Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXVIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVIII.

— Gdzieś pani odbierała wychowanie? — mówił dalej sędzia pokoju.
— W Troyes, na pensyi pani Lhermitte — odpowiedziała Honoryna.
— Kiedyś ją pani opuściła?
— W epoce, w której mój ojciec, zmęczony podróżami i nie chcąc więcej wydalać się z Paryża, wezwał mnie do siebie do pałacu przy bulwarze Malesherbes... Jest temu sześć lat...
— Czy pan de Terrys często panią odwiedzał na pensyi w Troyes?
— Nigdy.
— A jednak on tam panią zawiózł?
— Nie, gospodyni.
— A kto panią ztamtąd przywiózł?
— Filip, kamerdyner mego ojca.
Sędzia śledczy rozważał:
— Hrabiego na pensyi nie znano, więc mógł tam się udawać incognito dla i odwiedzania drugiej córki, a młoda Renata dopiero od lat pięciu widywała tajemniczego protektora, który się kazał nazywać Robertem, to jest imieniem pana de Terrys... Wszystko to zgadza się doskonale, wszystko się z sobą łączy i zaczynam wierzyć że się naczelnik wydziału śledczego nie łudził.
Honoryna utkwiwszy wzrok w urzędnika czekała na zapytanie.
Pan Villeret rzekł:
— W jakim stanie było zdrowie ojca pani, gdyś do niego przybyła do Paryża? — Długie podróże mocno go zmęczyły, jednakże miał się dobrze...
— Czy on nie zachorował w jakiś czas po przyjeździe pani?
— Tak, panie.
— Choroba ta trwała dwa miesiące i od tej chwili hrabia zaczął zapadać w sposób widoczny, czem wszyscy co go otaczali zostali uderzeni...
— To prawda...
— Czyś pani wzywała lekarza gdy ojciec zachorował?
— Nie panie.
— Dla czego?
— Bo mi zabronił.
— Dziwny zakaz, a posłuszeństwo pani jeszcze dziwniejsze! — zawołał sędzia śledczy. — Ojciec pani, w jej oczach cierpiał i przywiązanie dziecięce nie dało pani odwagi do przełamania zakazu i wezwania pomocy sztuki lekarskiej!
— Mój ojciec nie wierzył w tę sztukę...
— Zgoda! ale surowym obowiązkiem pani było zwalczać tę niewiarę i powtarzam, nie zważać na nierozsądny zakaz...
— Jeszcze raz, panie, sądziłam, że obowiązkiem moi m było posłuszeństwo...
— To jest, że będąc nieograniczoną panią domu chorego starca, chciałaś oddalić przenikliwe oczy które jej mogły przeszkadzać w spełnieniu zbrodni...
— W spełnieniu zbrodni! — powtórzyło dziewczę z obłąkaniem. — Zbrodnia więc — została popełnioną, tak śmią mówić, i mnie podejrzywają!... Mnie oskarżają o ojcobójstwo!... Ależ to jest potworne! To szaleństwo!... Pan temu nie dajesz wiary!... Pan nie przypuszczasz, aby istniało dziecko tak nikczemne, tak podle, aby truć powolnie ojca, obojętnem okiem patrzeć na postęp zadawanej przez siebie śmierci, bez drżenia być obecnem pięcioletniemu konaniu!... Nie, nie, pan temu nie możesz wierzyć!... Pan wiesz, że Bóg nie pozwoliłby na czyn podobny... Mój ojciec z Indyj przywiózł zaród trawiącej go straszliwej choroby i przekonany że była nieuleczoną nie chciał z nią walczyć... Oto jest prawda...
Ton Honoryny był tak wzruszający, na twarzy jej malowała się taka siła boleści, że urzędnik pomimo woli uczuł wzruszenie...
Ale miał wyrobione przekonanie. Czytelnik wie o tem.
Walcząc z ogarniającem go wzruszeniem, rzekł zimno:
— Wytłómacz więc pani w trupie ojca obecność trucizny, która go zabiła.
Panna de Terrys potarła czoło obydwiema rękami z ruchem szaleństwa i z błędnym wzrokiem, chrapliwym głosem zawołała.
— Zatem była trucizna? Więc mój ojciec naprawdę został otruty?
— Pani wiesz o tem.
Honoryna spuściła głowę na piersi zamilkła.
Sędzia śledczy wziął tackę, na której znajdowała się znana nam karafka, szklanka i łyżeczka i postawił ją przed dziewczęciem.
— Czy pani znasz te przedmioty? — rzekł.
— Tak panie... Znajdowały się one w gabinecie mego ojca...
— Czy to nie w tej szklance podawałaś pani ojcu przysposobiony przez siebie napój?
— Ponieważ mój ojciec nie używał żadnego napoju, przeto nigdy go nie przygotowywałam...
— Przy twojem aresztowaniu co innego powiedziałaś pani naczelnikowi wydziału śledczego... Co innego powiadają pani domownicy... Utrzymują oni że nie raz widzieli, jak podawałaś panu de Terrys tę szklankę pełną napoju przygotowanego przez siebie...o — Tć, panie, jest tylko nieporozumienie...
— Jakto?
— Mój ojciec, cierpiąc ciągłe pragnienie, lubił napoje orzeźwiające, i ja często przygotowywałam mu wodę z sokiem granatu...
— Nieszkodliwy napój, który pani potrafiłaś uczynić śmiertelnym...
— To fałsz!... panie! to fałsz!...
— W tej szklance znaleziono truciznę...
Honoryna zadrżała na całem ciele; — jej cera z bladej stała się siną; — długo powstrzymywane łkania wybuchły..
— Mój Boże — wyjąkała — mój Boże zlituj się nademną! — Jeżeliś mnie potępił, ześlij mi śmierć natychmiastową, ale mnie tak nie dręcz...
Sędzia śledczy czekał przez kilka sekund, chcąc dać pannie de Terrys czas do uspokojenia się poczem mówił dalej:
— Czyście państwo u siebie przyjmowali dużo gości?
— Nie panie, o ile można najmniej.
— Dla czego?
— Czyż przy chorym ojcu mogłam być światową i myśleć o przyjemnościach?
— Czy celem pani nie było rączej wytworzenie w około hrabiego samotności, przez odsunięcie od niego przyjaciół, którzyby się jego stanem niepokoili?
Honoryna ukryła twarz w dłoniach.
— Ach! panie! — rzekła następnie — już nie będę więcej odpowiadała... Na tak znieważające pytania nie ma odpowiedzi...
— Milczeniem mnie pani nie przekonasz...
— O czem pana mam przekonać?... Pan sądzisz że jestem winną, a ja jestem niewinną...
— Ja nic nie sądzę... ja się staram objaśnić... — Dopomóż mi pani swemi zeznaniami... Nie lubiłaś pani, aby kto odwiedzał twego ojca, fakt ten jest potwierdzony przez wiarogodnych świadków...
— Nie lubiłam aby go utrudzano... Był on napastowany przez ciągłe żądania pieniędzy... — W swoim chorobliwym stanie, mógł być oszukanym, nie mając siły oprzeć się natrętnym naleganiom...
— A pani obawiałaś się, aby fałszywe spekulacye nie zmniejszyły pożądanego przez ciebie majątku... Pani szło o to, aby pieniądze hrabiego zostały w jego kassie, a papiery wartościowe w jego portfelu a skutkiem tego w twoich rękach...
— Ależ, panie, wiedziałam że miał wielką summę umieścić w przedsiębierstwach jednego ze swoich przyjaciół, pana Paskala Lantier, ą nie zrobiłam żadnego kroku, ażeby go odwieść od tego...
— Czyś pani wiedziała, że pan Paskal Lantier był dłużnikiem twego ojca?
— Tak panie.
— Czy wiadomą była pani wysokość summy wypożyczonej mu przez hrabiego.
— Nie, lecz wiedziałam o tem że summa ta była znaczną.
— Czyś pani wiedziała, ze jej spłata nastąpiła na kilka dni przed śmiercią hrabiego.
— Nie, panie.
— To mi się wydaje trudnem do uwierzenia.
— A jednak tak jest.
— Ale ten milion (bo tu o milionie mową) nie został odnaleziony w pałacu Terrys.
— Dziwi mnie to...
— Hrabia nie zrobił wzmianki w swych księgach o tym wpływie, a jednak pan Paskal Lantier ma w sępich rękach dowody, że rzeczywiście zapłacił,.
— Umysł mojego ojca słabnął tak samo jak ciało... Instynkt właściwy; starcom może mu kazał ukryć summę w chwili jej odebrania... Znajdzie się później.
— Pani utrzymujesz żeś jej nie dotykała?
— Tak, panie.
— Będąc na pensyi, zajmowałaś się pani chemią.
— Tak panie, fizyką i chemią.
Znajdowałam pociąg w tych naukach.
— Czy panią zajmowało studyowanie trucizn?
— W istocie...
— Trudno sobie zdać sprawę z rodzaju interesu, jakie toxikologia może przedstawić dla młodej panienki.
— Interes, ciekawości i grozy.
Sędzia śledczy spojrzał pannie de Terrys prosto w oczy — i wywierając nacisk na każdy wyraz.
— Przygotowywałaś pani sobie przyszłość. — Jakiej trucizny użyłaś pani dla zabicia hrabiego?
Honoryna podniosła się jednym skokiem z drżącemi ustami, wzrokiem pełnym piorunów.
Dozorca stojący w rogu pokoju sądząc, że się miała rzucie na sędziego śledczego, poskoczył do niej i pochwycił ją za rękę.
Pan Villeret dał mu znak, aby się nie mieszał.
Z widocznym żalem usłuchał i powrócił na swoje miejsce.
— Ach! to straszne — zawołało dziewczę rozdzierającym głosem i załamując ręce. Przekonanie pańskie jest tak silne, że pan podstępem chcesz mi wyrwać przyznanie do zbrodni, której nie jestem winną! Pytasz mnie pan, jaka trucizna... Jeżeli ona istnieje, to nauka powinna o niej wiedzieć, — ja nie wiem...
— Wierz mi pani, że trzymasz się systemu zaprzeczań szkodliwego dla pani interesu... Radzę pani wyrzec się tego... Zupełne zeznania i szczery żal mogłyby wywołać litość sędziów dla pani.
— Ja nie chcę litości! — odpowiedziała dumnie panna de Terrys podnosząc głowę, — ja chcę tylko sprawiedliwości. Jeżeli mnie sędziowie potępią, to tem gorzej dla nich... umrę jak męczennica i nie mnie trzeba będzie żałować!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.