Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXI.

— Pięć lat temu — mówiła Renata — odwiedziny pani Urszuli stały się rzadsze i zostały zamienione przez wizyty mego opiekuna, człowieka, który jak mi mówiono, zastępował mi ojca, a któregom, do tej pory, nigdy nie widziała... Człowiek ten nazywał się pan Robert...
— Nie ma najmniejszej wątpliwości — pomyślał Paskal Lantier. — To ona... to jego córka.
— Na pensyi nie znano ani nazwiska tego człowieka, ani miejsca jego zamieszkania,.. Nie zabierał mnie z sobą nigdy. Za nadejściem wakacyj, pani Urszula przyjeżdżała po mnie, podróżowałyśmy przez miesiąc, poczem zajmowałam swoje miejsce śród moich towarzyszek ze wzrastającym smutkiem, z żywszem poczuciem swego osamotnienia.
— Czyś nie wybadywała swego opiekuna i tej pani Urszuli? — rzekł Paskal. — Nie pytałaś ich, kto byli twoi rodzice.
— Zapytania moje pozostawały bez odpowiedzi, albo te były niejasne i nic mnie nie nauczały... mówiono mi o tajemnicy, która się miała później wyjaśnić.
„Blizko przed miesiącem, pani Urszula przyjechała w żałobie...
„Oznajmiła mi, że mój opiekun umarł, że mam opuścić pensyę i zabrała mnie z sobą...
— Dokąd że miała cię zawieźć?
— Do Paryża.
— Aby cię połączyć z rodziną?
— Nie, panie, lecz aby wręczyć notaryuszowi list; w zamian za ten list, miał mi on oddać zapieczętowany pakiet, od którego — jeżeli mam wierzyć pani Urszuli — zależała moja przyszłość...
— I widziałaś się z tym notaryuszem?
— Nie widniałam... a nawet nie wiedziałam jak się nazywa... — List został zagubiony, albo raczej skradziony przez nędzników, którzy zamordowali panią Urszulę.
Paskal już nie mógł pohamować swego przestrachu.
Spadkobierczyni Roberta Valleranda, dziecko, które Leopold uważał za umarłe było tu, przed nim, i ją to kochał syn jego!
Podniósł się, blady jak widmo, trzęsąc się z nerwowego drżenia i bełkocąc:
— Zamordowali!...
Paweł przypisał to widoczne pomięszanie naturalnemu wzruszeniu, wynikającemu z opowiadania dziewczęcia.
— Tak, mój ojcze — odpowiedział — zamordowano panią Urszulę, tak jak chciano, na dwa dni przed tem, zabić Renatę, zrzucając ją z mostu Bercy do Sekwany, lecz szczęśliwy wypadek zmylił wyrachowania morderców... Renata spadła na kupę śniegu który złagodził jej upadek... Bóg mnie zesłał, abym ją ocalił... kocham ją i chcę ją pomścić...
— Pomścić... — powtórzył Paskal ze drżeniem.
— Przysiągłem to, mój ojcze... Zbrodni nikt nie popełnia bez przyczyny... Celem tej było niedopuszczanie spotkania pomiędzy Renatą i jej matką, bez wątpienia żyjącą i bogatą, której pożądano majątku... Gdyby nie to, dla czegóźby zastawiano sidła na biedne dziecię, które nie mogło mieć nieprzyjaciół?... Pani Urszula miała sobie powierzone ważne papiery i zabito ją, aby jej takowe zabrać... — Onegdajszej nocy goniłem za jednym z morderców, jestem tego pewny, mam dowód; — udało mu się uciec lecz poświęcę życie na jego odszukanie. Bóg pozwoli mi go odnaleźć i wtedy biada mu, biada jego wspólnikom!
Paskal czuł, jak dreszcz obawy przebiega mu po ciele, a zimny pot zwilżał korzenie jego włosów.
A jednak trzeba było zachować dobrą minę.
Przedewszystkiem nie trzeba było się zdradzić. Następnie trzeba było odzyskać przytomność umysłu, skorzystać z dziwnej fatalności, która czyniła Pawła obrońcą Renaty, wybadać młodzieńca, poznać jego zamiary i trzymać się na ostrożności.
— Zatem — zapytał po chwili zmienionym, głosem, który starał się uczynić spokojnym, — spotkałeś jednego z zabójców?...
— Tak jest, ojcze...
— Zkądżeś się mógł dowiedzieć?...
— Renata go poznała.
— Widziałaś więc go z twarzy?
— Nie, panie — odpowiedziała córka Małgorzaty — a zresztą ja tej twarzy nie znałam... poznałam go po głosie... poznałam zwrotkę, którą śpiewał w chwili, gdy powóz przez niego powożony wjeżdżał na most Bercy, na którym miała być spełniona zbrodnia...
— To musiał być Jarrelonge — pomyślał przedsiębierca; — a Leopold mi nic o tem nie mówił!
I dodał głośno:
— Te dowody tożsamości wydają mi się wątpliwemi... wiele głosów jest do siebie podobnych i pierwszy lepszy przechodzień może najniewinniej powtarzać piosnkę śpiewaną wczoraj przez zbrodniarza...
— Masz słuszność, mój ojcze, ale jeżeliby ów człowiek miał czyste sumienie, czyżby uciekał, widząc, że ktoś za nim idzie?... Nie, po stokroć nie!... Bał się, więc był winnym... jest to nieprzeparta logika.
Na to nie było co odpowiadać.
Paskal mówił dalej:
— Przypuściwszy że się nie mylisz, jak ty odszukasz tego człowieka?...
— Przetrząsnę wszystkie kąty Paryża i mam nadzieję, że moje poszukiwania uwieńczone zostaną pomyślnym skutkiem...
— To może trwać długo...
— Będę cierpliwym...
Przedsiębiorca ujął syna za ręce.
— Dobrze, kochane dziecię! — rzekł. — Bierzesz na siebie szlachetne zadanie! Ja ci z całych sił będę pomagał do pomszczenia twojej drogiej Renaty i odnalezienia jej matki...
— Dokonam tego przy boskiej i twojej pomocy!...
Paskal przyszedł trochę do siebie po tym strasznym i nieprzewidzianym ciosie, jaki otrzymał. — Twarz jego wypogodziła się.
— Teraz — mówił dalej siadając — nie myślmy o przeszłości, lecz mówmy o twojej przyszłości... — Ożenić się w krótkim czasie nie możesz i oboje macie dosyć rozsądku aby to zrozumieć...
— Rozumiemy, mój ojcze... — odpowiedział Paweł.
— Cóż zrobicie?
— Będziemy czekali... Jak zostanę adwokatem... a gdy położenie moje będzie jeżeli nie świetnem, to przy najmniej zapewnionem, przyjdziemy, aby ci przypomnieć dzisiejszą rozmowę...
— Ale — odpowiedział przedsiębiorca najuprzejmiejszym tonem — sądzę, że nie będziesz czekał na tę chwilę, aby mnie od wiedzie z panną Renatą.
— Jeżeli pozwolisz, ojcze, bardzo nas to uszczęśliwi,.. — zawołał Paweł z radością.
— Pozwalam i proszę...
— Ach! panie — wyrzekła Renata — jakżeś dobry i jakżem ci wdzięczna...
— Dowiedź mi swójej wdzięczności kochając mnie trochę...
— Kocham już pana z całej duszy...
— Zatem ja jestem już obowiązany... Paweł wkrótce zostanie adwokatem... Wyposażę go i zostaniesz moją córką.
— Za sześć miesięcy, ojcze, będę na liście adwokatów paryzkich...
— Pośród których zajmiesz świetne miejsce, nie wątpię... Ale pozwól mi zadać jedno pytanie, którego jako dla przyszłego teścia, nie będzie niedyskretnem... Co panna Renata będzie robiła przez te sześć miesięcy.
— Znalazła niewielkie zajęcie, które jej pozwoli żyć skromnie, nie będąc nikomu obowiązaną... — odpowiedział Paweł.
— Niewielkie zajęcie? — powtórzył przedsiębiorca.
— Tak jest, mój ojcze... Renata jest biegła w koronkarstwie... Od jutra zajmuje miejsce u pani Laurier, której magazyn znany przez najwyższą klientelę kobiecą, znajduje się na bulwarze Beaumarchais...
— W istocie, stan skromny ale uczciwy...
— Czy to pochwalasz mój ojcze?...
— Najzupełniej... Zapewne panna Renata będzie mieszkała u pani Laurier?
— Nie, panie... — odpowiedziała córka Małgorzaty. — Wynajęłam: dwa małe pokoiki blizko Bastylii, przy ulicy Beautreillis pod Nr. *i*..
Wszystkie te wiadomości Paskal notował sobie w pamięci.
— Blizko bulwaru Beaumarchais... — rzekł. — To będzie bardzo wygodnie.. Wszak prawda, moje dzieci, że nie potrzebuję wam zalecać nąjwiększej ostrożności w waszem postępowaniu... Świat jest złośliwy, jak wiem, i chętnie upatruje złe tam, gdzie go nie ma... Paweł powinien nad wszystko w święcie dbać o nienaruszalność reputacyi tej, która będzie jego żoną.
— Bądź spokojnym, mój ojcze... Byłbym w rozpaczy gdyby cień podejrzenia dotknął moją narzeczoną... O jej honor idzie mi tak samo, jak o swój i jakkolwiek przykrą mi się wydaje ta ofiara, nogą nie stąpię w jej mieszkaniu. Będziemy się widywali od czasu do czasu, po za obrębem jej mieszkania i w obec jej przyjaciółki. Tem szczęśliwsi będziemy, gdy nas małżeństwo połączy...
Przedsiębiorca zdawał się namyślać i twarz jego wyrażała niepokój.
— Czyś ty pomyślał — rzekł następnie — że napotkacie dosyć ważną trudność?
— Jaką, mój Boże? — zapytał Paweł.
— Ciemności nagromadzoną w około Renaty w chwili małżeństwa, nabawią was niemałego kłopotu...
— Jakto?
— Czyż tego nie rozumiesz?
— Przyznaję że nie..
— Jak na tak biegłego prawnika, to mnie dziwi. Panną Renata nie wiedząc nic o swojej familii, zapewne nie posiada metryki urodzenia...
— To prawdą... — szepnęło dziewczę.
— A metryka ta — mówił dalej Paskal — będzie potrzebna, a nawet konieczna, przy ogłaszaniu zapowiedzi.
— W razie potrzeby można ją zastąpić aktem znania... — odpowiedział Paweł — a zresztą spodziewam się, że nim upłynie sześć miesięcy, Renata odszuka swoją matkę...
— Renata żyć nie będzie nim upłynie sześć miesięcy... — pomyślał przedsiębiorca. — Niema metryki urodzenia... Nic nie stracone...
— Pożegnamy cię, mój ojcze?
— Nie nadługo, czy tak?
— Pewno, nie na długo... ponieważ pozwalasz powrócić...
— Jeżeli się zobaczysz z ciotką Małgorzatą, nie mów jej o naszych projektach... Później będzie czas o tem ją uwiadomić i ja się tego podejmuję...
— Będę milczał.
Paskal wziął Renatę za rękę i przyciągając ją ku sobie, złożył na jej czole pocałunek Judasza.
— Do widzenia moje dzieci! — rzekł wzruszonym głosem — do widzenia droga moja córko!...
— Narzeczona Pawła czuła, że jej serce uderza przyspieszonem tętnem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.