Z antropologji wiejskiej/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Z antropologji wiejskiej
Podtytuł Obrazki i szkice
Wydawca Redakcya Gazety Rolniczej
Data wyd. 1888
Druk M. Ziemkiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Franciszek Kostrzewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Jest wieczór świąteczny, to jest dzień, w którym pan „Rospiwoczno“ robi stanowczo lepsze interesa aniżeli pan „Nawynos“ — dzień, w którym Mendel się uśmiecha, Chaja-Sura rozbija pantofle z szybkością trzech do pięciu klapnięć na sekundę, a głucha Jacentowa kręci się, jak za dobrych czasów swej młodości.
Do karczmy powoli nadchodzą ludzie, między nimi zaś widzimy męża w granatowej kapocie, w rogatej czapce, o kształtach wspaniałych, i nosie potężnym, pod którym, jako dwa krzaki jałowcu przy piasczystym wzgórku, sterczą okazałe wąsiska.
Mąż ten wchodzi do karczmy i zaraz w progu mówi potężnym basem:
— Niech będzie pochwalony!
— Niech un sobie będzie, odpowiada z całą uprzejmością Mendel, dla czego niema być?!
— Witajcie dobre ludzie.
— Witajcie, panie Onufry, witajcie panie Grzędzikowski, witajcie!
— Miłosierny Bóg dał święto i wieczór... Byliśmy w kościele jako się patrzy — godzi się zatem tedy, na ten przykład przepłukać, na to mówiący, choćby i grzdykę.
— Sprawiedliwie Grzędzikowski mówi — co sprawiedliwie, to sprawiedliwie!
— Aj waj! i jak sprawiedliwie, aż miło posłuchać... Chaje Sure! gaj bryng a grine gąszor.. Gicher! gicher! bałamycie nyśt!
— Siojn, siojn... ich lojf — woła Chaja Sura, biegnąc do drugiej izby...
Niech no pan Grzędzikowski sobie siada, odzywa się Mendel... takie osobe nie pasuje stoić... Siądźta sobie...
— To siądę — toć za jedne pieniądze.
— Ma się rozumieć, siedzenie to darmo... choć zdybuje się inszy paskudnik, co siedzi i siedzi całą noc, o suchej gębie, jak wrona na sokorze...
— Jak nie ma za co se kupić...
— No to co? kawałek kryde to nie jest wielgie mecyje.
— Dajcie no i przez krydy... Ja fundator, sołtysie.
— Nie, panie Onufry, dziś to ja...
— Ho! ho.
— Mnie się zdaje, wtrącił Mendel — co się urodzi cielę, co będzie miało dwa głowe...
Chłopi wybuchnęli śmiechem, sołtys zmarszczył brwi.
— Niby dla czego? spytał.
— Ja wam co powiem panie sołtysie, ja już tu siedzę w tej karczmie ośm lat... ja już różne rzeczy widziałem... Ja widziałem jak się tamten stary kowal powiesił — ja widziałem jak u Maćka czerwona krowa nogę złomiła; ja widziałem jak u Wincentego zawaliła się studnia; ja widziałem jak na naszego pisarza przyjechała komissya — ale żeby wy sołtysie kupili komu półkwaterek wódki, to ja jeszcze nie widziałem!
— Żebyś ty zmarniał, niedowiarku!
Mendel splunął.
— Wiele pan sołtys, każe postawić? zapytał, pewnie półkwaterek?
— Każę więcej, rzekł ponuro chłop.
— Aj waj! pewnie będzie bal!.. ja już szykuję całe dwa półkwaterki!
— Więcej...
— Kwartę?
— Więcej!
— Garniec?
— Trzy garnce!!
— Wiele, wiele wy powiedzieli, panie sołtysie... trzy?
— Trzy!..
— Weźcie wy sobie pomacajta pulsu... a wieta wy gdzie człowiek ma puls?..
— Ja ci pomacam łeb, ino wezmę cego twardego do garści — dawaj i tylo!
Żyd poskoczył do beczki i toczyć zaczął wódkę w garniec blaszany.
Onufry zażył tabaki i przystępując do sołtysa zapytał:
— Tedy na ten przykład, jako nawet i w piśmie jest, że była se winna winnica i robotniki przychodzili, jeden do dnia, drugi od podwieczorka, a zapłata każdemu była wsio wraz; tedy powiadam na ten przykład grzecznie, mój Józefie, mój sołtysie, według jakiego jenteresu te trzy garnce ma Mendel dać?.
— Mądreś-ta wy... ale i mądremu czasem się uda rzec ni w pięć ni w dziewięć.
— Oho!
— A juści! Gdzie to macie pisane, żeby ja, biedno-wolski sołtys, gospodarz Józef Gwizdał, nie mógł postawić dla uczciwej kompanii trzy garce gorzołki?.. Taka moja wola i skutek... Wy kumowie, przyjaciele i chłopcy pijta, jako was proszę po grzeczności — a ty Mendlu, ruchaj się i tocz — bo takie twoje psie prawo.!! Gospodarstwo se mom, urząd swój mom... pieniądze mom — a wola moja kupić, to kupuję!
— Ha, ozwał się Onufry... powiadają że wielgiemu panu i wielgiemu komuś wszystko wolno.
Sołtys odciął się.
— I to powiadają, rzekł, że, moczony jęzor lepszy, bo z suchego to jeno otręby się sypią.
— Mądre słowo, wtrącił Mendel, mądre słowo, na moje sumienie! Suche drzewo i suche siano, to dobrze, ale suchy gardziel to tyle znaczy co próżna butelka, a próżna butelka tyle znaczy co nic!
— Pijta gospodarze na zdrowie, rzekł sołtys, pijta Franciszku i wy Michale i wy Janie, pijta jeno — nie pytajta nic... Ja po prawdzie do fundów niewyrywny, ale jak się rozchodzę... to już idę.
— Wy, panie sołtysie, odezwał się Mendel, to tak jesteście jak na Zagrodziu młyn; bez cały rok to un stoi, bo jemu braknie wody, a jak na wiosnę przyjdzie woda, to un zmiele cztery garnce żyta!..
— A wy zaś Mendlu, to jesteśta podobne do chłopskiego buta co ma w czubie wiecheć.
— Krzynkę nie piękną gębę macie, panie sołtysie, na urzędnika to trochę niedelikatne słowo powiadacie.
— Na kużde bydlę inaksze chomonto, a co komu powiedzieć to ja wiem.
— To czego sobie nie powiecie, żebyście nie byli takie pyskate?
— Cichajcie, cichajcie odezwał się Onufry — ja was tedy na ten przykład pogodzę.
— Pewnie, pewnie, rzekł z westchnieniem Michał, pan Onufry kużdego pogodzi, kościelny człowiek je... dołek na cmentarzu wykopie, łopatą krzynkę poklepie i już ci spokój...
— Tedy na ten przykład, dopóki trąba anielska, jak stoi w piśmie...
— Aj sprawiedliwie, sprawiedliwie...
— Fe! rzekł Mendel... u was, moje ludzie! wszystko jest sprawiedliwie. Kazał dać sołtys trzy garnce wódki — to jest sprawiedliwie. Onufry ma was klepać z łopatem, to też sprawiedliwie! Na co taka sprawiedliwość jest? na co on was ma klepać?
— A ciebie Mendlu, nie będą żydy maglowały? nie wsadzą cię pod słupek?
— Tfy! splunął Mendel, takie mowe to wcale nie pasuje na porządne ludzie. Co to jest maglowanie? Czy ja co mówiłem, czy żartowałem sobie z tego jak sołtysowa wymaglowała sołtysa, co jeszcze ma znaki na gębie? Ja się nie śmiałem, bo każdego może spotkać nieszczęście.
— No sołtysie, zawołał Onufry, wasze zdrowie... tedy na ten przykład...
— Daj wam Boże zdrowie!
— A wiecie wy ludzie, odezwał się sołtys, tak żeby go wszyscy słyszeli, wiecie wy że za dwa tygodnie będziemy nowego wójta obierali?
— Oho!.. albo to już nasz Sokół nie będzie?
— Odbył swoje trzy roki — ta i juz.
— Ny, wielgie mecyje trzy roki, rzekł Mendel. Gdzie to stoi napisane, żeby un nie był na drugie trzy roki?... jak jego obiorą to un będzie. Co, czy on wam zły wójt, nasz wójt Sokół! Ha! ha! takiego wójta to szukać. On stworzony na to; on jak się urodził, to już miał pieczęć za cholewą. To cała osoba jest! Co wy na niego możecie powiedzieć sołtysie?
— Co mam powiadać?... albo ty Mendlu ksiądz, żeby ja się przed tobą spowiadał ze swojego myślenia?
— Ja dziękuję Panu Bogu za to co nie jestem ksiądz — i co nie potrzebuję słuchać waszego myślenia.
— Ha! ha!
— Ny, bo jakbyście mnie napchali w głowę waszych myślów, to od takiego ciężkiego interesu mógłbym dostać, broń Boże, słabość w głowie.
— Proś ty Boga, Mendlu, żebym ja gorącki jeno nie dostał bo mogłaby cię zara łamana frybra spotkać!
— Aj panie sołtysie, panie sołtysie, wy bardzo kiepski znawca na polityczne rozmowe, nie lubicie uszanować człowieka.
— Albo ty komisarz, żeby ja ci miał uszanowanie oddawać?
— Aj, aj, ja też mogę się czasem przydać.
— Nie wiem na co? Chyba do zatkania komina.
— Niech i tak będzie — ale ja mam także swoje kombinacye.
— Wiadomo, żydowskie przebiegi...
— Ny, ny... czasem to wcale nie żydowskie. Wy naprzykład powiadacie, że Sokół nie ma być wójtem.
— Bo nie i będzie.
— A ja powiadam, że to jeszcze wcale niewiadomo...
— Sołtysie, odezwał się Onufry, sołtysie, bo wy się jeno użeracie z Mendlem — a my ciekawe onego wójtostwa. Tedy na ten przykład, powiadacie, że on nie będzie?
— Toć swoje lata odbył?
— Zdaje się człowiek on to niezły...
— Albo ja powiadam że zły... Panie Boże zachowaj... Nawet całkiem dobry... Pijak ci on jest — bo jest; pisarzowi buty czyści — bo czyści; durny z niego chłopisko bo durny — ale dlatego człowiek dobry.
— To niechby się i ostał na drugie trzy roki, rzekł jeden z gospodarzy.
— Ha, dla mnie niechby się ta i ostał, nie mam ja w gminie wielgich jenteresów — to czy mi wójt mądry, czy głupi — jedno; ale dla prostego narodu, dla biednych, a dla takich co na podatek nie mają, twardy sielma jak kamień. Pamiętacie ludzie, jak to Marcinowej poduszczynę zabrał — i za co? Za rubla! tak mi Boże dopomóż, za jednego rubla!
— Juścić prawda.
— Aj prawda, święta prawda...
— A pamiętacie, jak z panem sprawa była o łąki — to po której stronie on stojał?
— Po panowej stronie.
— A juści.
— Swiarczył tak, jak sam za sobą... wszystkich wypisał het, które jeno tylko paśli.
— To prawda.
— Wtenczas gospodarze biednowolskie zapłacili coś ze czterdzieści rubli różnych sztrafów; a wszyćko bez niego.
— Co wy gadacie, że gospodarze zapłacili, kiedy pan tę karę wam darował. Co to za gadanie jest?!
— Pan darował, bo taka jego wola była, ale nam zawdy je krzywda.
— Jaka wam jeszcze krzywda? zawołał Mendel.
— Taka, że już tera na dworskiej łące nie będziemy pasali.
— To ma być temu wójt winien? Aj, aj, co wy gadacie sołtysie! a jakby wam się zachciało paść swoje bydło na niebie tam wysoko — a wy nie mogli jego wpędzić — to także będzie wójt winien?
— Ja powiadam, że dla mnie niech on sobie będzie wójtem choćby i sto lat. Ja swoje gospodarstwo mam, pieniądze zawdy mam, podatek płacę — to i co mnie tam wójt? Tak mnie to z nim, jako i przez niego, a choć mi postawita w kancelaryi kołek z płota, zawiesicie na nim łańcuch i powiecie, że to je wójt, — to dla mnie wszyćko wraz.
— Ny — to po co pan sołtys gada na Sokoła? co on wam przeszkadza?..
— Mnie?! — nic — jeno się mówi według biednego narodu, nie mam racyi kumie?
— Juści jest racya... po sprawiedliwości, zawdy on... psia noga... choćby na to mówiący i nasz Sokół... zawdy on... podatku, psia wełna... chciwy... i bez to my se, gospodarze stateczne, obieromy jenszego wójta! Taki wójt będzie, żeby żadnych opłatów nie ściągał — i karów żeby psia wełna nie dopisował — i żeby stójków dawać nie kazał — i do siarwarku żeby narodu nie wyganiał... taki ma wójt być! a skoro Sokół chcą dalej wójtem ostać, to niech się podpiszą, że od dziś żadnych opłatów nie ma, a jak Sokół nie zechcą podpisać, to niech wszystkich gospodarzy, wiele nas jest, pocałują w ramię — i niech se idą spać.
— A juści, dobrzeście kumie powiedzieli.
— Jo, zawdy psianoga, jak co powiem, to ci kadencya z tego cieknie, jak woda ze sita.
— Ny, ny i to prawda... Wyśta ogromne mądre Michale. Wszystkie chłopy tera bardzo mądre!.. nawet trudno zmiarkować gdzie się głupie podziewali? Ny, ale kiedyście tak zmądrzeli, to powiedzcie, gdzie sobie znajdziecie nowego wójta? Z jakiej wsi go sprowadzicie?
— Tedy na ten przykład, prawda! Kogo będziecie wybierali?
Sołtys głos zabrał.
— Ja ta ochoty wielkiej niemam, ale skoro mnie już tak molestujecie, prosicie, nastajecie, to może bym się i namyślił.
— Prawda! tedy na ten przykład dobrze! Będzie nowy wójt, Józef Gwizdał!
— Będzie Katzenspeck mit Rojsenhonig, rzekł Mendel.
— Coś ty żydzie powiedział?
— Ja powiedziałem po żydowsku: „winszuję szczęścia nowemu panu wójtowi...
— Daj no jeszcze ze dwa garce, ja płacę.
— Skoro pan sołtys teraz taki fundator jest, rzekł Mendel, co będzie jak zostanie wójtem?
— Będzie... wójtem, jak się należy... nie dla formy, jeno dla biednych ludzi, żeby takiego ścisku jak dziś nie znali.
— Oj to, to prawda...
— A ma się wiedzieć. Już ja mam w głowie swoje pomiarkowanie i karkulacyę... Ja się pisorza boić nie będę, ja mu butów czyścić nie myślę. Jak zechce się u nas w Biednej Woli ostać, to niech zna słuch przed wójtem — a jak chce panem w kancelaryi być i swoim głupim rozumem rząd prowadzić, to niech se idzie na grzyby, albo niech se poszuka jenszej gminy...
— Wy jesteście bardzo zawzięte, panie sołtysie, rzekł Mendel. Czy to nasz pan pisarz zły jest? Czy jemu co brakuje?
— Co mu ma brakować, odezwał się jeden z chłopów, albo to mało od narodu bierze?
— Oj prawda, prawda święta!
— Jakie wy dziwne moje ludzie, rzekł Mendel, wy chcecie, żeby wszystko było do góry nogami! Chcecie mieć takie kunie co nie lubią owsa! gdzie takie rarytne kunie są? i pisarza chcielibyście takiego co nie weźmie rubla do ręki! — a gdzie taki pisarz jest?
Grzędzikowski głos zabrał.
— Tedy, na ten przykład, prawda! Mendel powiada słusznie, kto na ten przykład kościołowi służy, ten z kościoła na ten przykład, żyje. Tedy nie może być tak i pisarz, żeby nic nie brał.
— Niby to tak... odezwał się jeden z chłopów, jemu brać pasuje, to racya — ale nam płacić nie zawdy je miło... Skąd?
— Oj, skąd? skąd!
— Jak Bóg miłosierny da siaki taki urodzaj; to zydy zboża kupować nie chcą — a jak znowu zydy by rade kupić, to my nie mamy co sprzedawać...
— Słuchajta ludzie! krzyknął sołtys, uderzając pięścią w stół, jak ja jeno wójtem ostanę, to wnet i z zydami porządek zrobię.
— Co wy zrobicie z żydami? spytał Mendel.
— Zrobimy taką uchwałę, że jak jeno który żyd będzie cyganił i nie da gospodarzowi za zboże tyla co się patrzy, to go zara wsadzim na dwadzieścia i cztery godzin do hareśtu, a jak odsiedzi, tedy go na furę, odwieziem do granicy gminnej i wysypiemy do rowu — niech se idzie szachrować gdzieindziej, a w biednowolskiej zaś gminie musi być wszyćko foremnie i sprawiedliwie, przez żadnego oszukaństwa i przez cygaństwa...
— Wy, panie sołtysie, rzekł Mendel, macie wielgie głowe, wy ministerskie głowe macie!..
— Albo nie?
— To tylko szkoda jest, że wam wasza kobieta z miotłą i z łopatą już dużo rozumu z tej mądrej głowy wybiła...
Sołtys oburzył się.
— A tobie niedowiarku! poganinie jeden, co do mojej głowy?
— Ny, ja też w Biednej Woli mieszkam, mnie także mądry wójt potrzebny. Dla mnie to lepiej jest, jak wójt ma wielką głowę; dla mnie niech on ma taki wielgi łeb jak wół, to ja będę bardzo kontentny...
— Mnie się widzi żydzie, że ty ze mnie przekpiwasz?
— Tedy na ten przykład i mnie się tak widzi, podchwycił, dobrze już cięty, Onufry.
— To wam się źle widzi, moje ludzie. Nie dziwota... u mnie lampka nie wiele świeci... Co ja mam kpić, z sołtysa, z pana Józefa, takiego gospodarza, co wójtem ma być, co bogaty jest! Można z biednego pożartować, z kapcana — ale z take godne osobe! z takiego obuwatela — ktoby śmiał?
— A juści! Co mnie! ja urząd swój mom, gospodarstwo mom! pieniądze mom! i co mnie kto zrobi?
Mendel do bachura swego coś szepnął — i ten z karczmy wnet wybiegł.
Tedy, odezwał się Onufry, na ten przykład, Józefie, sołtysie kochany... niech ci Pan Bóg dopomaga... Byliby chłopy głupie i ciemne jak tabaka w rogu, żeby was, na ten przykład, na wójta nie wybrali.
— Wybierzemy! wybierzemy! bądźta spokojne...
— Wszyscy będziemy krzyczeli, jak jeden: Gwizdał, Gwizdał!
— Jak sobie uważacie, moi bracia, rzekł z udaną skromnością sołtys, tak mnie z tym hunorem, jak i przez niego! A mnie co? ja gospodarstwo mam, pieniądze mam — jeno żeście mnie tak już przyparli, że molestujecie, prosicie, tedy... przystaję... Dla biednych ludzi przystaję.
— Macie recht, przystańcie dla biednych ludzi. — Dla nich to wielka dyferencya, czy wójt będzie Sokół, czy Wrona! — a jak im na podatek zabraknie, to wójt za nich ze swojej kieszeni zapłaci?
— Kto wie? Jak będzie jego wola, to zapłaci.
— Na taki sposób, odezwał się Mendel, to ja wcale nie chciałbym być wójtem...
— A juści! widział kto wójta w jarmułce!!
— Co wy myślicie — i króle bywali w jarmułkach.
— Chyba żydowskie króle!
— Tedy, na ten przykład, rzekł z wielką powagą Onufry, nie śmiejta się; żydowskie króle byli, jako stoi w piśmie; na ten przykład, jak o królu Dawidzie, co wielkiego wielgoluda Goljata zadusił i potem mu jeszcze łeb urznął, na ten przykład.
— Juści to prawda, ale mnie się widzi, że taki król, jako król Dawid, ni pejsów, ni jarmułków nie nosił; tylko se chodził we ślufach, jak jaki jednorał, albo nacelnik z powiatu... Prawda Mendlu?..
— Nie widziałem... ale patrzcie no, kto to idzie? — aj waj! taki gość, sam wójt! Sokół idzie...
Do karczmy wszedł chłop szpakowaty już, opasany szerokim rzemieniem, w granatowym kaszkiecie na głowie.
— Niech będzie pochwalony, rzekł.
— Na wieki... — witajcie panie wójcie, witajcie...
— Siadajcie tedy, na ten przykład, z nami...
— Skąd to pan wójt tak późno powraca?
— Ot jeździło się po gminie...
— Poduszki babom zabierać, mruknął sołtys.
— Ha! jak wypadło zabrać, to się i zabrało...
— A juści, oj dola, nasza dola!..
— Panie Sokole, panie wójcie, rzekł Mendel, tu dziś wielgi ruch. Sołtys parę garncy dla kompanji kazał postawić...
— Wola jego...
— On dziś bardzo wielgi fundator jest, nasz sołtys!
— Toć mu nie brak... może..
— A wam, to pewnie co brakuje? — mruknął sołtys.
— Bogu dzięki, nie brakuje mi nic... a jak zechcę komu postawić gorzałki, to też potrafię.
— Tedy, na ten przykład, wiadomo, rzekł sentencyonalnie Onufry, wiadomo, że człowiek kuzdy, ma na ten przykład rozum, i wolną wolę, do czego by sobie upodobał... Józef, na ten przykład, sołtys nasz, miał dziś rozum i wolną wolę i oto parę garncy postawił...
— To i ja wam, moje chłopcy, postawię.
— Ha wiadoma rzecz, jak wybór ma być, to kuzdy wójt do fundy skory, zauważył sołtys.
— Wójt, jak wójt, — ale jenszy, co nawet wcale na wójta niepodobny, to też je przed wyborem okropnie wyrywny do fundów.
— Oj, moje kochane ludzie, po co sobie przymawiać, czy przed wyborem, czy po wyborze, aby buło co postawić, to trzeba stawiać i trzeba pić. To jest gospodarski interes.
— Czegóż wy Józefie na mnie krzywi? — zapytał Sokół sołtysa.
— A co ja mam krzywy dla was być? ni wy mnie zły, ni dobry, co mnie tam! Ja gospodarstwo mam, pieniądze mam, jestem se gospodarz obsiedziały. Co mnie do was?
— Kiej tak, to wypijcie ze mną!
— Mam dość...
— Józefie... cóżeście się tak zawzieni?
— Mam dość i tylo — niczyjego poczęstunku ja nie żądny.
— Ja wam co powiem, panie wójcie, rzekł Mendel, Józef bez to markotny jest, że sam wójtem chce być na wasze miejsce.
— Ja nie chcę, jeno że mnie ludzie gwałtem ciągną.
— Ha, cóż, odezwał się wójt, jak was ciągną, to bądźcie wójtem, pokosztujcie i wy tego smaku... A, któż to was ciągnie, mój Józefie?
— Dyć ludzie!
— Jakie ludzie?
— O! zara jakie! — wiadomo jakie ludzie, z ręcami, nogami, z głowami!

— Z głowami to ja nie dużo widziałem, odezwał się Mendel półgłosem.
...i skonfundowany, nie patrząc na nikogo, karczmę opuścił.

Wójt głową parę razy kiwnął — i rzekł:
— Owszem, życzę wam mój Józefie — niech was wybiorą, użyjecie sobie przynajmniej...
— Niby jak?
— No, to już obaczycie sami — ja wam powiadać nie będę, jeno tobym radził, żebyście się dobrze rozmyślili, bo to je rzecz nie letka.
— Jak dla kogo, kto ma głowinę kiepską, temu wszystko ciężkie i trudne.
— A wy Józefie, wtrącił Mendel, wy macie głowe! — ja wam już sam powiedziałem, co wasza głowa, to jest wielga jak beczka.
— Jeno, że w niej klepki musi brakuje, odezwał się jakiś parobczak z kąta.
— Stul ty gębę, bo...
— Bo co? — zawołał hardo.
— Bo ja cię wsadzę tam, gdzieś jeszcze nie był...
— Oho, niedocekanie wasze! jeszczeście nie wójt — a już ludzi chcecie wsadzać? Niedocekanie wasze, tak wy będziecie wójtem jak ja księdzem!
— Otóż będę!
— Na jury — jak rak świśnie!
— A, ty pędraku jeden! krzyknął sołtys, zrywając się z pięściami do parobka, ty bronowłoko dworski! — a do stajni spać! Co ty doszczekujesz, psia duszo! powiedziałem, że wójtem będę, to będę!...
Zamachnął się — ale młody i zwinny parobek ciosu uniknął i sam sołtysowi nogę podstawił, tak, że ten runął na ziemię jak długi.
Jednocześnie sołtysowa w padła do karczmy i małżonka swego pięściami okładać zaczęła.
— A ty włóczynogo! zatraceńcze, pijaku! ty wójtem będziesz!? — tobie pasuje wójtem być, musi bez to, że się po karczmach włóczysz. Masz! masz, masz! wójtowstwo, włóczynogo ty jeden!
— Jaguś! — jęczał sołtys — Jaguś, jagodo, nie będę już wójtem!..
— Kobieto, tedy na ten przykład, odezwał się Grzędzikowski, kobieto! — a nie przysięgałażeś mężowi, a nie mówiłaś-to „miłość, wiarę i posłuszeństwo“?..
— Aj, cichajcie, cichajcie panie Grzędzikowski, wtrącił Mendel, nie przeszkadzajcie sołtysowej... kiedy una teraz cały wójt!.. Patrzcie, jak una swemu chłopu pieczęcie do pleców przykłada!
— Jaguś... Jaguś, jagodo, jęczał sołtys, puść, pójdę do dom, sprawiedliwie pójdę.
— To idź, ruchaj się; czy chcesz, żebym cię jak beczkę bez ulicę toczyła?
— Idę, idę, tak mi panie Boże dopomóż. Sprawiedliwie już idę!
To powiedziawszy sołtys podniósł się z trudnością — i skonfundowany, nie patrząc na nikogo, karczmę opuścił — żona podtrzymywała jego chwiejące się kroki, nie szczędząc mu nauk moralnych i szturchańców.
Chłopi w karczmie śmieli się na cały głos z przygody sołtysa, a Mendel pogładziwszy brodę, rzekł:
— Ny, ny, to chwacka kobietka jest, na moje sumienie! Byłoby najlepiej, żebyście wy ją wybrali sobie na wójta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.