Przejdź do zawartości

Wyga/Gonitwa o numer pierwszy/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI

Na odcinku od Sześćdziesiątej Mili Kurzawa miał swój najlichszy zaprząg i mimo, że droga była dobra, przeznaczył go tylko na krótką przestrzeń piętnastu mil. Dwa następne zaprzęgi miały go zawieźć do Dawsonu i do biura komisarza złota, i na tych dwóch odcinkach Kurzawa rozstawił swoje najlepsze dwa zaprzęgi. Sam Sitka Charley czekał z ośmiu malemutami, które miały przewieźć Kurzawę przez dwadzieścia mil, a na „finish”, bieg piętnastomilowy, przeznaczony był jego własny zaprząg — zaprząg, z którym wałęsał się przez całą zimę i z którym wyruszył na poszukiwanie Jeziora Niespodzianek.
Żaden z dwóch ludzi, których pozostawił ze splątanemi zaprzęgami u Sześćdziesiątej Mili, nie dogonił go już; z drugiej strony jego zaprząg nie przegonił ani jednego z trzech, które biegły przed nim.
Zwierzęta jego, mimo iż brak im było siły życiowej i temperamentu, były chętne i nie trzeba ich było bardzo poganiać, aby użyły wszystkich swych sił. Kurzawie nie pozostawało do zrobienia nic innego, jak tylko leżeć i jechać. Od czasu do czasu wynurzał się z ciemności w kolisko światła płonącego ognia, patrzył na otulonych w kożuchy ludzi, stojących obok zaprzężonych i czekających psów i znowu przepadał w ciemnościach.
Leciał milę za milą, mając w uszach tylko zgrzyt i turkot płozów. Prawie automatycznie utrzymywał równowagę, kiedy sanie ruszały niespodziewanie naprzód lub też zjeżdżały na zakrętach. Jedna po drugiej bez najmniejszej przyczyny i sensu zjawiały się w jego pamięci trzy twarze: twarz Joy Gastell uśmiechnięta i śmiała, twarz Krótkiego, rozbita i z wyrazem wyczerpania wskutek walk poniżej Mono Creek, i twarz Johna Bellew, sztywna, jakby wykuta w żelazie, tak wielką była jej surowość. A czasami Kurzawa pragnął krzyczeć na cały głos i zanucić hymn dzikiej radości, kiedy przypominał sobie redakcję „Fali” i pozostawiony na biurku nieskończony feljeton, jako też i inne bzdurstwa tych gnuśnych dni.
Szary świt nastał, kiedy wymienił swe zmęczone psy i wsiadł na sanie ciągnione przez osiem wypoczętych malemutów. Lżejsze od zwierząt z nad zatoki Hudsona psy te zdolne były do większej szybkości i biegły z niestrudzoną chyżością prawdziwych wilków. Sitka Charley, krzycząc, poinformował go w jakim porządku jadą przed nim sanie. Na czele znajdował się Wielki Olaf, drugim był Arizona Bill, trzeci von Schroeder. Byli to najlepsi poganiacze psów w całym kraju. Faktycznie, zanim jeszcze Kurzawa wyjechał z Dawsonu, opinja publiczna, znajdująca swój wyraz w zakładach, umieściła ich w tym porządku. Podczas gdy oni ścigali się, ubiegając się o miljon, inni postawili na nich co najmniej pół miljona, zakładając się, kto pierwszy przybędzie do celu. Nikt jednak nie stawiał na Kurzawę, który, mimo swych kilku powszechnie znanych czynów, uchodził wciąż za chechaquo, mogącego się jeszcze wielu rzeczy nauczyć.
Kiedy się już na dobre zrobiło jasno, Kurzawa ujrzał przed sobą sanki, a po pół godzinie jego prowadzący pies dreptał już za niemi. Dopiero kiedy ten człowiek odwrócił się, aby się z nim przywitać, Kurzawa rozpoznał w nim Arizona Billa. Von Schroeder widocznie przegonił go. Twardo ubity szlak, prowadzący przez miękki śnieg, był tu tak ciasny, że Kurzawa przez pół godziny nie mógł Arizona Billa wyminąć. Wreszcie wyjechali na pole kry a następnie wydostali się poniżej na gładką przestrzeń, gdzie znajdowały się obozowiska mnóstwa rozstawnych zaprzęgów i gdzie śnieg szeroko był ubity. Klęknąwszy na saniach, Kurzawa pędził naprzód, krzycząc i wywijając biczem. Zauważył, że prawa ręka Arizona Billa zwisała martwa, tak że poganiacz zmuszony był kierować psami lewą ręką. Szło mu to niezręcznie, ponieważ nie miał się czem trzymać sani, skutkiem czego musiał co chwilę porzucać bat i chwytać się ich lewą ręką aby nie spaść. Kurzawa przypomniał sobie bitkę w jarze u Trzeciego Numeru poniżej Discovery i zrozumiał. Rada Krótkiego była mądra.
— Co wam jest? — zapytał Kurzawa, przeganiając go.
— Nie wiem — odpowiedział Arizona Bill, — zdaje mi się, że wywichnąłem sobie ramię podczas bójki.
Poddawał się powoli a jednak kiedy pokazała się ostatnia stacja, był już o pół mili wtyle. Przed sobą Kurzawa mógł już widzieć splecionych ze sobą Wielkiego Olafa i von Schroedera. Kurzawa znowu ukląkł i zmusił swe zmordowane psiska do takiego biegu, jak to może zrobić tylko człowiek posiadający szczególne zdolności do powożenia psami.
Dognał sanie von Schroedera i jechał tuż za niemi. I w tym porządku wypadli znowu na gładką przestrzeń poniżej zatoru kry, gdzie czekało mnóstwo ludzi i psów. Do Dawsonu było już wszystkiego piętnaście mil.
Von Schroeder, który miał rozstawne zaprzęgi co dziesięć mil, właśnie zmienił był zaprząg przed pięciu milami i miał go zmienić dopiero po pięciu milach. Wobec tego gnał dalej, utrzymując swe psy w najszybszym biegu. Wielki Olaf i Kurzawa zmienili swe zaprzęgi w biegu a ich wypoczęte psy natychmiast nadrobiły, co baron przez ten czas zyskał. Wielki Olaf leciał pierwszy, za nim mknął Kurzawa ku ciasnej ścieżce.
— Dobrze, ale niebardzo — sparafrazował Kurzawa w myśli Spencera.
Von Schroedera, który teraz jechał tuż za nim, nie bał się, ale przed nim znajdował się najlepszy poganiacz psów całego kraju. Zdawało się, że niepodobna go przegonić. Kurzawa niejednokrotnie kierował swego prowadzącego psa tak, aby mógł sanie wyminąć, ale Wielki Olaf za każdym razem dawał nowego susa i uciekał. Kurzawa poprzestał na trzymaniu się z nim w biegu równo i przyczepił się do niego zawzięcie. Wyścig nie był przegrany, dopóki ten czy ów go nie wygrał, a na przestrzeni piętnastu mil niejedno może się zdarzyć.
I istotnie, zdarzyło się coś w odległości trzech mil od Dawsonu. Ku wielkiemu zdumieniu Kurzawy Wielki Olaf ukląkł i naraz biczem i głosem zaczął wydobywać ze swych zwierząt ostatnią uncję sił. Wysiłek ten powinien być zachowany na ostatnie sto sążni. Któż widział robić coś podobnego na trzy mile przed „finishem”!
Mimo że to wyglądało na ordynarne mordowanie psów, Kurzawa naśladował przykład. Jego własny zaprząg był świetny. Żaden pies nad Yukonem nie pracował tak ciężko i nie znajdował się w tak znakomitej formie. Prócz tego Kurzawa pracował wraz z niemi, jadł z niemi i spał, znał indywidualność poszczególnych psów i wiedział w jaki sposób wykorzystać inteligencję zwierząt i ostatnią resztkę ich dobrej woli.
Przedostawszy się przez mały zator lodowy wypadli na znajdującą się poniżej gładką przestrzeń. Wielki Olaf wyprzedzał Kurzawę zaledwie o pięćdziesiąt stóp. Wtem wyrwały się zboku sanie, które pomknęły ku nim i wtedy dopiero Kurzawa zrozumiał, dlaczego Wielki Olaf tak bardzo naglił swe psy. Chciał zyskać czas na zmianę zaprzęgu.
Ten świeży zaprząg, który miał go dowieźć wprost do mety, był jego własną niespodzianką. Nie wiedzieli o nim nawet ci, którzy go popierali.
Kurzawa starał się rozpaczliwie wyminąć go podczas zmiany sani. Zmusiwszy swe psy do wysiłku, zrównał się z saniami Wielkiego Olafa. Zachęcając psy głosem i smagając je biczem, osiągnął tyle, że jego prowadzący pies zaczął omijać naręcznego wielkiego Olafa. Tymczasem po drugiej stronie sań gnały sanie ze świeżym zaprzęgiem. Z powodu szybkości, z jaką teraz pędzili, Wielki Olaf nie chciał ryzykować skoku na drugie sanie. Gdyby mu się skok nie udał, Kurzawa wysunąłby się z pewnością na czoło i wygrałby.
Wielki Olaf próbował wybić się na czoło i popędzał swe psy wspaniale, ale prowadzący pies Kurzawy skakał wciąż zboku na naręcznego Olafa. Przez jakie pół mili troje tych sanek leciało tak koło siebie. Po pewnym czasie jednak gładka przestrzeń zaczęła się zwężać i tu Wielki Olaf skorzystał ze sposobności. Kiedy latające z boku na bok sanie zderzyły się, Wielki Olaf skoczył i jak tylko na nich się znalazł, zerwał się na kolana, głosem i biczem popędzając psy. Równina zmieniła się tu w wąski szlak a Wielki Olaf, pchnąwszy naprzód swe psy, znowu wyprzedził Kurzawę o łokieć.
— Człowiek nie jest pokonany, dopóki nie został pokonany — rzekł sobie w duchu Kurzawa, i gnał co siły, a Wielki Olaf nie mógł się od niego odczepić. Żaden zaprząg, którym Kurzawa tej nocy jechał, nie wytrzymałby tak zabójczego biegu, dotrzymując kroku wypoczętym psom — żaden zaprząg, wyjąwszy ten jeden jedyny. Jednakże to tempo było istotnie zabójcze, a kiedy znaleźli się na zakręcie skalistego brzegu Klondike City, zrozumiał, że jego zwierzęta dobywają z siebie resztę sił. Prawie niepostrzeżenie odstawały a Wielki Olaf zyskiwał wciąż piędź po piędzi, aż wreszcie wysunął się naprzód na dwadzieścia łokci.
A wówczas zgromadzona na lodzie ludność Klondike’u City wydała wielki okrzyk. W tem miejscu Klondike wpływa do Yukonu a o pół mili dalej na drugim północnym brzegu Klondike stoi Dawson. Zahuczała nowa burza jeszcze szaleńszych okrzyków i Kurzawa spostrzegł naraz sanki, które pędziły ku niemu. Natychmiast poznał wspaniałe zwierzęta, które je ciągnęły. Był to zaprząg Joy Gastell. I ona sama kierowała niemi. Kapuca jej parki ze skóry wiewiórek zsunęła się jej z głowy, odsłaniając podobny do kamei owal jej twarzy, okolony gęstemi włosami. Zdjęła rękawice i jedną ręką trzymała się sani a w drugiej miała bicz.
— Skacz! — krzyknęła, kiedy jej prowadzący pies warknął na psy Kurzawy.
Kurzawa otarł się o jej sanie tuż za nią. Sanie jej zsunęły się gwałtownie od uderzenia jego ciała ale ona klęczała, wciąż wywijając batem.
— Haj! pieski, „marsz”, naprzód, naprzód! — wołała a psy aż skuczały i skomlały, chciwe wyścigu z psami Wielkiego Olafa.
A wówczas kiedy prowadzący pies dogonił sanki Wielkiego Olafa i łokieć po łokciu zaczął się z niemi równać, wielki tłum na brzegu Dawsonu oszalał. A był to istotnie wielki tłum, bo ludzie porzucili swe narzędzia we wszystkich jarach i przyszli tu, aby zobaczyć rezultat wyścigów, a cisza, panująca w promieniu stu dziesięciu mil, usprawiedliwiała każde szaleństwo.
— Gdy go wyminiesz — zeskoczę — krzyknęła mu Joy przez ramię.
Kurzawa próbował protestować.
— A uważaj na głęboki zakręt w połowie drogi do brzegu — ostrzegła go.
Oba zaprzęgi leciały naprzód, oddalone od siebie o kilka stóp. Wielki Olaf przy pomocy bata i głosu przez chwilę wciąż jeszcze był pierwszym. A naraz powoli, cal po calu „leader” Joy zaczął go brać.
— Baczność! — krzyknęła. — Za chwilę zeskoczę. Bierz bicz!
W chwili kiedy wtykała mu w rękę bicz, usłyszeli ostrzegający ryk Wielkiego Olafa ale było już za późno. Jego prowadzący pies wściekły o to, że go wyprzedzają, skoczył do ataku. Jego kły wczepiły się w bok prowadzącego psa Joy. Współzawodniczące ze sobą psy skoczyły sobie ku gardłom. Przewrócone sanie zwaliły się na psy. Kurzawa, zerwawszy się, chciał podnieść Joy, ale ona odepchnęła go od siebie, wołając:
— Idź!
A wielki Olaf tymczasem zrobił już pieszo pięćdziesiąt stóp, wciąż jeszcze nie wycofując się z wyścigu. Kurzawa usłuchał i kiedy stanęli u stóp brzegu Dawsonu, nadeptywał już swemu rywalowi na pięty. Wielki Olaf jednakże, wydostawszy się na brzeg, skoczył naprzód, wyprzedzając Kurzawę o dwanaście stóp.
Niedaleko głównej ulicy Dawsonu znajdowało się biuro komisarza złota. Na ulicy zgromadzone były tłumy, jak gdyby miała się tu odbyć jakaś parada. Tym razem niełatwo było Kurzawie dogonić swego olbrzymiego współzawodnika, a kiedy wreszcie tego dokazał, nie był w stanie go przegonić. I tak biegli ramię w ramię ciasnym kurytarzem między ścianami ubranych w kożuchy, wrzeszczących ludzi. To jeden, to drugi, posuwali się, konwulsyjnemi susami wysuwając się naprzód na cal, aby w chwilę później pozostać znów wtyle.
Jeśli ich pośpiech był zabójczy dla ich psów, to nie mniej zabójczy był teraz dla nich. Ścigali się jednak o miljon dolarów i wielką sławę w Kraju Yukonu. Co Kurzawę w ostatniej części tego biegu uderzyło, to pełna zdumienia myśl, że w Klondike może być tak dużo ludzi. Nigdy ich tylu naraz przedtem nie widział.
Wbrew swojej woli nagle zwolnił kroku, a Wielki Olaf posuwistym krokiem znowu go wyprzedził. Kurzawa miał wrażenie, że serce mu pęknie, a równocześnie tracił wszelką władzę nad swojemi nogami. Wiedział, że go niosą, nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, w jaki sposób to się dzieje, i dzięki czemu jakiś większy nacisk silnej woli zmusza je do dotrzymywania kroku jego olbrzymiemu współzawodnikowi.
Przed nimi zjawiły się otwarte drzwi biura komisarza złota. Obaj zrobili ostateczny daremny wysiłek. Przegonić się nie mogli, wobec czego ramię w ramię skierowali się ku drzwiom, zderzyli się gwałtownie i padli u progu.
Dźwignąwszy się, usiedli, byli jednak nazbyt wyczerpani aby móc wstać. Wielki Olaf cały zlany potem i dysząc z trudnością, bił rękami powietrze, napróżno starając się przemówić. Następnie wyciągnął dłoń z gestem, który nie potrzebował żadnych komentarzy; Kurzawa podał mu rękę.
— Bieg na śmierć i życie — usłyszał Kurzawa głos komisarza, ale było to jakby we śnie, a głos ten był bardzo cichy i bardzo daleki; — mogę wam powiedzieć tylko jedno, a mianowicie, żeście obaj pierwsi przyszli do mety. Będziecie musieli podzielić się działem, jesteście wspólnikami.
Kiedy podpisywali umowę, ręce im drżały. Wielki Olaf kiwał przez chwilę głową i jąkał się. Wreszcie odzyskał głos.
— Ty przeklęty chechaquo — rzekł z akcentem podziwu. — Jak tego dokazałeś, nie wiem, ale przecie dokazałeś.
Wielki, gwarny tłum zgromadził się na ulicy, podczas gdy biuro zapełniało się coraz to nowymi przybyszami. Kurzawa i Wielki Olaf chcieli się dźwignąć, przyczem wzajemnie sobie pomagali. Kurzawa stanął wreszcie na nogach i zatoczył się jak pijany. Wielki Olaf potoczył się ku niemu.
— Bardzo mi przykro, że moje psy napadły na twoje.
— Nie było rady! — odrzekł Kurzawa, dysząc ciężko, — słyszałem jak krzyczałeś.
— Słuchaj — mówił Wielki Olaf a oczy jego błysnęły — ale ta dziewczyna — morowa, co?
— Morowa! — zgodził się Kurzawa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.