Zemsta za zemstę/Tom piąty/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział V
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Słysząc te wyrazy: „pani Urszula“ i „zamordowana na drodze żelaznej“, Jarrelonge siedzący w kącie i niezwracający na siebie niczyjej uwagi, podskoczył na swojem krześle.
Twarz jego przybrała, cerę zielonawą.
Pytał się sam siebie z niewypowiedziaym przestrachem, kto był ów człowiek, co wiedział o zbrodni spełnionej na Nogent i kto było owo dziewczę, co poznało woreczek pani Sollier.
Ze skurczonemi rękami wspartemi o stół, z nogami wrosłemi w ziemię, otwartemi usty i wytrzeszczonemi oczyma, chciałby był uciekać, lecz czuł, że nie jest w stanie uczynić ani jednego kroku.
Ten woreczek — zawołał Wiktor Beralle — należał, jak pani mówi do nieszczęśliwej kobiety, wciągniętej w sidła, tak jak przedtem panią wciągnięto?...
— I ja to potwierdzam... odpowiedziała córka Małgorzaty.
— I to nie ulega wątpliwości... — dodał Paweł. — Patrzcie, tem łańcuszek był zerwany, a potem naprawiony i nowe ogniwka nie są podobne do starych... Oto jest brakujący kawałek... znalazłem go na stopniu wagonu, który był teatrem zbrodni, przy drzwiczkach któremi ofiara została wyrzucona na drogę...
To mówiąc, student wydostawał z kieszonki od kamizlki kawałek łańcuszka, znalezionego przez siebie pomiędzy podporą żelazną i drewnianym stopniem wagonu Nr. 1326.
Były wspólnik Leopolda coraz więcej tracił głowe pod wpływem wrastającego przestrachu.
Renata którą miał za umarłą, żyła.
Woreczek pani Sollier, ten woreczek zawierający sfałszowany list który odwoził był do Maison Rouge i list do notaryusza, napróżno szukany przez Leopolda, nie był pogrążony w Marnie, i znajdował się w rękach tych, co wiedzieli o zamordowaniu Urszuli.
Stanowczo w sprawę tę mięszała się fatalność i szatan zdecydował się przeciw niemu.
Ryszard Beralle także wydawał się osłupiałym.
Słuchał drżąc na całem ciele....
Wiktor miał pomięszane oblicze.
Nagle obrócił się do brata.
— Zkąd jest ten woreczek? — zapytał go głuchym głosem.
Wezwany w ten sposób, Ryszard zmięszał się.
Czuł dobrze, że prawda nie była prawdopodobną!...
— Znalazłem go! — wyjąkał.
— Znalazłeś!... powtórzył podmajstrzy z wyrazem tak strasznym, że Ryszard odgadł myśl brata.
Ciążyło na mnie straszliwe podejrzenie.
Trzeba się było bronić i w tym celu odzyskać całkowitą krew zimną.
— No, bracie, i cóż ci się zdaje? — zapytał podnosząc głowę.
— Nic mi się nie zdaje... nie chcę aby mi się co zdawało... — odparł Wiktor gwałtownie — ja chcę wiedzieć...
— Czy o mnie wątpisz?
Zamiast odpowiedzieć na to pytanie podmajstrzy mówił dalej:
— Gdzieś znalazł ten woreczek, skoro utrzymujesz że jest znaleziony?
— Byłoby mi bardzo trudno, albo raczej niemożliwem, wskazać dokładnie miejsce... wyjąkał Ryszard.
— Dla czego?
— Zaraz... Będzie temu blizko miesiąc... Paryż był pokryty ubitym śniegiem z czego uformowała się ślizgawica... źle było chodzić... Ja wypiłem... byłem pijany... Ach! mój Boże, to się każdemu może trafić, nie prawda?... Nogi się podemną uginały... szedłem z bulwaru Ornano...
— Pamiętam, że biła trzecia rano... — Na raz tracę równowagę... Zatrzymać się nie ma o co i bach!... lecz na śnieg z rękami wyciągniętemi naprzód... — Pod ręką czuję coś... ten woreczek... ciągnę go ku sobie myśląc że mi los zesłał majątek... Ja przychodzę do domu i otwieram... Jako tako przychodzę do domu i otwieram...
— W nim był list?... pieniądze?... papiery familijne? — zapytała żywo Renata.
— Nie, pani...
— Jakto — rzekł Paweł z kolei —był próżny?
— Najzupełniej, albo prawie... Znalazłem w nim tylko zwyczajną chustkę do nosa z literami U i S, tak jak na niklowanej tarczy.
— Co? ani listu, ani pieniędzy?
— Daję na to słowo honoru! — odparł Ryszard tonem poważnym — i możesz mi pani wierzyć, bo ja mam honor i jakkolwiek trochę lubię pohulać, (ale to przejdzie) jestem chłopak uczciwy...
Wiktor poczuł ogromną ulgę.
Przekonał go akcent brata. Nie miał żadnej wątpliwości.
Jarrelonge oddychał swobodniej i spoglądał na sprawę mniej wylękłem okiem.
— Listów nie było.
— Było to jednem niebezpieczeństwem mniej; ale Renata, cudem żyjąca, stanowiła niebezpieczeństwo, przeciw któremu trzeba się było zasłonić.
Leopold, który się niczego nie domyśla! — szepnął bandyta z przekonaniem.
Paweł rozmyślał.
Mordercy którzy skradli ten woreczek, pochwycili papiery... — rzekł po chwili. Czemuż mi Bóg nie dozwolił, parę dni temu, dogonić człowieka, którego głos Renata poznała i któregom gonił dłużej niż godzinę.
Jarrelonge znowu zadrżał.
— A! a!... rzekł — to on był...
I dodał melancholicznie:
— Nie miło mi tutaj!...
— Więc ten człowiek był jednym z morderców? — zapytał Wiktor Beralle.
— O tem niepodobna powątpiewać...
— Kroćset! — myślał Jarrelonge — a tom się gracko wywinął! Szczęściem że nie zna mnie z twarzy...
Opowiadanie Pawła wywarło na słuchaczy głębokie wrażenie wzruszenie malowało się natwarzach wszystkich obecnych.
— Ryszardzie — zapytał student brata Wiktora czy mi dasz ten woreczek?
— Rozumie sie panie Pawle... Daję ci go z wielką przyjemnością, i żałuję, żem nie znalazł w nim tego co wy szukacie... Co się zaś tycze chustki, pójdę na chwilę do siebie troszkę się ogarnąć, i przyniosę ją z sobą. Jest to „corpus delicti“, który się kiedyś może przydać.
Jarrelonge na szyi poczuł zimno żelaza, pomyślał o nożu gilotyny i trzymał się stołu, ażeby nie upaść.
Poprzedzające zdarzenie znacznie zachmurzyło dotychczas wesołe zgromadzenie.
To wcale się nie podobało jasnowłosej Zirzie, której wesoły charakter jest nam znany.
Postanowiła położyć temu koniec i zawołała:
— Interes skończony... teraz zobaczmy niespodziankę...
— Tak... tak... niespodziankę!... zawołali wszyscy zaproszeni.
Wiktor Beralle, którego twarz się wypogodziła i stała prawie uśmiechniętą, otworzył woreczek i włożył weń rękę.
Wydobył z niego małą paczkę owiniętą w papier i związaną różową wstążeczką.
To Stefcia powinna ją otworzyć dając pakiecik swojej przyszłej, która z błyszczącym wzrokiem zaczęła rozwiązywać wstążeczkę i rozwijać papier.
Każdy ruch jej zwinnych palców ścigany był ciekawym wzrokiem.
Ukazało się pudełeczko z czerwonego safianu.
Stefcia nacisnęła sprężynę.
Wszystkim wyrwał się okrzyk podziwu.
W pudełeczku był ładny zegarek z łańcuszkiem.
Dziewczę spojrzało na Wiktora z wyrazem wdzięczności miłości...
Po twarzy jéj dwie łzy spłynęły... Słodkie łzy!... Łzy radości!...
— Otóż masz! i płacze! — zawołała mama Baudu, która walczyła samą z sobą aby także nie płakać. — Uściskajże go, głupia! to będzie lepiej? ja pozwalam...
Stefcia nie dała sobie dwa razy tego powtarzać.
Z zachwycającem pociągiem rzuciła się w objęcia Wiktora, który ją pocałował w czoło i policzki.
Wszyscy klasnęli w ręce.
Paweł wystąpił naprzód.
Kochana Stefciu — rzekł — ten dzielny chłopiec będzie twym mężem jest moim przyjacielem i dostatecznie dowiódł tego... Nie odmówisz więc przyjęcia odemnie skromnego podarku... Są to bardzo skromne kolczyki...
— No, a ja? — rzekła Renata — czyż sądzisz, żem nie pomyślała o tobie i a jednym z moich zbawców... Oto są obrączki, które zamienicie w dzień ślubu, myśląc o mnie, co was kocham oboje...
Renata tyle prawie była wzruszona co i Stefcia, i dziewczęta uściskały się z wylaniem.
— Ależ tu klejnoty jak grad lecą! — zawołała Zirza — Jeszcze nie koniec.
I wydostając z kieszeni małe pudełeczko, podała je Stefci, mówiąc:
— Jest to broszka... W środku jest myosotis... To znaczy: — „Nie zapomnij o mnie“.
Jarrelonge w kącie wzruszał ramionami.
— Teraz uciechy rodzinne — szepnął. — Rozczulający widok który mnie wzrusza do głębi! Teraz chwila w której się łatwo wymknąć.
Zapłacił w bufecie i wyszedł tak, że odejścia jego nikt nie zauważył. Prawda, że i obecności jego nikt nie spostrzegł



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.