Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXX.

— Co się dzieje z Jarrelonge’m — zapytał Paskal po obwili milczenia.
— Nieodnaleziony... Musiał opuścić Paryż... Zresztą obecnie, oto mniejsza... On mnie obecnie nie zajmuje, lecz sprawiedliwość zbłąkana na fałszywym tropie i mięszająca Renatę do dramatu z bulwaru Malesherbes!... Jaka niepojęta tajemnica?... Błąkamy się omackiem w ciemności!...
Dorożka wioząca Paskala i Leopolda zwolniła kroku.
Przedsiębiorca wychylił głowę, chcąc sprawdzić przyczynę tego zwolnienia.
Ulica była zapchana powozami.
Wjeżdżano na bulwar Beaumarchais.
Nagle Paskal wydał krzyk zadziwienia.
— Co tam? — rzekł Leopold.
— Nowe zawikłanie... Patrzaj!
— Na co?
— Powóz prywatny zatrzymał się przy chodniku.
— Widzę...
— Wysiada z niego kobieta... Powóz ten należy do siostry mojej żony, Małgorzaty Bertin, i ona sama mija chodnik, wchodząc do sklepu pani Laurier.
— W którym się znajduje Renata?... — zawołał były więzień ze drżeniem.
— Tak.
Leopold spuścił przednie okno.
— Podjedz na drugą stronę bulwaru, tam, naprzeciw i zatrzymaj się... — polecił woźnicy.
Ten ostatni natychmiast usłuchał.
Paskal był jak śmierć blady. U korzeni włosów perliły mu się krople potu.
— Czyż Małgorzata wie, iż Renata jest jej córką? — wyjąkał. — Czyż po nią przybywa?... aby ją zabrać?...
Zbieg z Troyes nie odpowiadał.
Ze zmienioną twarzą, utkwił wzrok w sklep z koronkami.
— Trzeba się dowiedzieć co słychać... — mówił dalej Paskal.
— Czyżby twój syn widział się z ciotką i poinformował ją o tem, co się tycze Renaty? — zapytał Leopold.
— Jest to nie wiele podobnem do prawdy...
— Ale nie jest niemożebnem... Wszystkiego się należy obawiać.
Przekonam się o tem.
— Jakim sposobem? — Wybadując Pawła.
— Tylko ostrożnie! Dosyć niezręcznego zapytania, aby obudzić u wagę młodzieńca i kiedyś nas skompromitować... Musimy być coraz oględniejsi...
— A jednak ważna jest rzecz dowiedzieć się czego się trzymać i jak się kierować...
— Wysiądźmy i czekajmy przechadzając się, aż twoja siostra wyjdzie za sklepu...
— Może nas zobaczyć...
— Już prawie noc i nie pozna cię... Zresztą bulwar jest dla wszystkich i obecność twoja tutaj nie byłaby podejrzaną...
Wysiedli obadwaj i przechadzali się tam i napowrót nie spuszczając ani na chwilę oka ze sklepu pani Laurier.
Do kupcowej koronek rzeczywiście weszła Małgorzata, będąca oddawna jej klijentką, ale do sklepu sprowadzała ją wyłącznie potrzeba załatwienia różnych sprawunków.
Przesypując próg, biedna matka nie spodziewała się, iż się znajdzie w obec swojej córki, że ją będzie widziała, z nią mówiła.
Pani Laurier siedząc za kantorem, — przygotowywała rachunki.
Renata chowała do pudełek koronki wydobyte dla pokazania kupującym.
Mała Zenejda zapaliła gaz i usiadła przed krosienkami, w których naprawiała rozdartą zasłonę.
Zenejda miała lat czternaście i pół.
Była Ona typem popychadła, ciekawa, gadatliwa i szydercza, prawdziwy gawrosz żeński, obdarzona obficie tym dowcipem paryzkim który przebiega, ulice, złośliwa jak małpa, łakoma jak kot, cięta w języku, gotowa do odpowiedzi — i obdarzona przedwczesną zalotnością, która na przyszłość nie wróżyła nic dobrego.
Do tych ujemnych zdolności Zenejdy trzeba jeszcze dodać pierwszorzędną sztukę udawania. W magazynie danoby jej, jak mówią po prostu, komunię bez spowiedzi; ale jak się tylko wydostała po za obręb nadzoru pani Laurier, która nie żartowała i nie pozwalała ani na ciekawość, ani gadulstwo, ani na kłamstwo, Zenejda z całego serca zadawała się z młodemi robotnicami swojej okolicy zostającemi w nauce w magazynach bielizny lub mód, napotykanemi wieczorem gdy wracały na przedmieście Ś-go Antoniego, gdzie mieszkała jej: matka, poczciwa wdowa obarczona gromadą dzieci, która jak mogła tak zarabiała na życie, szyjce krawaty po siedm, ośm i jedenaście sous za tuzin.
Pani Laurier, Renata i Zenejda znajdowały się sam3 w sklepie, gdy Małgorzata jego próg przestąpiła.
Renata zbliżała się już ku nowo przybyłej, chcąc ją zapytać czego by żądała, ale kupcowa poznając, że ta pani jest jedną z jej klientek, opuściła kantor i pisanie i śpiesznie wyszła na jej spotkanie, mówiąc:
— Witam panią... Już tak dawno nie miałam honoru jej widzieć!... pozwól się pani zapytać o zdrowie... proszę siadać...
— Byłam ciężko chora — odparła Małgorzata siadając — i jeszcze jestem cierpiąca.
— W istocie, jesteś pani trochę blada... i co widzę! — w grubej żałobie!...
— Straciłam męża...
— Przyjmij pani wyrazy ubolewania... Ja wiem co to jest... Z początku się bierze zmartwienie do serca, potem się powoli pociesza... Sama to przechodziłam...
Małgorzata pokiwała głową i wydała westchnienie.
Mała Zenejda wierna swoim zwyczajom ciekawości, słuchała z całej siły.
Renata cofnęła się na swoje miejsce za kantorem i wzięła się do roboty, ale ona również nadstawiała ucha i nie przestając porządkować koronek, spoglądała ukradkiem na panią Bertin.
Sympatyczna i wychudła twarz ostatniej bolesny wyraz fizyognomii, pełna elegancyi prostota jej żałobnego ubrania, przyciągały i zatrzymywały jej uwagę.
Zdawało jej się, że w dalekich marzeniach widziała już tę bladą, wzruszającą kobietę.
Gdy usłyszała jej mowę, opanowało ją dziwne wzruszenie.
Głos nieznajomej aż do głębi duszy poruszał milczącą dotąd strunę.
— Czemuż mam przypisać honor odwiedzin pani? — mówiła dalej kupcowa.
— Przychodzę się dowiedzieć, czy pani nie ma tej koronki, której dwanaście metrów sprzedałaś mi w roku zeszłym?
— Koronki brukselskiej... pudełko Nr. 18... pamiętam doskonale... Nie mam jej już w sklepie. Obstalowałam ją w Belgii i czekam jej nadejścia. Czy pani bardzo pilno?
— Nie, — ale wołałabym nie czekać zbyt długo.
— Natychmiast napiszę powtórnie... Za pięć lub sześć dni z pewnością będę mogła panią zadowolnić... Ile metrów pani potrzebuje?...
— Dziesięć.
— Sama ją pani przyniosę, chcąc się przekonać, czy będzie zupełnie taka sama jak pani już ma. Gdybym jakim szczególnym wypadkiem nie mogła wyjść, to przyszlę do pani swoją starszą panię, która przyjdzie po jej rozkazy.
Mówiąca te słowa pani Laurier wskazywała na Renatę.
Małgorzata spojrzała za gestem kupcowej i zwróciła wzrok na Renatę, której wchodząc nie zauważyła.
Pani Bertin na widok tej twarzy anielskiej, tych rysów czystych i zachwycających, tej fizyognomii dziewiczej, nie mogła powstrzymać ruchu podziwienia.
Renata spostrzegła to, zarumieniła się i spuściła oczy.
Serce jej biło gwałtownie.
Tajemny instynkt popychał ją ku tej kobiecie, która ze swojej strony uczuła ku dziewczęciu podobny pociąg.
— Panienka tu jest od niedawna? — zapytała żywo Małgorzata.
— Tak pani, od niedawna, lecz spodziewam się, że mnie tak prędko nie opuści...
— I ja mam tęż samą nadzieję... — wyjąkała Renata. — Pani jesteś dla mnie dobrą i przez całe życie będę wdzięczną za przyjęcie, jakie mnie od pani spotkało...
Wspomnieliśmy już o wrażeniu wywartem na dziewczęciu przez głos pani Bertin.
Małgorzata słuchając Renaty doznała tegoż samego uczucia.
Pani Laurier przerwała czar zabierając miejsce i mówiąc z kupieckim wdziękiem:
— Czy pani więcej nic nie potrzebuje?
Pani Bertin przestała patrzeć na Renatę.
— I owszem — rzekła — chciałabym czegoś do ubrania dwóch sukien żałobnych.
— Z droższych koronek?
— W średniej cenię.
— Już wiem co pani potrzeba... Renato, moje dziecię, pokaż pani gipiury hiszpańskie, z pudełka Nr. 14... Ja napiszę do Brukselli kilka wierszy, które będą mogły być oddane na pocztę przed terminem odejścia poczty.
— Na imię „Renaty“, wymówione przez panią Laurier, Małgorzata zadrżała.
— Od czasu jak się dowiedziała czytając metrykę urodzenia spisaną w Romilly staraniem i przez zemstę Roberta Vallerand, że jej córka miała imię Renaty, imię to pierwszy raz było wymówione w jej obecności.
Wzruszenie jej się powiększyło.
Znowu spojrzała na dziewczę szukające w przegrodach wskazanego pudełka, które po znalezieniu, postawiła otwarte na kantorze, mówiąc bojaźliwie:
— Pani raczy się przekonać, czy się jej te gipiury podobają?
Małgorzata prawie nie patrzała na otwarte pudełko.
Uczuła pomięszanie aż do głębi duszy i nadaremnie usiłowała wytłómaczyć sobie powody tego pomięszania.
— Bardzo dobrze... — rzekła machinalnie. — Proszę dołożyć sztuczkę tych gipiur do koronek, które mi pani odeśle, gdy nadejdą z Brukselli.
— Dobrze, pani.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.