Teodora

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold von Sacher-Masoch
Tytuł Teodora
Podtytuł Opowieść rumuńska
Pochodzenie Demoniczne kobiety
Wydawca Wydawnictwo »Kultura i Sztuka«
Data wyd. ca. 1920
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teodora
(Opowieść Rumuńska).

Pewnego posępnego dnia w listopadzie wszedł do Teodory Wasili baron Andor i — oświadczył, że wydaje ją zamąż. Misya ta nie była wcale weselszą od owego ponurego dnia jesieni.
Teodora była dziewczyną wiejską, bardzo nawet piękną, jak wogóle kobiety, zdradzające pochodzenie od dawnych Rzymian. Baron poznał ją pewnego razu na tańcach w karczmie i ofiarując jej sznur dużych, czerwonych korali, a do tego fałszywych, pozyskał sobie tem odrazu jej serce. W dodatku dał jej jeszcze laseczkę szminki, kupionej u kramarza, wiedział bowiem, że sprawi jej tem nadzwyczajną radość. Kobiety, nawet chłopki, lubią takie rzeczy.
Później obdarzał ją baron o wiele hojniej. Wkrótce też nabyła z wielką łatwością upodobań wielkiej damy, jakby córka jakiego zamożnego bojara. I w tej chwili, kiedy ją odwiedził baron, wyglądała wspaniale, — jak księżniczka.
Siedziała na kosztownym dywanie tureckim w rogu pokoju. Na nogach miała czerwone naszywane złotem pantofelki. Biust okrywała futrzana narzutka, bogato zdobiona. Z pod falistych kruczych włosów wyzierała twarz piękna, lecz dziwnie surowa, oczy błyszczące, demoniczne.
Na nogi naciągnęła futro niedźwiedzie, a ręce zagłębiła w szerokie rękawy. Do barona nie ozwała się ani słowem, nie groziła mu niczem, ani też nie błagała o łaskę, chociaż myśl, że może napowrót zostać chłopką, była dla niej przerażającą.
— A zatem — kończył baron z perswazyą — trudna rada. Wyszukałem dla ciebie najbogatszego chłopa z całej wsi, Bogulesca. Wyposażę cię należycie i mam nadzieję, że będziesz roztropną, Teodoro!
I rzeczywiście, okazała więcej roztropności, niż baron oczekiwał. Słuchała w milczeniu i była za dumną, aby coś odrzec. Kiedy baron nachylił się nad nią i pocałował w czoło, uśmiechnęła się nawet, ale był to uśmiech zimny, wymuszony i nienaturalny.
Dopiero, gdy baron odszedł, zerwała się, przebiegła pokój, otwarła okno na posępną okolicę i patrzyła długo, długo w dal, poczem rzuciła się, na kolana przed obrazem Matki Boskiej, przed którym płonęła blada lampka i poczęła się modlić, lejąc obficie gorące łzy.

∗                    ∗

Bogulescu ją wziął, bo stanowiła dobrą partyę. Otrzymała parę pięknych koni, dwie krowy, pięćdziesiąt owiec i trochę gotówki, mniej więcej tyle, ile baron przez noc mógł spokojnie przegrać, co jednak dla rumuńskiego chłopa stanowiło pokaźny majątek.
Podczas wesela żartowano sobie zarówno z niego, jak i z niej. Miała zostać baronową i nie chciała. Teraz będzie paść gęsi, jak każda inna, mawiały kumoszki, a nawet można było usłyszeć złośliwe uwagi. Bogulescu jednak był dobrym »filozofem« i nie interesowały go te ploteczki.
Umysł jego był zaprzątnięty posagiem, jaki otrzymał, reszta go nie obchodziła. O miłości między obojga nie było mowy, ba, nawet żadnej sympatyi. Nie można więc było od pierwszej chwili rokować temu małżeństwu szczęścia, zwłaszcza, że młoda małżonka popadła jeszcze w większą apatyę, gdy baron Andor ożenił się z piękną panienką ze stolicy.
Nikt nie domyślał się cierpień, jakie trapiły Teodorę. Od pracy ciężkiej odwykła, nie mogła też zadowolić się prostym chłopskim wiktem. Znosiła jednak to wszystko w milczeniu, ale chudła z dnia na dzień i na twarzy bladła, jak suchotnica. Przez całą zimę siedziała od rana do nocy przy kominku i, patrząc nieruchomo w płomień, oddawała się własnym myślom.
i Kiedy nadeszła wiosna i trzeba było zabrać się do roboty na polu i w ogrodzie, a Teodora prawie nigdy nie wydobyła rąk z kieszeni fartucha, Bogulescu stracił cierpliwość. Przyszło mu to o tyle łatwiej, że sobie przedtem porządnie podchmielił, aby mieć więcej odwagi zabrać się z miejsca do »barunowej«, jak ją w całej wsi nazywano.
Wpadł do izby jak bomba i krzyknął:
— Czy ty się już wyspała? Weźmiesz się raz do roboty, czy też mam cię ku temu zmusić batogiem, jak bydlę!
— Jesteś pijany — odrzekła Teodora, nie poruszając się z miejsca.
Pijany Bogulescu przyskoczył ku niej z zamiarem obicia, ale... w tej chwili Teodora zerwała się, stanęła naprzeciw niego w postawie, gotowej do obrony. Z oczu jej trysnęły iskry. Była podobną w tej chwili do rozjuszonego dzikiego zwierzęcia. Przestraszony mąż cofnął się jak niepyszny, mruknął kilka niewyraźnych słów i wyniósł się cichaczem z izby, uznając się za zwyciężonego. Jednem się tylko pocieszał, a mianowicie nadzieją blizkiej śmierci leniwej żony, o której powszechnie mniemano, że długo nie pożyje, bo ma suchoty.

∗                    ∗

Ale wkrótce stało się inaczej, niż ludzie się spodziewali. Pewnego dnia, pod jesień, przywieziono na wozie z lasu martwego Bogulesca. Jodła, którą ścinał dla barona, przygniotła go i uśmierciła.
I nagle Teodora zmieniła się do niepoznania. Znikła posępność, melancholia, lenistwo, apatya. Młoda wdowa okazała się nagle silną, dzielną, zapobiegliwą i gospodarną.
Prowadziła gospodarstwo odtąd sama, wychodziła do pracy pierwsza, a wracając ostatnia, — harowała za trzech. Ludzie we wsi dziwili się niepomiernie, co się też to stało. Jak na złość ich zazdrosnym życzeniom, gospodarstwo zakwitło na nowo, rola wydawała plon obfity, dobytek chował się zdrowo, dom i obejście zyskały na schludności i wyglądzie. Najważniejsza jednak zmiana zaszła u samej gaździny. Wyzdrowiała w krótkim czasie zupełnie, pierś się wypukliła, oczy nabrały blasku. Wkrótce młoda wdowa przewyższyła wszystkie wiejskie piękności.
Nie trwało długo, a młodą wdową zainteresowała się cała okolica. Otoczył ją też cały rój wielbicieli. Ona jednak przyjmowała wszystkich uprzejmie i grzecznie, ale każdemu z oświadczających się wyjaśniła, że po raz drugi zamąż wyjść wcale nie myśli. Odprawy były tak stanowcze, że dano jej wreszcie spokój.
Ale równocześnie parobcy wiejscy, wzdychając do niej ukradkiem i marząc o niej po nocach, czuli jakąś dziwną trwogę przed tym »pięknym szatanem«, jak ją powszechnie nazywano. Szczególnie budziła podziw i zachwyt u wielu, gdy wystrojona w piękny kożuszek, korale i czerwone buty, szła do kościoła w niedzielę, dumna i niedostępna.
Umiała ona znakomicie panować w sytuacyi. Zwłaszcza despotyczną i nieubłaganą była w swojem gospodarstwie. Biada temu, kto śmiał wleźć jej, jak to mówią, w drogę. Z nią nie było żartów. Ba, co jeszcze. Jeżeli rodzice nie mogli dać sobie rady z krnąbrnemi dziećmi, natenczas oddawali je na pewien czas do Teodory Bogulescu. Ona potrafiła wkrótce wyleczyć oporne latorośle z wszelkich złych przywar i nałogów.
W tym czasie baron Andor ukazywał się w swoim majątku bardzo rzadko. Zimę przepędziła młoda para w Paryżu, lato w kąpielach. Kiedy wreszcie pojawiła się na jakiś czas we dworze, otoczonym wielkim parkiem, to prawie nikt jej nie widział. Wśród takich warunków baron i Teodora nie widywali się całymi latami.
Nagle gruchnęła wieść, że baron znaczną część swego majątku przehulał i że teraz długi czas będzie siedział w domu. Wieść tę przyjęła Teodora zupełnie obojętnie, ale gdy dnia pewnego spotkała barona na drodze, twarz jej oblała się purpurowym rumieńcem, a serce ozwało się głośniej, niż zwykle. Jechała właśnie do miasta na jarmark, siedząc na koniu po męsku, z batogiem w ręce, podczas gdy baron zbliżał się ku niej z przeciwka, na rumaku angielskiej rasy. Przypatrywał się jej uważnie, ale poznał dopiero, gdy się rozminęli.
— Teodora — zawołał.
Zatrzymała się i obróciła na siodle.
— Czego sobie pan życzy odemnie?
— Zapytać się, jak ci się powodzi.
— Powinno to pana obchodzić bardzo mało.
— Wyglądasz wspaniale.
— Bogu dzięki jestem zdrowa.
Rozmowę tę prowadziła przelotnie, od niechcenia, uśmiechając się, poczem, nie czekając na dalsze pytania, zacięła konia i pojechała kłusem.

∗                    ∗

Następnej wiosny wybuchła rewolucya. — Chłopi rumuńscy zbuntowali się i tym razem przeciw swoim panom, korzystając z zamieszek w całej Europie i — jak wiadomo — i tym razem ruch ten został bezwzględnie stłumiony. Wynikiem powszechnego powstania były krwawe wybryki, a tych otwarte gwałty i rabunki. Zdolni do broni mężczyźni spieszyli w góry, gdzie najczęściej pod dowództwem ówczesnych opryszków tworzyli liczne bandy i wkrótce zajaśniała nad całym krajem łuna wojenna. Napadano na dwory, więziono i mordowano szlachtę, rabowano mienie i palono zabudowania.
Baron Andor, wysławszy żonę naprzód, przygotowywał się właśnie do wyjazdu ze swoich dóbr, gdy na dwór nadciągnęła banda buntowników. Daremnie próbował ratować się ucieczką przez park. Odszukano go i przyprowadzono na dziedziniec. Podczas gdy inni rabowali, co się dało, przewodnicy radzili, jaką wymyślić śmierć schwytanemu panu.
W tem ukazała się przed nimi Teodora.
— Co chcecie zrobić z dziedzicem? — zapytała.
— Zemstę na nim wywrzeć — odpowiedziano jej.
— Jeśli tak, to darujcie go mnie. On nikomu nie wyrządził większej krzywdy, niż mnie, ukarzę go więc tak, jak na to zasłużył.
Chłopi ze wsi, którzy już przygotowali się do egzekucyi, przyjęli tę propozycyę objawem zadowolenia.
— Niech go sobie weźmie — wołali — będzie to dla niego boleśniejsze.
— Weź go sobie — zadecydował przywódca.
Teodora odpięła szybko powróz, którym była opasana i związała baronowi ręce z tyłu.
— Tak — mruczała teraz będziemy obchodzili wesele.
To mówiąc, pchnęła go pięścią w plecy i popędzała go prętem, wyłamanym z płotu. Andor poddawał się z rezygnacyą, smutno zwiesiwszy głowę. Wiedział bowiem, że był zgubiony, że u tej strasznej kobiety ani prośbą, ani groźbą niczego nie wskóra. Wszak było to w czasie rewolucyi, kiedy nie obowiązywało żadne prawo. Nie miał też nadziei wzruszyć okrutnicy w jakikolwiek sposób.
Gdy go doprowadziła pod próg swej chaty, zatrzymał się i rzekł:
— Jeżeli masz zamiar zabić mnie, nie zwlekaj. Uczyń to zaraz.
— A ty, zabiłeś mnie zaraz? — zapytała z łotrowskiem wejrzeniem. — Cha, cha, cha! ty wolałeś mordować mnie powoli i jeżeli żyję dziś, to nie jest to wcale twoją zasługą. Musisz umrzeć, ale powoli, po przejściu wszelkich męczarni, które mnie zadałeś ty, bezbożniku!
Po tych słowach wepchnęła go do kurnika i zasunęła rygiel.
Tu leżał nieszczęśliwy na garści słomy, dopóki powstańcy nie wydalili się ze wsi. Potem otwarła drzwi i wyciągnęła go z tego więzienia, podczas gdy parobek wyprowadził z obory wołu i zaprzęgał go do pługa. Teodora przyprowadziła swego więźnia i zaprzęgła go również razem z wołem.
Zaprzągnięty do pługa baron, nie stawiał bynajmniej oporu, wiedząc, że tem jedynie pogorszyłby swoje położenie, a tymczasem może przecie zdarzyć się przypadek... ratunku. Poddał się więc, a okrutnica chwyciła bat i dalej... orać!
W jednej chwili zebrało się liczne zbiegowisko gawiedzi, która obrzucała nieszczęśliwego człowieka stekiem wyzwisk i szyderstw. Kto żyw, miał coś do powiedzenia byłemu swemu panu.
Po trzech dniach takiej orki, siły barona wyczerpały się zupełnie. Czwartego dnia padł na roli, mrucząc:
— Dalej już nie mogę, choćbym chciał, nie mogę.
Ale ona wymierzyła mu kilka batogów, więc biedaczysko czynił nadludzkie wysiłki, by sprostać niezwykle ciężkim męczarniom. Gdy następnego dnia zaprzęgła go znowu do pługa, padł jej do nóg i począł błagać o litość.
— A ty miałeś dla mnie litość? — odpowiedziała i zaprzęgła go do pługa samego.
Ledwie wyciągnął kilka skib, padł jak nieżywy, okrutnica pędziła go batogiem dalej, nie pomogło.
— Teodoro, litości! — charczał i z ust wytrysnął mu strumień krwi.
Herod-baba oparła ręce na biodrach i przypatrywała się nieszczęśliwemu z bestyalską rozkoszą.
— Umieram — jęczał baron.
— Dobrze — odrzekła szyderczo — zdechaj pod gołem niebem, jak bydlę, a Pan Bóg łatwiej ci przebaczy.
— Dlaczego mnie tak strasznie nienawidzisz? — pytał ostatniem prawie tchnieniem.
— Ponieważ za bardzo cię kochałam.
Andor chciał coś odrzeć, lecz nie zdołał zebrać siły. Wyzionął ducha.
Teodora przypatrywała mu się chwilę, poczem powróciła spokojnie do domu, wzięła na ramię strzelbę swego męża i wydaliła się ze wsi, aby się przyłączyć do powstańców.
Po upadku powstania opowiadał pewien były bandyta, który powrócił na rodzinny zagon, że widział, jak Teodora podczas bitwy padła od kuli nieprzyjacielskiej.
Może to było prawdą, gdyż od tego czasu słuch o okrutnicy zaginął.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Leopold von Sacher-Masoch i tłumacza: Anonimowy.