leopolda z trudnością powstrzymał wybuch śmiechu i musiał poprzestać na ironicznym geście, który wyraźnie znaczył:
— Licz na to, mój poczciwcze!
Juliusz mówił; dalej:
— Niech się Paweł wytłómaczy i powie Renacie co postanowił zrobić...
— Wiem już od Zirzy, żeś dalej prowadził poszukiwania — rzekła z kolei córka Małgorzaty.
— Tak, droga Renato, jestem pewny żem odkrył człowieka, który pochwycił woreczek pani Urszuli, zaczepiony u stopnia wagonu...
— Posłuchałeś mojej prośby, prawda Pawle?... Miałeś litość nad tym człowiekiem?... Nie kazałeś go karać?...
— Patrzcie! mała nie jest pamiętna urazy... — szepnął Jarrelonge, do którego wyrazy wymawiane w sąsiednim pokoju dochodziły głuche i stłumione, ale zupełnie wyraźne.
Paweł mówił dalej:

Człowiek ten, robotnik kolejowy, belgijczyk, został wypędzony za ważne uchybienia służbowe. Już go nie ma w Paryżu.
— Cóż myślisz począć względem niego? — zapytała Renata.
— Mam zamiar udać się do Belgii, jeżeli będzie potrzeba aby go wyszukać i ścigać go za śladem, dopóki go nie znajdę... Powiedziałaś mi, że w woreczku pani Urszuli znajdowały się, oprócz biletów bankowych, papiery familijne...
— Dowodów nie mam, ale jestem o tem przekonana... Pani Urszulą nie czuwałaby z taką troskliwością nad tym woreczkiem, z którym się nigdy nie rozstawała, gdyby w nim było tylko trochę pieniędzy... Zawierał on niezmiernie ważne papiery, jestem tego najpewniejsza iż pomiędzy temi papierami znajdował się list, o którym mi mówiła, pani Urszula, ów list, który za przybyciem, do Paryża miała wręczyć notaryuszowi, nieznanemu mi z nazwiska i miejsca zamieszkania...
— Mała trafnie się domyśla!... — pomyślał Jarrelonge. — Tak, list do notaryusza, w nim się znajdował razem z tym, który zawiozłem do Maison-Rouge i na który Leopold miał, taką chrapkę...
— A więc — mówił dalej Paweł — jeżeli Oskar Loos nie uważał tych papierów za nie mające wartości, co jest prawdopodobnem, ponieważ ich w woreczku nie ma, musi je posiadać i sprzeda mi je, albo przynajmniej będzie mi mógł powiedzieć za pieniądze, gdzie je podział i co trzeba zrobić, aby je odzyskać...
— Do djabła! — szepnął Jarrelonge. — To prawdą! Zły dla nas interes!
— A gdzie mieszka ten Oskar Loos? — zapytała Renata.
— W Antwerpii... przy ulicy Vieille-Chaussé Nr. 31, blizko placu Świętego Jana... Oto jest adres dany mi w jego dawnym mieszkaniu przy ulicy Recollets.
Jarrelonge wyciągnął rękę aż do stołu, wziął ołówek i na rogu stronnicy rękopisu hrabiego de Terrys napisał:
„Oskar Loos.
„Nr. 31, ulica Vieille-Chaussé przy placu Świętego Jana.
„Antwerpia.“
Potem zatarł ręce z niekłamaną oznaką zadowolenia.
— Pawle... kochany Pawle... — szepnęła córka Małgorzaty — strzeż się...
— Czego?
— Ścigać tego człowieka, który się bezwątpienia kryje... prześladować go... powiedzieć mu w oczy, że wiesz o jego występku... Wszystko to jest bardzo niebezpieczne... człowiek ten jest w swoim kraju, gdzie ty będziesz obcym... Jego nienawiść może go do wszystkiego popchnąć przeciw tobie...
— Droga Renato... — przerwał Paweł — nie staraj się przeszkadzać memu działaniu, napróżnobyś to usiłowała. Pojadę do Antwerpii, już to postanowiłem... zobaczę tego człowieka... mój instynkt ostrzega mnie, że tam znajdę klucz do otaczającej cię tajemnicy i ślad nędzników, którzy cię chcieli zabić... i zamordowali panią Urszulę... Jakże chcesz, abym się wstrzymał, abym się wahał, skoro mam takie przekonanie? Czyż mogę na zimno obliczać dobre lub złe szanse mego przedsięwzięcia, skoro idzie a ciebie, o twoje szczęście, o twoją przyszłość?... Nie, stokroć nie! Pojadę, chociażby nie wiem jakie niebezpieczeństwa zagradzały mi drogę i tam mnie oczekiwały! Myśl, że pracuję dla ciebie, będzie moją tarczą!...
Jarrelonge myślał:
— A to mi don Kiszot!... W obecnej porze prawie nie ma takich facetów... na szczęście...
— Jedź więc mój przyjacielu, skoro cię nic wstrzymać nie może — wyszeptała córka Małgorzaty, której oczy zaszły łzami. — Będę czekała modląc się za ciebie...
— Ochroniony modlitwą takiego jak ty anioła, czegóż się mam obawiać? — odparł Paweł.
— Kiedyż pojedziesz? — zapytał Juliusz Verdier.
— Jutro... Dowiadywałem się o godzinie wyjazdu. Puszczę się o siódmej minut dwadzieścia, pierwszym pociągiem. W Brukselli będę o pierwszej minut pięćdziesiąt ośm, a w Antwerpii o trzeciej... — Zatem jeżeli nie zajdzie co nieprzewidzianego, nic mi nie przeszkodzi, powrócić tutaj po jutrze wieczorem...
— Czy zabierzesz woreczek pani Urszuli?
— Rozumie się!... W obec takiego przekonywającego, dowodu, nędznik nie będzie mógł się zaprzeć... co bez tego mógłby uczynić...
Jarrelonge już nie słuchał.
Usiadł znowu przy stole dla skopiowania adresu napisanego w sposób prawie nieczytelny na rogu „Pamiętnika“ i włożył ten adres do pularesu.
Co uczyniwszy, bez względu na zmęczenie, wziął na siebie cieplejsze ubranie, schował napowrót rękopis pod podwójnem dnem szafki, wyjął wszystko złoto i srebro, uzbroił się w nóż spiczasty i wyostrzony, zgasił lampę i wyszedł nie zapomniawszy zamknąć drzwi na dwa spusty.
Przechodząc przez sień, słyszał w sąsiednim pokoju poruszenie krzesłami i rzekł do siebie:
— Konfrontacya skończona... Oddalą się, ale ja wprzód pojada i młody człowiek przyjedzie za późno!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.