Przejdź do zawartości

Upiór opery/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII
JESZCZE O NIEZWYKŁEM ZASTOSOWANIU AGRAFKI

Ostatnie słowa Moncharmina wyrażały dość jasno podejrzenie, które od pewnego czasu zrodziło się w jego umyśle. Nastąpiła ostra wymiana zdań, po której wspólnicy doszli do ostatecznego porozumienia. Postanowiono, iż Richard postępować ma według życzeń i woli Moncharmina, a to w celu dopcmożenia mu do wykrycia nędznika, który najoczywiściej kpił sobie z nich obydwóch.
W ten sposób wyjaśnione zostaje dziwne postępowanie dyrektorów, które w takie zdumienie i przestrach wprowadziło personel administracyjny.
Powodem tego postępowania były odkrycia powyżej wymienione.
Według umowy, p. Richard miał postąpić z kopertą zawierającą 20.000 fr. zupełnie tak, jak poprzednio, gdy o niczem jeszcze nie wiedział — p. Moncharmin zaś miał zwracać najbaczniejszą uwagę na kieszeń p. Richarda.
W tem samem miejscu, gdzie miesiąc temu spotkał się z sekretarzem sztuk pięknych, Richard zatrzymał się, a p. Giry przemknęła koło niego, zręcznie wsunęła kopertę do kieszeni i znikła niepostrzeżenie. Moncharmin, stojący o dwa kroki, obserwował cały ten manewr.
Dla zabezpieczenia się przeciw jakiemukolwiek porozumieniu się p. Giry z Upiorem, z rozkazu dyrektorów administrator Mercier zamknął bileterkę w biurze administracyjnem.
Tymczasem pan Richard kłaniał się, pochylał, cofał się wstecz, jakgdyby miał przed sobą jeszcze tak poważną osobistość jaką był sekretarz Sztuk Pięknych. Oznaki tej grzeczności nie zdziwiłyby nikogo, gdyby w rzeczywistości skierowane były do widzialnej dla wszystkich osobistości lecz nie mogły być uważane za naturalne, skoro przed p. Richardem nie było nikogo...
Znajdujący się w pobliżu p. Moncharmin czynił te same ruchy i odpychając lekko p. Remy, prosił, by nikt nie dotykał p. dyrektora.
Cała „misę en scene” tego wydarzenia była uskuteczniona z wielką dokładnością i uwagą.
P. Richard ze zdwojoną ostrożnością cofał się ku drzwiom biura administracyjnego. W ten sposób wtyle strzeżony był przez Moncharmin’a, a sam miał baczność na to, co się działo przed nim.
Nowy ten oryginalny sposób chodzenia po korytarzach Opery nie uszedł niepostrzeżenie.
Na szczęście dla pp. dyrektorów, małe baletniczki były wszystkie zajęte na wyższych piętrach, bo inaczej sukces pp. dyrektorów byłby niezwykle głośny i długotrwały.
Ale pp. Richard i Moncharmin myśleli tylko o swoich pieniądzach.
W półciemnym, wąskim korytarzu Richard zbliżył się do Moncharmina i szepnął cicho:
„Jestem pewny, że nikt mnie nie dotknął; teraz odejdź trochę i pilnuj mnie, aż wejdę do kancelarji; nie trzeba budzić podejrzeń, zobaczymy co się stanie”.
Ale Moncharmin odparł:
„Nie, mój drogi, nie. Idź naprzód, ja idę tuż za tobą. Nie opuszczę cię ani na jeden krok!”
„Ale w ten sposób nikt nie potrafi ukraść tych 20.000 fr.”
„Mam nadzieję, ” — odparł Moncharmin.
„A więc to, co robimy, jest absurdem!”
„Robimy tylko to, cośmy robili ostatnim razem. Wtedy, tak samo jak i teraz, szedłem ci po piętach aż do drzwi.”
„To przecież prawda!” — westchnął Richard i zamyślił się.
W dwie minuty później obydwaj siedzieli zamknięci w kancelarji.
Moncharmin klucz od drzwi schował do kieszeni.
„W ten sam sposób byliśmy zamknięci wtedy, aż do chwili opuszczenia przez ciebie gmachu Opery”.
„To prawda. I nikt nie przyszedł nam przeszkodzić?”
„Nikt.”
„A więc — rzekł Richard, — musiano mnie okraść w drodze z Opery do domu”.
„Nie! — odparł sucho Moncharmin. — To jest zupełnie wykluczone! Odprowadziłem cię przecież we własnym powozie. Pieniądze znikły u ciebie, niema najmniejszej wątpliwości”.
„Ależ to jest niemożliwe — protestował Richard. — Jestem pewny swojej służby”.
Moncharmin wzruszył ramionami.
Ruch ten zauważył Richard i uznał, że wspólnik jego zachowywał się od chwili wcale niedwuznacznie.
„Moncharmin! mam tego już dosyć”!
„Richard! Mam tego już za wiele”!
„Ty śmiesz mnie posądzać?”
„Tak! O niefortunny wcale żart”.
„Nikt nie żartuje, gdy chodzi o 20 tys. franków”.
„Zgadzam się z tobą w zupełności”, — wyrzekł poważnie Moncharmin, rozwijając olbrzymią gazetę i ostentacyjnie zabierając się do czytania.
„Co ty robisz? Zamierzasz czytać?”
„Tak, mój drogi, aż do chwili, w której odprowadzę cię do domu”.
Zniecierpliwionym ruchem Richard wyrwał gazetę z rąk wspólnika. Moncharmin zerwał się wściekły, lecz, gdy spojrzał na bladą, zmienioną twarz przyjaciela, usiadł, nie wyrzekłszy słowa.
„Wiesz! — wrzasnął Richard, — myślę o tem, co powinienem pomyśleć, jeśli tak jak ostatnim razem, po spędzeniu wieczoru sam na sam z tobą, odprowadzisz mnie do domu i jeśli, w chwili naszego rozstania stwierdzę, że dwadzieścia tysięcy franków zniknęło z kieszeni mego fraka... tak, jak ostatnim razem”.
„I cóż powinieneś pomyśleć?!! — wybuchnął purpurowy Moncharmin.
„Powinienem pomyśleć, że jeśli nie opuszczałeś mnie ani na krok i zgodnie z twem życzeniem, tylko ty jeden się do mnie zbliżałeś, to gdy tych dwudziestu tysięcy niema w mojej kieszeni, są pewne widoki, że przeniosły się do twojej”.
Moncharmin podskoczył na krześle.
„Och! — zawołał. — Szpilkę! dajcie mi prędko szpilkę! agrafkę!”
„Co ty chcesz robić z tą szpilką?”
„Przypiąć ci! szpilkę! dajcie mi szpilkę!”
„Chcesz mi przypiąć agrafką?”
„Tak! razem z tymi pieniędzmi. W ten sposób, czy tu, czy na ulicy, czy u siebie w domu, poczujesz, jak ci ktoś manipuluje koło kieszeni. Uchwycisz tę rękę i wtedy, Richard, przekonasz się, czy to była moja ręka! Szpilkę! Agrafkę! dajcie mi agrafkę!”
W tej chwili Moncharmin uchylił drzwi, wrzeszcząc na cały korytarz:
„Szpilkę! kto mi da szpilkę!”
Wiemy już, dlaczego Remy wtedy tak niegrzecznie został przyjęty oraz że chłopiec do posług dostarczył dyrektorowi tak gorąco żądanej szpilki. Zamknąwszy drzwi, Moncharmin ukląkł przy swoim wspólniku.
„Mam nadzieję, — rzekł, — że pieniądze znajdują się jeszcze w twojej kieszeni: i że to są te prawdziwe”.
„Zobacz! Ja nie chcę się już ich dotykać”.
Moncharmin drżącą ręką wyciągnął kopertę, sprawdził, że znajdują się w niej banknoty autentyczne, poczem kopertę włożył z powrotem do kieszeni i spiął połę surduta dużą szpilką. Dokonawszy tego usiadł, nie spuszczając Richarda z oczu.
„Trochę cierpliwości mój drogi, — prosił. — Dwunasta wybije za chwilę; pamiętasz, ostatnim razem wyszliśmy z uderzeniem północy”.
Minuty upływały w niepokojącej tajemniczej ciszy.
„Zaczynam odczuwać wpływ Upiora, — odezwał się po chwili Richard, usiłując się uśmiechnąć. — Śmieszne to, ale w atmosferze tego pokoju znajduje się coś dziwnie dusznego i drażniącego!”
„Masz słuszność”, — szepnął Moncharmin.
Gdyby to naprawdę był Upiór, — mówił dalej przyciszonym głosem Richard, — Upiór, który zapukał wtedy trzykrotnie w stół, przypominasz sobie? który kładzie tu te tajemnicze koperty... który rozmawia w loży Nr. 5... zabija Józefa Buqueta... Obrywa u sufitu świeczniki... i okrada nas... Moncharmin, jesteśmy tu sami... i jeżeli pieniądze znikną, bez naszego w tem udziału, trzeba będzie uwierzyć w Upiora... w Upiora...
W tej chwili zegar, znajdujący się na kominku, wybił powoli godzinę dwunastą...
Moncharmin i Richard zadrżeli. Niewytłumaczony lęk ogarnął ich nagle, a pot wielkiemi kroplami wystąpił im na czoła.
Gdy dźwięki przebrzmiały, westchnęli z ulgą i powstali.
„Zdaje mi się, że możemy już odejść”, — szepnął Moncharmin.
„Tak sądzę”, — odparł Richard.
„Zanim pójdziemy, pozwolisz, że zajrzę do twojej kieszeni?”
„Ależ ma się rozumieć. No i cóż?” — zapytał Richard, gdy wspólnik jego sprawdzał zawartość kieszeni?”
„Szpilka jest!”
„Spodziewam się! przecież teraz nikt nas okraść nie może bez naszej wiedzy”.
„Szpilka jest, ale zdaje mi się, że banknotów niema”...
„Nie żartuj, Moncharmin!”
„Ależ, zobacz sam”.
Richard szybkim ruchem ściągnął frak: obaj dyrektorowie rzucili się ku kieszeni. Była pusta. Ale co najważniejsze: szpilka nienaruszona tkwiła w ubraniu.
Richard i Moncharmin pobledli nagle.
„Upiór”... — szepnął Moncharmin.
Ale Richard skoczył ku swojemu wspólnikowi i pochwycił go za ramię.
„Tylko ty jeden dotknąłeś się mojej kieszeni! Oddaj mi dwadzieścia tysięcy franków! Słyszysz?! Oddaj!”
„Przysięgam ci na wszystko, że nie mam ich”, — jęknął nieszczęsny Moncharmin.
W tej chwili zapukano do drzwi.
Moncharmin blady, z szeroko rozwartemi oczyma, chwiejąc się na nogach, podszedł do wchodzącego administratora i, bezwiednym ruchem, wetknął mu do ręki agrafkę, która nie była mu już teraz potrzebna...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.