Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom I/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Przybyły zasługiwał niezaprzeczenie na ową nazwę nadaną sobie uprzejmie przez służącą pani Angot.
Był to mężczyzna wysokiego wzrostu, kształtnej postaci, elegancki i dystyngowany. Miał lat około trzydziestu pięciu, śniada jednak cera jego twarzy, czarne włosy i broda, znacznie go starszym czyniły. Duże ciemno błękitne oczy i orli nos, nadawały jego obliczu wyraz dumnej wyniosłości. Z pod ważkich ust, na których bezustannie błąkał się sarkastyczny uśmiech, widniały dwa rzędy zębów olśniewającej białości. Całość jego ubrania odznaczała się dobrym gustem i skromnością.
Oczekując w salonie, mierzył pogardliwym wzrokiem umeblowanie, jakiem właścicielka tyle się pyszniła.
Pani Angot ukazała się nareszcie, a oceniwszy za pierwszym rzutem oka wyższe stanowisko znajdującej się przed sobą osobistości, złożyła ukłon głęboki, na który obecny grzecznem, lubo mniej kornem, odpowiedział powitaniem.
— Czy mam przyjemność mówić z panią Angot? zapytał.
— Tak, panie... z wychowanicą fakultetu medycznego w Paryżu, znaną zaszczytnie z licznej klienteli.
— Pewna, dobrze mi znana osoba, zaleciła mi panią.
— Wdzięczną jej jestem nieskończenie, odpowiedziała. Czy nie mogłabym wiedzieć nazwiska pomienionej osoby?
— Wybaczy pani, pragnie ona pozostać nieznaną.
— Nie nalegam, szanuję bezimienność, jaką moje klientki otaczać się lubią. Milczenie stało się u mnie prawem; jest ono zresztą mym obowiązkiem, którego dotąd nie przekroczyłam. Dyskrecja przedewszystkiem.
— Powiadomiono mnie też o tej dobrej stronie pani charakteru, i dla tego to przybyłem, rzekł nieznajomy.
— Będę się starała zadość uczynić położonemu we mnie zaufaniu.
— Liczę na to. Pani przyjmujesz pensjonarki? zapytał po chwili.
— Tak, panie. Otaczam je najtroskliwszą opieką, i nie nadużyję wyrażenia mówiąc: prawdziwie macierzyńskiem staraniem.
— Masz pani przyzwoite pokoje?
— Bardziej, niż przyzwoite. Eleganckie, wygodne, mogące konkurować z pierwszorzędnemi tego rodzaju zakładami w Paryżu.
— Radbym je zobaczyć?
— Proszę, chciej pan pójść ze mną.
Tu pani Angot z durną wprowadziła przybyłego do gabinetu, podobnego temu, który powyżej opisaliśmy, i z rozjaśnionem obliczem oczekiwała na pochwały.
— Ach! jakże to nędzne! zawołał.
— Widocznie pan jesteś zbyt wymagającym, szepnęła, z niechęcią zaciskając usta.
— Bynajmniej. Dla mnie poprzestałbym na tem. Osoba jednak, którą chcę pani powierzyć, nawykła do zbytku i wygody, uważaćby mogła za nieodpowiednie dla siebie podobne schronienie. A gdy zamierzam sowicie panią wynagrodzić, mam prawo, jak się zdaje, być wymagającym.
Na wyrazy, „sowicie wynagrodzić“, oczy kobiety chciwością zabłysły.
— Ach! zawołała, poznaję z kim mam do czynienia. Ażeby przyjąć proponowaną mi klientkę, do wszelkich ofiar jestem gotową. Oddam nawet swój własny pokój do jej rozporządzenia. Pokażę go panu, a jestem pewną, że ci się podoba.
Pokój pani Angot był tak umeblowanym jak jej salon, lecz w braku czegoś lepszego i na tem poprzestać było można.
— Jakże pan znajduje ten gabinet? zapytała.
— Przyjąłbym go w ostatnim razie. Warunki pani?
— Życzysz pan zapłacić jednorazowo?
— Wszystko mi jedno, jeżeli to jest dla pani wygodnem.
— A zatem... pięćset franków.
— Przystaję.
Pani Angot zacisnęła usta w milczeniu.
— Czemuż, pomyślała, nie zażądałam dwa razy tyle, zapłaciłby mi niezawodnie. A zwróciwszy się ku przybyłemu:
— Kiedyż pan przyprowadzisz mi tę osobę? zapytała.
— Prawdopodobnie jutro wieczorem, pomiędzy szóstą a ósmą.
— Wszystko będzie gotowem na jej przyjęcie.
— Rzecz jasna, odrzekł przybyły, iż w jakichkolwiekbądź okolicznościach, gdyby traf dozwolił pani spotkać pomienioną osobę lub mnie samego, zostaniemy na zawsze nieznanemi dla pani.
— Ma się rozumieć । Skoro która z klientek mój dom opuści, nie znam jej wcale. Jest to niewzruszoną zasadą mego postępowania.
— Ułożone więc. Do jutra, pani.
— Przepraszam, jedno słowo.
Nieznajomy zatrzymał się w progu.
— Przybywające tu do mnie klientki, mówiła pani Angot. płacą mi zwykle naprzód, zaraz po zawartej umowie, połowę przynajmniej ugodzonej sumy. Jest to warunek ogólnie przezemnie przyjęty.
— Warunek, świadczący o wielkiej przezorności pani, odrzekł nieznajomy z ironicznym uśmiechem. Zgadzam się na to. i otóż nie połowę, ale wszystko gotów jestem zapłacić.
To mówiąc, dobył z pugilaresu bilet pięciuset frankowy i wręczył go pani Angot.
— Mamże napisać pokwitowanie? zapytała, chwytając chciwie ów papier.
— Nie ma potrzeby, ufam pani.
To powiedziawszy, wyszedł, ukłoniwszy się z lekka.
Pani Angot odprowadziła go aż do wschodów z bezustannemi pokłonami, gdy był na dole, kłaniała się jeszcze.
— Pięćset franków! wołała rozpromieniona, wróciwszy do swego pokoju. Pięćset franków! i to jednorazowo. Ha! ha! nie o lada sprawę, jak widzę, tu chodzi.
Roześmiała się zadowolona i schowała starannie ow bilet.
Nazajutrz wieczorem, podczas gdy Klotylda de Randal wracała pieszo z pałacu markiza, przemoknięta, z sił wyczerpana, umierająca prawie, dwukonny fiakr zatrzymał się przed domem Vignot’a, na bulwarze Batignolles.
Pani Angot, czatująca w oknie od godziny, poznała owego nieznajomego, który podawszy rękę wysiadającej z fiakra kobiecie, wszedł wraz z nią w głąb domu.
Jednocześnie jakaś postać męzka, uczepiona w tyle powozu, zeskoczyła zeń, ukrywszy się po za fiakrem.
— Doroto! wołała na służącą pani Angot, pozapalaj światło w moim pokoju, roznieć ogień na kominku, a żywo, bo nadjechały osoby, na które oczekuję.
I pochwyciwszy lampę, wybiegła z nią na wschody.
— Gdzie mnie prowadzisz, Robercie? szeptała kobieta, idąca wraz z towarzyszem na górę. Boże, jak ja się lękam, o boże!
— Uspokój się, Henryko, mówił do niej z cicha. Mieszkanie wprawdzie nie jest zbyt okazałe, tu jednak bezpieczniejsze znajdziesz schronienie niż gdziekolwiekbądź indziej. Lecz tst, usłyszeć nas mogą.
— Oczekuję na panią, odezwała się pani Angot. Przygotowałam wszystko na jej przyjęcie, znajdziesz tu pani wszelkie wygody. Na dworze jest zimno, nie prawdaż? W pokoju jednak dla pani przeznaczonym jest bardzo ciepło; pali się na kominku od rana.
Przybyła, postępując w milczeniu, wsparta na ręku mężczyzny nazwanego Robertem, weszła wraz z nim do pokoju, gdzie usiadłszy przed płonącem ogniskiem, ogrzewała przy niem zziębłe swe drobne nóżęta.
Gęsta koronkowa woalka twarz jej zakrywał.
Właścicielka zakładu, przypatrując się ciekawie przybyłej, dostrzegła tylko, że jej klientka była osobą średniego wzrostu, wątłej kompleksji.
— Radabym pomówić z panią, zaczęła po chwili. Może pan, dodała zwracając się do Roberta, raczy nas obie same na parę minut pozostawić.
Posłuszny wygłoszonemu żądaniu, mężczyzna wyszedł z pokoju.
Henryka, odrzuciła, woalkę.
Pani Angot cofnęła się zdumiona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.