Przejdź do zawartości

Wyga/Gonitwa o numer pierwszy/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V

— Ilu jest przede mną — zapytał Kurzawa, kiedy porzucił swe zmęczone psy z zatoki Hundsona i skoczył na czekające nań sanki na pierwszej stacji.
— Naliczyłem jedenastu — krzyknął za nim człowiek, bo psy były już daleko.
Miały go zawieźć do ujścia rzeki Białej, najbliższej stacji odległej o piętnaście mil. Było ich dziewięć, mimo to jednak zaprząg ten był najsłabszy. Ze względu na kry podzielił na dwie części dwadzieścia pięć mil, leżące między rzeką Białą a osadą Sześćdziesiątej Mili, i tu czekały nań jego dwa najtęższe, najwytrzymalsze zaprzęgi.
Leżał na sankach wyciągnięty jak długi, trzymając się ich obu rękami. Jak tylko psy zwalniały biegu, klękał i krzycząc, i poganiając je i trzymając się sań jedną ręką, smagał je batem. Mimo, iż zaprząg był nędzny, Kurzawa przegonił dwóch ludzi zanim dotarł do rzeki Białej. Tu kra utworzyła w czasie zamarzania rzeki barjerę, za którą woda na przestrzeni pół mili zamarzła gładko. Na tej gładkiej przestrzeni ścigający się mogli w biegu wymieniać sanki, skutkiem czego wzdłuż biegu rzeki poniżej kry rozstawili swoje zaprzęgi. Wydostawszy się z kry na równą gładką przestrzeń, Kurzawa leciał, wołając głośno — Billy! Billy!
Billy, usłyszawszy go, odkrzyknął i Kurzawa ujrzał przy świetle płonących na lodzie licznych ognisk sanie odrywające się od brzegu i pędzące ku niemu. Ciągnące sanie psy były wypoczęte i z łatwością go dogoniły. Jak tylko sanie znalazły się obok siebie, Kurzawa skoczył na nowe sanki, z których Billy natychmiast się zsunął.
— Gdzie jest Wielki Olaf? — zawołał Kurzawa.
— Na czele — odpowiedział Billy.
W tej chwili ognie pozostały wtyle i Kurzawa znowu leciał przez ciemność. W krach tego odcinka, gdzie droga prowadziła przez chaos zjeżonych brył lodowych i gdzie Kurzawa, zeskoczywszy z sanek, ciągnął je liną tuż za psem prowadzącym zaprząg, przegonił troje sanek. Zdarzały się nieszczęśliwe wypadki i nieraz słychać było, jak ludzie odcinali psy i poprawiali uprząż.
W krach następnego odcinka między rzeką Białą a osadą Sześćdziesiątej Mili przegonił jeszcze dwoje sanek.
Jakby dla dokładnego wykazania mu, co się innym przydarzyło, jeden z jego własnych psów wywichnął łopatkę i nie mógł dotrzymać kroku drugim psom, które go zaczęły wlec w uprzęży. Rozzłoszczone zaczęły go szarpać kłami tak, że Kurzawa musiał je rozpędzać ciężkiem biczyskiem. Kiedy odcinał ranne zwierzę, usłyszał za sobą skomlenie psów i znany sobie męski głos. Był to von Schroeder. Kurzawa, chcąc zapobiec zderzeniu, krzyknął, aby go ostrzec, skutkiem czego baron, poganiając swe zwierzęta i kierując hamowidłem, wyminął go w odległości dwunastu stóp. Jednakże ciemności były tak gęste, że Kurzawa słyszał wprawdzie, jak baron go wymija, ale nie widział go.
Na równej przestrzeni lodu pod handlowym etapem pocztowym w osadzie Sześćdziesiątej Mili Kurzawa przegonił jeszcze dwoje sanek. Właśnie wszyscy zmienili zaprzęgi i przez pięć minut gnali jak opętani, klęcząc i popędzając biczem i głosem oszalałe psy. Ale Kurzawa, który przestudjował tę część szlaku, spostrzegł rosnący na brzegu wielki świerk, majaczący niewyraźnie w blasku licznych ognisk. Poniżej tego świerku były nietylko ciemności ale wogóle nagle kończyła się gładka przestrzeń. Wiedział, że szlak zwęża się tu do szerokości sań. Wychyliwszy się, chwycił przywiązaną do sanek linę i przerzucił ciężar swych sani naręcznemu psu. Złapał zwierzę za tylne nogi i szarpnął. Pies z wściekłem warczeniem kłapnął ku niemu kłami, ale reszta psów pociągnęła go za sobą. Ciało jego było dostatecznym hamulcem i oba zaprzęgi, które wciąż jeszcze pędziły naprzód, pomknęły ku ciasnemu przejściu.
Kurzawa, usłyszawszy trzask i zgiełk zderzenia wyzwolił swego naręcznego, poskoczył ku hamowidłu i skierował swój zaprząg na prawo w miękki śnieg, w który zwierzęta zapadły po szyję. Była to wyczerpująca praca, ale dzięki temu wyminął splątane dwa zaprzęgi i wydostał się na ubity szlak przed niemi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.