Władczyni lodu (Andersen, przekł. Mirandola)/Orle gniazdo

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Władczyni lodu
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Iisjomfruen
Źródło skany na Commons
Inne Cała baśń
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ SIÓDMA.
ORLE GNIAZDO.

Nucąc głośno i pohukując wesoło, przyszedł Rudi do przyjaciela swego Vesinanda.
— Musisz mi pomóc! — rzekł mu. — Pójdzie z nami także Nagli. Chcę wybrać z gniazda na skale młodego orła
— Lepiej przyprowadź człowieka z księżyca! To niemal równie łatwe zadanie! — odparł Vesinand. — Doskonały masz dziś humor, widzę!
— Tak! Żenię się niedługo! Ale teraz słuchaj o co idzie.
Za chwilę wiedzieli Vesinand i Nagli wszystko.
— Jesteś zuchwalec! Możesz spaść i zabić się! — powiedzieli.
— Spada ten tylko kto się boi! — odrzekł wesoło.
Wyruszyli o północy, zaopatrzywszy się w drabiny i sznury. Szli przez zarośla, rozpadliny, ruchome głazy i potoki, pnąc się po ciemku coraz to wyżej. Weszli w wąwóz zamknięty niemal prostopadłemi ścianami, górą tylko widniał jaśniejszy pas nieba, pod stopami zaś mieli przepaść z łomocącym wodospadem. Usiedli tu, czekając świtu, gdyż o tej porze wylatywał zawsze orzeł szukać żeru. Trzeba go było naprzód zastrzelić gdyż inaczej nie dostaliby nigdy w swe ręce orlęcia. Czekali przyczajeni, ściskając strzelby i czas im się dłużył bardzo.
Nareszcie zaszumiało w górze i cień ogromny nakrył wąwóz. Dwie lufy skierowały się na czarnego ptaka. Padł jeden tylko strzał. Orzeł strzepnął gwałtownie skrzydłami, potem opuścił się zwolna, jakby chciał wypełnić sobą całą czeluść i porwać myśliwców na dno otchłani. Po chwili znikł w głębi, łamiąc po drodze gałęzie i obalając krzaki.
Trzej przyjaciele wzięli się co żywo do roboty. Związali trzy najdłuższe drabiny, ustawili je na wyrębie skalnym i oparli o przeciwległą ścianę wąwozu. Ale nie dosięgły miejsca, gdzie tkwiło gniazdo, a przestrzeń tę stanowiła gładka, pionowa skała. Po krótkiej naradzie postanowili spuścić z góry dwie drabiny i związać je z poprzedniemi. Po ogromnych wysiłkach udało im się wyciągnąć drabiny na wierzch i rozbujawszy jednym końcem oprzeć o trzy poprzednie. Utworzyło to rusztowanie bardzo chwiejne nad przepaścią, a Rudi powiązał poszczególne jego części, jak się dało, linami. Potem jął pełzać zwolna, niby mucha po słomce. Ale mucha mogła ulecieć w razie pęknięcia słomki, zaś Rudi musiałby niewątpliwie zginąć. W dole kotłowała woda, a z podziemnego pałacu Władczyni Lodu tchnął zimny wiew.
Drabiny sięgały teraz do samego niemal gniazda, ale ostatnia wisiała, cudem niejako na maleńkim wyskoku skalnym, dotykając go poziomo. Rudi przypomniał sobie nauki kota i stosując je, dotarł do gniazda. Tu jednak przekonał się, że nie może w nie spojrzyć, tylko ręką sięgnąć w głąb. Po chwili natrafił na sporą, mocną gałęź, chwycił ją, wspiął się i legł piersiami na gnieździe.
Jednocześnie jednak owiał go szkaradny fetor zgnilizny. Szczątki gemz, owiec i ptaków cuchnęły niezmiernie. Zawrót głowy wyciągnął doń szpony, a na skraju gniazda usiadła Władczyni Lodu, patrząc nań złowrogo i szepcąc:
— Mam cię!
W kącie siedziało skulone orlę, które nie umiało jeszcze latać. Rudi chwycił jedną ręką brzeg gniazda, drugą zaś zarzucił na ptaka pętlę. Wziął go żywcem, oplątawszy sznurem nogi i całe ciało. Potem przerzucił go przez plecy, tak że wisiał pod nim i z wielkim trudem stanął na najwyższym szczeblu drabiny.
— Trzymaj się i nie bój, a nie spadniesz! — tak brzmiała stara nauka. Rudi uczynił to, schodził, nie bał się i nie spadł.
Na koniec uczuł, że dotyka stopą twardej skały i huknął wesoło, aż echa odpowiedziały.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.