Przejdź do zawartości

Tajemnice stolicy świata/Tom I/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Uprowadzenie z maskowego balu.

Przed wysoką, godną stolicy królewską bramą, o kilka tysięcy kroków od rezydencyi oddaloną, tuż przy zwierzyńcu, w lesie pełnym ekwipażów, jezdnych i przechadzających się, leży zakład, należący do najulubieńszych schadzek znakomitego świata. Tak w lecie jako i w zimie dostarczał on tyle najwyszukańszych przyjemności, że każdy musiał go zwiedzić, aby mieć pojęcie o jego wspaniałości.
Park pełen cienistych drzew, złoconych kiosków, pysznych świeczników i wieczorem gorejących drzew i kwiatów, w pięknéj porze roku przedstawia czarujące miejsce pobytu, na czas pauz, gdy w jednéj z wielkich sal grają opery lub komedye, i po zamknięciu teatru.
W zimie zaś, w chwili gdy się dzieje rzecz tu opowiadana, ogromne salony tego do zamku podobnego zakładu, czarownic urządzone, mają niezmiernie pociągającą siłę, i z pewnością można tam było znaleźć na świetnie urządzonych redutach, nietylko książąt krwi i hercogów, ale też ukryte pod maskami wysoko urodzone piękne damy, które raz zapragnęły zerwać zakazany owoc takich nocnych balów, a ten fakt nadawał balom, szczególniejszy interes i przyciągającą potęgę.
Pierwsza z tych cudnych redut była zapowiedziana, bo chłodna październikowa pora już do takich zimowych zabaw zapraszała.
Na oświetlonéj latarniami drodze od bramy królewskiéj do ciemno wystającego zakładu, który miał pozasłaniane arkadowe okna, o godzinie dziesiątéj wieczorem widać było liczne eleganckie powozy. Wszyscy podążali do oddalonego celu, bo było burzliwie i deszcz padał, a tam w murach panowała wieczna wiosna — tam tronowało życie i radość — tam w pośród milczących altan używano bez miary najwyższych rozkoszy bytu.
I rzeczywiście czarowne to były przestrzenie.
Wejdziemy tam zaraz z białém dominem, któremu murzyn pomógł wysiąść z eleganckiego powozu.
Jest ono słuszne, uderzająco pięknie wyrosłe, nosi maskę jak najdelikatniejszą, czarną, jedwabną i mocno na czoło nasunięty kapelusz.
Gdy przeszło przez przysionek jak w dzień oświetlony, w którym tu i owdzie stoją rozmawiające gruppy masek, lokaje otworzyli mu wysokie podwoje.
Białe domino wchodzi do rycerskiéj sali. Jest ona wielka i wysoka, na ścianach wiszą wojenne rynsztunki, na niebiesko szmelcowane lub złocone — całe rycerskie ubiory i zbroje, hełmy, wszystko do złudzenia według starodawnych modeli urządzone, stoi w niszach — nad tém wisi broń — a niezliczone płomienie rozsiewają prawie oślepiający blask.
Maski przechadzają się parami — huczna muzyka brzmi w sali teatralnéj, do któréj prowadzą dwa ogromne portyki. Tam zgiełk jeszcze większy.
Arlekinowie z podziwienia godną zręcznością przesuwają się po podłodze i swojemi ogłuszającemi klapeczkami drażnią wszystkich zastępujących im drogę — widzieć się dają marsowe mundury — kamienny gość idzie pod rękę z don Juanem pomiędzy wesołymi gośćmi, małe gnomy wyprawiają swoje igrzyska na ciężko spadających zielonych draperyach.
Sala teatralna z ozdobnemi filarami, potężnemi — świecznikami i mistrzowskiemi malowidłami na suficie, obejmuje przeszło dwa tysiące ludzi. Orkiestrę umieszczono na scenie — w lożach pełno masek, które mają sobie powiedzieć coś poufnego, albo z tego wywyższenia chcą patrzeć na pstre tłumy — kilka na wpół okrytych sylfid siedzi za zielonemi jedwabnemi zasłonami, i zaprasza do poufnéj gawędy.
Z téj rozlegléj przestrzeni przechodzi się przez niniejszy lekko oświetlony salonik do sali ogrodowéj.
Tam zdaje się człowiekowi, że jest nagle przeniesiony w najpiękniejszą letnią porę — zdaje się, że to jakieś zaczarowane miejsce, którego szumiące fontanny, pachnące klomby, złocone kandelabry w lecie na dole podziwiano — jak łudząco wszystko jest naśladowane, nawet gorejące kwiaty, na wpół w zieloności ukryte posągi, czerwonawe altany i stare drzewa.
Ta sala ogrodowa szeroka jest i głęboka. Oświetlona jest magicznie z góry, nie widać tam żadnego płomienia oprócz małych pstrych lampionów w naturalnych liściach, które z obu stron tworząc ściany, pochylają się ku sobie i do słodkich pogadanek i do użycia zapraszają. Ptaki latają po gałęziach palm i drzew pomarańczowych, a owoce wiszące na niektórych gałązkach, tak są naturalne, tak zwodniczo naśladowane, że nawet żywe ptastwo tu i owdzie usiłuje z niemi igrać i dopiero wtedy zawód swój poznaje.
W wielkich marmurowych zbiornikach wodotrysków, pływają rzadkie morskie zwierzęta i żółwie — z pomiędzy krzaków żywych kwitnących drzew wieje cudowny zapach, a ogromna lustrzana sala w głębi nieskończenie odbija ten czarodziejski ogród.
Gdy białe domino przechodziło około pierwszego wodotrysku, po drugiéj jego stronie postrzegło dziwną parę masek.
Śliczna wincarka, widocznie młoda i skromna, chociąż mała, czarna atłasowa maska twarz jéj pokrywała, szła pod rękę ze zgarbioną, swojéj masce wszelki zaszczyt czyniącą wieszczką.
Eberhard, białe domino, mimowolnie stanął — czy skurczona, czy czyhająca postać téj staréj była tak doskonale naśladowana? W takim razie należało podziwiać wytrwałość maski. Ciemno-czerwone, fałdziste okrycie, u góry zebrane w kaptur nakrywający głowę, osłaniało uderzająco garbatą wieszczkę, a na przeraźliwie szkaradnéj twarzy miała niezupełnie nową maskę. Jedną ręką trzymała silnie swoją towarzyszkę, a na drugiéj, którą znowu podtrzymywała okrycie, miała białą rękawiczkę, w którą palce niezupełnie były wsunięte, tak że wyższe części rękawiczki opadały. Ta maska bardzo uważnie przypatrywała się rozmaitym innym.
Wincarka miała róże w pięknych blond włosach. Jéj krótka, śliczna sukienka z białéj materyi, wyszywana była różowemi wstążkami — małe różowe jedwabne trzewiczki ukrywały jak najpiękniejszą nóżkę — białe cienkie pończoszki aż do brzegów sukienki dozwalały widzieć tak wiele zachwycającéj postaci dziewczynki, że nie można było wątpić, że w niéj należy podziwiać najprzyjemniejsze zjawisko na balu — nawet dwa Elfy w krótszych sukienkach, które chychocząc tam nadeszły i swe ułudne kształty oczom przedstawiały, nie mogły się mierzyć z piękną wincarką, która miała lekki koszyczek z winogronami i kwiatami. Różowy jedwabny stanik, obciskający jéj kibić, w lekkich zarysach tém powabniéj zdradzał jéj bujnie rozwinięte kształty — grzbiet i szyja promieniały tak osłupiającą delikatnością, iż trudny był wybór, co więcéj podziwiać: czy przyjemność barwy, czy pełność i plastykę ukazującéj się oku widza części wykończonéj jéj postaci?
Dwa elfy zmierzyły ją badawczym i przeszywającym wzrokiem zazdrości, poczém zbliżyły się do białego domina, widocznie bawiąc się tém, że tak się przypatruje czarownéj wincarce.
Musiały to być siostry, były ubrane jednakowo, w białych centofoliami przetykanych sukienkach, które zdradzały wiele ułudnych tajemnic żeńskiéj piękności — miały bardzo kosztowne naszyjniki i delikatne białe rękawiczki. Czarnemi oczami, błyskającemi z pod czarnych jedwabnych masek, kokietowały Eberharda.
— Podziwiasz wincarkę, białe domino? szepnął jeden z elfów, przechodząc koło niego: biedna! a czy wiesz kto to jéj towarzyszy?
— Nie, piękny elfie, powiedz mi!
— To Pająk, ha, ha, ha! który złapał w sieci nowego chrząszczyka! zaśmiała się maska.
— Pająk? powtórzył Eberhard.
— O, białe domino, więc nie znasz Pająka? żartował jeden z elfów, gdy drugi zwracał jego uwagę na eleganckiego rycerza, który wszedł do sali ogrodowéj.
— Założę się, że to lord Felton! szepnął i pociągnął za sobą towarzyszkę.
Panny Kora i Lidya Bolins! szepnął Eberhard, patrząc za niemi, i postanowił iść za zgarbioną wieszczką, którą elfy nazwały „Pająkiem.“
Przybywało coraz więcej masek, rycerz przywitał dwie damy, które żartując i śmiejąc się napisały mu na ręku wielkie F.
Znalazł co szukał, i wkrótce siedział razem z ognistą Korą i marzącą Lidyą w jednéj z altan przy pieniącym się szampanie, który serca coraz bardziéj do ust zbliża, tak, że jeden żarcik prędko następuje po drugim.
W chwili gdy białe domino, dążąc za wincarką, weszło do sali teatralnéj, postrzeżono, że jakiś Hiszpan stojący obok nieco kulejącego cygana, szuka kogoś wzrokiem w tłumie masek.
— Wasza królewska wysokość możesz być pewien, że ten tam rozbójnik jest to książę Etienne, cicho rzekł cygan; idzie za czarném dominem, które niewątpliwie okrywa interesującą osobę — co za królewsko wspaniała postać!
Hiszpan nie odpowiedział, lecz pilnie czegoś szukał, siwe oczy cygana poszły za wzrokiem Hiszpana, maska zakryła jego chytry uśmiech.
— Przyrzekłeś mi baronie, sprowadzić tu dzisiaj to małe niewiniątko, które po tylu trudach wynalazłeś!
— Rzeczywiście, mości książę — byłbym już ją przed kilku dniami oddał w objęcia waszéj wysokości, ale mała za nadto dzika! Pokusiwszy się o to, zrobiłem fiasco! powiedział przebiegły szambelan.
— Pozwólże mi dzisiaj samemu szukać szczęścia!
— Racz wasza wysokość iść za mną!
— Więc ten czarowny polny kwiatek jest na prawdę tutaj?
— Za kilka sekund będzie do rozporządzenia waszéj książęcój mości.
Szambelan von Schlewe przeszedł tuż obok białego domina i bardzo zręcznie zbliżył się do zgarbionéj wieszczki.
— Masko, poszepnął, tak aby Małgorzata, wincarka, ani go słyszeć, ani poznać nie mogła — zaprowadź twotowarzyszkę do pierwszéj w sali altany ogrodowéj — Waldemar pragnie ją widzieć!
— Bardzo chętnie, panie baronie! odpowiedział Pająk, wdzięcznie ściskając dłoń barona, śpieszę! Czy znasz pan tego Turka, który na nas patrzy?
— To stary lord Wood, cóż on tak patrzy? Również mogłabyś myśleć, że i to białe domino ma was na oku! Maski sprawiają, że się łatwo pod tym względem mylić można — a zatém w pierwszéj altanie na lewo!
Gdy cygan odwrócił się bardzo nieznacznie, Pająk pociągnął swą towarzyszkę do sali ogrodowéj. Małgorzata szła nic nie przewidując, bo pani Robertowa oświadczyła, że czuje potrzebę nieco usiąść.
— Patrz-no, kochane dziecię, na te czarowne altany, szepnęła pełna świetnych nadziei i obrachowując, że książę zawsze za wszystko płaci czerwoném złotem — wstąpmy tu do téj najpierwszéj, tam pewno niema nikogo!
I niby oparty na Małgorzacie, a w rzeczy saméj mocno ją trzymający Pająk, przeszedł z nią obok palm i pomarańczowych drzew, i wreszcie wstąpił do całkiem bluszczem okrytéj altany. Od strony przejść wcale jéj widać nie było, bo każda taka altana stanowiła mały pokoik w koło aż do wchodu zamknięty, którego ściany były pomalowane ciemno-zielono, tym sposobem na pozór przedstawiały bluszczowy porost.
I wejście także można było zamknąć zieloną portyerą, tak że osoby w téj altanie bez przeszkody bawić się chcące, mogły się zupełnie odłączyć od zgiełku masek. Dzwonek przeprowadzony do izby służbowéj, w razie potrzeby natychmiast przywoływał lokaja. Ogrodowy stolik, po nad którym wisiała różowo-matowa lampa, kilka krzesełek, eleganckie lustro dopełniały umeblowania téj do wygodnego odpoczynku zapraszającéj kryjówki.
Gdy wzdychający i nieco kaszlący Pająk zajął tam miejsce z Małgorzatą i nieco uchyliły masek, bo było bardzo gorąco, na drodze objętej muszlami i drzewami usłyszano dosyć wyraźne słowa:
— Idź-no naprzód baronie — tym sposobem dasz mi czas i sposobność przypatrzyć się i osądzić!
Cygan zbliżył się do altany, w któréj Małgorzata stała obok Pająka. Postrzegła ona obcego i zwróciła uwagę staréj zgarbionéj na to, iż może byłoby stosowniej poszukać innéj altany.
— Dla czego, kochane dziecię? odparła pani Robertowa: przyszłyśmy tu pierwsze! A przytém ten cygan nas nie napadnie!
Szambelan von Schlewe kłaniając się przystąpił bliżéj — a ponieważ książę znajdował się w pobliżu, więc musiał być ostrożnym — ale mimo to miał wielką ochotę przestraszyć małą upartą. W razie gdyby Małgorzata po bliższéj znajomości miała się na niego żalić, gotów był zaprzeć się wszystkiego.
Pająk powstał, aby odpowiedzieć na powitanie szambelana, który odpiął maskę — ukazała się zgrzytająca twarz barona. Małgorzata nie omyliła się — kulawy cygan był to ów łotr, którego przed kilku dniami tak rozpaczliwie od siebie odparła! Zdawało się, że zawsze chce ją prześladować — bo uśmiechał się tak przeraźliwie słodko, tak po kociemu przymilająco, że aż po niéj zimno przeszło.
— Znowu pani bledniesz, mała Syreno? szepnął; czy jestem tak odrażający?
Pająk śmiał się głośno — ale Małgorzata w obec tych dwojga szatańsko wyglądających istot, które się z sobą porozumiały, uczuła tak gwałtowną trwogę, że szybko wyrwała rękę z kościstych palców czyhającéj staréj w téj chwili czémprędzéj przebiegła obok szyderczo uśmiechającego się szambelana. Pająk chciał ją pochwycić rękami — ale baron zatrzymał go wskazując na drogę obok altany.
Małgorzata bez tchu prawie pragnąc wymknąć się tym dwojgu obrzydliwych ludzi, choćby ku temu nawet miała błagać pomocy obcych, nagle ujrzała teraz przed sobą młodzieńca elegancko i bogato po hiszpańsku przebranego; zdjął maskę i patrzał na nią przychylnie. Małgorzata myślała, że marzy — stanęła jak wryta — bo ten którego tak nagle ujrzała, który budząc w niéj zaufanie podał jéj obie ręce, był właśnie młodzieńcem, którego we śnie widziała — on to był niewątpliwie — cała rozkosz owego snu stanęła jéj przed oczami — serce jéj biło gwałtownie, zdziwienie głos jéj zatamowało.
Szczególniejsze to było spotkanie!
Książę widząc piękne i miłe rysy dziewczęcia pełne radości i zdziwienia, szybko zbliżył się do niego, aby przechodzący nie zwrócili uwagi na niego i wincarkę.
— Nakoniec znaleziona! szepnął, i ujął drobną rękę Małgorzaty. Panią to spotkałem daleko na drodze, i odtąd obraz pani mnie nie opuścił! Pani oczy i milczenie mówią mi, że prośby mojéj nie odrzucisz!
— Broń mnie pan od tego tam jegomości, który mnie dzisiaj po raz trzeci napastuje! nakoniec wyjąkała Małgorzata, i razem z księciem przez bluszczowe dekoracye weszła do barona i Pająka, który się bardzo czołobitnie ukłonił.
— Moja siostrzenica Małgorzata! mruknął połykając przemowę.
— Piękna Małgorzata jest królową zabawy i sprawiedliwie przyznane jéj to pierwszeństwo! z ironicznym uśmiechem przemówił szambelan.
To spotkanie tak zdziwiło Małgorzatę, że słów tych wcale nie słyszała, lecz spojrzała na księcia, jakby w duszy swojéj obraz jego wyryć chciała — serce jéj gwałtownie wzruszone, bo jakiś głos mówił jéj: „On to tęsknotę twoją uśmierzy — jego to życiu twojemu brakowało, on we śnie ci się objawił.
Zarumieniona spuściła oczy, gdy ją teraz książę ujrzał — ale serca ich radowały się, i wkrótce wesoło odpowiadała na jego pytania — a gdy mu nakoniec opowiedziała, że równie jak on ją już go raz widziała, tylko nieco dziwniéj, książę uśmiechnął się, a niewinność i skromność Małgorzaty tak go mocno wzruszyły, jak nic dotąd w życiu. Owiało ją jakieś zachwycające tchnienie, wydała mu się miłym kwiatkiem, tak pięknym, że ciągle musiał mu się przyglądać — a tymczasem przejmowało go jakieś uczucie obawy, bo ją widział obok pani Robertowéj, której złą opinię znał aż nadto dobrze.
Szambelan von Schlewe miał słuszność, nazywając księcia człowiekiem szczególniejszéj natury! Kiedy bowiem dawniéj nie pytał nigdy o otoczenie dam sobie znajomych, dzisiaj martwiła go myśl, że Małgorzata znajdowała się w ręku pani Robertowéj, zaraz więc polecił baronowi, aby się z nią porozumiał, względem uwolnienia dziewczęcia z chciwych szponów staréj.
Wiecznie uśmiechnięty szambelan nie dziwił się temu rozkazowi — przewidział go z góry i teraz doprowadził o krok bliżéj do zamierzonego sobie celu — bo jeżeli teraz książę beż trudu posiadł dziewicę, która go ostatniemi czasy zajęła, tém prędzéj przejdzie chimera, a wtedy będzie ją można na pewno schwytać ostrożnie w nastawione sidła.
Wyświadczał on podwójną przysługę księciu, rozmawiającemu przyjaźnie z Małgorzatą, bo razem z Pająkiem po zamaskowaniu się na nowo wyszedł z altany, drogą wiodącą do wodotrysku, ułożył się z nim o wynagrodzenie i nakoniec opuścił go, gdy stara zgodziła się i oświadczyła, że niepostrzeżenie sama wyjdzie z sali. Pragnął koniecznie korzystać z wolnéj chwili dla ważnéj rozmowy — w tłumie masek szukał owój uderzającéj słusznego wzrostu damy, w czarném dominie, która niedawno z księciem d’Etienne przez salę teatralną przechodziła.
Chociaż jeszcze z nią nie mówił, nie wątpił jednak ani na chwilę, że ta dama jest to sprzymierzona z nim miss Brandon.
Nadaremnie podchodził do altan w ogrodowéj sali — nadaremnie szukał jéj pomiędzy przechadzającemi się parami. Ale szambelan von Schlewe nie tak łatwo odstręczał się od spełnienia swoich zamiarów. Gdy więc niepoznany przez niego Eberhard przeszedł razem z kawalerem de Villaranca zajęty rozmową, on wstąpił na górne estrady, których część bardzo zapraszająco zamknięta była ciężkiemi, zapuszczonemi zasłonami.
Byłoby za nadto zuchwale otwierać te przez poufale rozmawiające pary zamknięte zasłony, musiał więc bardzo ostrożnie dopinać swojego dzieła, aby się przekonać, czy go nie mylą domysły.
Z początku czatował i nadsłuchywał to przy jednéj, to przy drugiéj loży, wreszcie skoczył jak ktoś co trafił na ślad, — przy drugiéj loży usłyszał głosy, które go bliżéj przywabiły, a panujący w korytarzu półcień sprzyjał jego postępowaniu. Zbliżył się więc pod cień zasłony, a potém ostrożnie podsunął na miejsce, w ktôrém obie jéj części zostawiały ledwie jak igła szeroki otwór. Na jego bladą twarz wystąpił wyraz tryumfu, — piękna Leona stała w loży, a przed nią książę Etienne. Oboje zdjęli duszące maski.
— Nakoniec doczekałem się szczęścia mówić i widzieć sam na sam godną podziwienia, nienaśladowaną panią, uderzyły szambelana te z mocném wzruszeniem wyrzeczone słowa francuzkiego posła, — wspaniałość pani zaślepia mnie! Nie bądź pani okrutną, miss Brandon, nie uśmiechaj się tak zimno, jakbyś chciała być wyższą nad wszelkie ludzkie namiętności; taka pokusa nie pozostaje bez kary!
— Książę jegomość jesteś za nadto natarczywy! rzekła Leona tak powabnie, że i szambelan wyznać musiał, że ta cudzoziemka na to była stworzona, aby w mężczyznach wzbudzać najzapalczywsze namiętności!
— Dosyć już dawno pokonywałem w sobie pragnienie przemówienia do pani, Leono, temi słowy; dosyć długo, nim mi dozwoliłaś rozkoszy trzymania twéj dłoni w mojéj i czucia uderzeń serca obok mojego, — cierpi męki Tantala, kto przytém musi być spokojnym i zimnym! Nie, nie, ty bożka kobieto, ty najpiękniejsza Junono, dozwól mi wyznać, że cię kocham całym zapałem serca mojego! mówił książę, i trzymając ręce Leony w swoich, upadł przed nią na kolana. Czarne domino, które jéj postać tak długo okrywało, teraz otworzyło się, — wzruszony wielbiciel zimno uśmiechającéj się Leony, ujrzał jéj przecudne kształty, które w obcisłej sukni doskonale się odbijały.
— Książę jesteś uwodzicielem!
— Nazwiéj mnie szalonym — ale nie broń mi dotknąć ustami twoich bozkich członków! poszepnął rozgrzany i obejmując rękami jéj kibić, pochylił się, by ucałować jéj nogi.
— Mości książę — mogą nas podpatrzyć!
— Namiętność dochodzi do pewnego szczytu, na którym już nic nas powstrzymać nie może — pozwól niech cię obejmę — niech powiem, że wszystkiego, wszystkiego się wyrzekam, że moje zbawienie sprzedaję, abym przez godzinę mógł spocząć na twójém łonie!
W téj chwili na rysach Leony zajaśniała dziwna mieszanîna tryumfu i lekceważenia, — widziała u nóg swoich człowieka wysokiego znaczenia, rozsądnego, pięknego, którego namiętność w proch rzuciła, — niewolnika jéj gorąco wzburzonéj krwi — zawsze wielkiego dygnitarza, strąciła z wysokości, na ktôréj stał i cisnęła pod falbany swojéj sukni! Nikt się oprzeć nie mógł, nikt nie czuł w sobie tyle siły i potęgi, aby mógł być wznioślejszym nad jéj ponęty, prócz jednego, z którym ją niegdyś łączył tajemny związek, — prócz jednego, którego nad wszystko w świecie nienawidziła, któremu zgubę zaprzysięgła i którego zniszczyć zamierzyła.
— Wróćmy do sali, mości książę, rzekła podając rękę klęczącemu. Prędzéj lub późniéj znajdzie się może sposobność, w któréj mi pan dowiedziesz, czy pańskie słowa nie są tak przelotne jak szał zmysłowy, lub czy rzeczywiście jesteś gotów dla Leony do miłośnéj usługi!
— Nie pytaj pani — rozkazuj Leono, i — nagródź!
— Na skąpstwo z mojéj strony narzekać pan nie będziesz!
— Ale dzisiaj narzekam na panią. Jesteś samolubną, Leono, zimną i nielitościwą!
— Już za wiele pozwoliłam księciu — odprowadź mnie pan!
Szambelan von Schlewe, którego ta podsłyszana scena doskonale przekonała, jak wybornie miss Brandon do jego celów przystaje, zręcznie i bez szmeru zsunął się po schodach prowadzących na dół do teatralnéj sali spodziewał się tego jeszcze wieczoru znaleźć sposobność, do poufnego pomówienia z Leoną, i otrzymać objaśnienie, jakim sposobem hrabia de Monte Vero przez owego Harrego Ocalony został.
Gdy więc wszedł do sali temi myślami zajęty, ze zdziwieniem postrzegł zgarbioną wieszczkę, któréj domyślał się, że do domu tajemnie wracać będzie, bo już interesa były załatwione, a przy niéj ujrzał Turka, w którego postaci, jak wiedział, ukrywał się stary lord Wood.
Co zawsze tak suchy i zimny Anglik miął do czynienia z Pająkiem?
Szambelan von Schlewe domyślał się, że p. Robertowa już pierwej porozumiała się z Turkiem, który według jego mniemania, już dawniéj ją i Małgorzatę ścigał oczami; niewątpliwie o coś się umawiali, co barona obchodziło, a ponieważ maski dosyć tłumnie obok i około przechodziły, łatwo mógł ich uważać.
— Jest to zapewne ładna blondynka, jak mi się zdaje, mówił półgłosem lord Wood do pani Robertowéj; dwa razy widziałem ją w towarzystwie pani i podziwiałem! Miluchne dziecię! Nie żartuj pani dłużéj, ale powiedz mi, gdzie została!
— Nie wiem — nie jestem w stanie, ekscellencyo, — to są tajemnice stanu! z powagą i prawie z przymusem odpowiedział Pająk.
— Prawdziwie niepokoi mnie ta mała, wyznał stary lord, mocno niepokoi! Pani Robert wiesz, że płacić umiem! Chętnie poniósłbym znaczną ofiarę, gdybym tę prześliczną blondynę teraz mógł widzieć i z nią mówić! Znaczną ofiarę, pani Robert, którą pani oznaczyć możesz!
— Oho! rzekł do siebie szambelan i ostrożnie słuchał daléj: ekscelencya Wood zwróciła także oko na małą syrenę. — więc wielbiciele mnożą się! Sądzę, że ten wieczór będzie interesujący!
— Poradź mi kochana wieszczko! mówił lord, który sądził, że pod postacią otyłego Turka nikt go nic poznaje.
— Pozostaje tylko porwanie! szepnął Pająk śmiejąc się ochryple.
— Porwanie! wybornie! Mam na dole ekwipaż, — nie traćmy ani chwili, pałam niecierpliwością!
— Uważam, że moja mała siostrzenica na prawdę pana zajęła! Ma szczęście dziewczyna!
— Pomagaj mi pani. — chodźmy do siostrzenicy pani! Porwanie to wyborna myśl!
— Ale, ekscellencyo, to nie da się tak łatwo wykonać bez dalszych następstw!
— Dla czego nie! Cóż mnie wstrzymać może?
— Obok mojéj siostrzenicy, siedzi tu w pierwszéj altanie znakomity i bogaty człowiek!
— Znakomity i bogaty? powtórzył lord — co pani nazywasz bogactwem? jakaż pani summę ofiarowano?
— Pięćset talarów, ekscellencyo! czatując odpowiedział Pająk.
— Do pioruna! ale ta miluchna dzieweczka to prawdziwa perła; nie mogę taić tego, mała blondynka jest zachwycająca! Natychmiast dają pani podwójną summę, jeżeli mi pomożesz do jéj wyprowadzenia!
Szambelan von Schlewe zauważył, że te słowa nie chybiły wpływu na wieszczkę.
— Jakże to zrobimy? to ma swoje trudności ekscellencyo! Wiem ja, że mojéj siostrzenicy najlepiéj będzie pod pańską opieką! To jest, wiem o tém najdokładniéj! A skoro tego niewinnego, kochanego, czystego dziecięcia niechciałabym powierzać człowiekowi niesumiennemu, lecz tak dobremu, dobrze myślącemu, bogatemu panu, jak wasza ekscellencya, panu, który pewno długo zatrzyma swą skłonność dla dziewczęcia, to.....
— Więc co? spytał pełen oczekiwania lord.
— Więc muśliny zaraz postarać się, aby moją siostrzenicę wydobyć z rąk teraźniejszego jéj wielbiciela, — nie przerażaj się pan, ten bogaty i znakomity pan, dopiero przed pół godziną poznał ją!
— Będzie nam stał na zawadzie!
— Nie, nie, jakoś to pójdzie! Niech mię tylko ekscellencya uważnie posłucha. Kiedy pan każesz zajechać swojemu pojazdowi, wejdę do altany. Wielbiciel korzystając z téj chwili, zechce także przygotować się do powrotu do domu i dla tego wyjdzie z altany! Sprowadzę panu na dół do powozu milutką Małgorzatę — ona nieco bojaźliwa, ale tu już pójdzie! Stangret zatnie konie, a wasza ekscellencya uprowadzisz dziewczynę!
— Wydarcie! poszepnął lord głosem prawdziwie uradowanym.
— A w razie potrzeby, gdyby przyjść miało do jakiegoś skandalu, jestem przecięż zawsze gotowa usprawiedliwić porwanie.
— Jesteś pani wyborną, roztropną kobietą — nie traćmy chwili! Spieszę sam na dół do mojego stangreta Adama, odsyłam kamerdynera, któryby nam przeszkadzał, do domu, aby kazał zaraz mi w moim hotelu przygotować kolacyę, i wracam potém do pani do altany — i wszystko będzie dobrze — śmiał się zadowolony stary lord — wszystko niepospolicie zgrabne i zabawne! I uprowadzam małą czarującą dziewczynę!
Pająk śmiał się także i pozwolił, aby ekscellencya wsunął mu zaraz w ręce dwa banknoty, które go uczyniły jeszcze gorliwszym; owszem, chciwość tak zaślepiła starą, że zawsze bardzo ostrożna, teraz się ani obejrzała, lecz gdy lord bardzo śpiesznie udał się do sali rycerskiéj, aby tam osobiście przygotować kazał swój ekwipaż, sama udała się równie szybko do sali ogrodowéj.
Szambelan spojrzał za odchodzącymi z tak serdecznym śmiechem, iż każdy ktoby mu pod maskę zajrzał, mimowolnie byłby się śmiał także, — lecz wnet złośliwość puc mogła śmiech jego, powziął szybkie postanowienie.
Pająk nie obliczył fałszywie! Skoro weszła do altany, książę Waldemar powstał, pragnąc wyjść na kilka sekund, bo nie widać było wcale barona Schlewego. Prosił Małgorzaty, aby nieco zaczekała, bo nie mógł sobie odmówić przyjemności odwiezienia jéj do domu swoim powozem.
Gdy przechodził koło wodotrysku, postrzegł widocznie oczekującego nań cygana.
— Gdzie się podziewasz, baronie? rzekł stłumionym głosem: bądź łaskaw każ, żeby mój powoź zaszedł:
— Chwilkę, królewska wysokości, z cicha uśmiechając się odpowiedział szambelan: tylko chwilkę — zachodzi tu bardzo zabawna intryga!
— Mów pan — ale prędko — mam zamiar zawieźć zachwycającą blondynkę zaraz do mojego letni pomieszkania w parku!
— Dwie mile w nocy....
— A gdyby nawet i dziesięć, baronie, a choćbym i sam miał powozić — dla mnie nie ma nic za wiele! odpowiedział książę z zapałem, jakiego szambelan Schlewe jeszcze nigdy nie zauważył.
— To coś wygląda na uwiezienie! powiedział śmiejąc się.
— Zapewne już uporządkowałeś wszelkie stosunki z Robertową? spytał książę, który nie zrozumiał wyrażenia się barona Schlewego.
— Wprawdzie zrobiłem to, królewska wysokości, — ale lord Wood ma zamiar wyprzedzić księcia pana! A także tylko co osobiście kazał zajść twojemu ekwipażowi, i chce uprowadzić piękną Małgorzatę. Oto idzie tam ten stary pan w masce otyłego Turka! Jak on gorliwie chodzi około swojéj sprawy! Zajdzie on do altany do zachwycającej wincarki. a wieszczka sprzyja mu, pomoże mu sprowadzić ją do powozu.
— Czy licho nadało tego starego Anglika! zawołał książę Waldemar — on miałby zamiar!
— Porwać Małgorzatę, tak jest, wasza królewska wysokości!
— To być nie może, chociażbym miał tego lorda Wooda...
— Ekscellencya jest angielskim posłem, królewska wysokości! nalegająco przypomniał szambelan.
— Masz pan słuszność właśnie zwraca się do altany — zdejmę maskę i przeszkodzę mu w wykradzeniu!
— Czyby nie lepiéj było ten czarowny łup staremu lordowi nawzajem odebrać? zapytał Schlewe.
Książę zatrzymał się.
— Prawda — lecz jakże tego dokazać?
— Wasza królewska wysokość tylko co raczyłaś oświadczyć, iż nie byłoby mu za trudno powozić samemu, więc przyszło mi na myśl, że to będzie jedna z najprzyjemniejszych awantur, jeżeli.... dodał szambelan.
I baron pochylił się ku księciu i poszedł z nim przez salę teatralną. Projekt jego zapewne musiał się bardzo podobać, gdyż książę śmiał się serdecznie i niezmiernie cieszył rozumnym wymysłem swojego szambelana. Ponieważ szampan rozochocił wszystkie maski i zajął je samemi sobą, więc obaj niespostrzeżeni wyszli z sali i pośpieszyli do powozów, a szambelan nakoniec znalazł ekwipaż angielskiego posła, ten tymczasem pełen radosnej nadziei zbliżył się do altany, w któréj ujrzał garbatą wieszczkę samą obok pożądanéj, czarownéj wincarki, która starzejącego się lorda mocno w serce ubodła. Jéj miła młodzieńcza postać, piękne blond włosy, ciemnoniebieskie oczy — słowem wszystko tak go silnie wabiło, że się nadzwyczaj zachwycił, gdy zbliżywszy się postrzegł, że przebiegłéj Robertowéj udało się dotrzymać obietnicy i usunąć pierwszego wielbiciela.
Turek powitawszy Robertową jako starą znajomą, pozwolił sonie ucałować rękę Małgorzaty i przez chwilę z upodobaniem zatrzymać ją w swoich, i zauważył, że o stopniu ukształcenia chętnie wnosi z budowy palców, i że drobna rączka Małgorzaty daje mu dowód, że się urodziła do wyższego towarzystwa.
Potém po cichu rozmawiał z Pająkiem, który uznawszy, że nie należy ociągać się, wziął Małgorzatę za rękę, aby wyjść z altany.
— Już późno, kochane dziecko! rzekła śledczym wzrokiem wodząc po maskach, dla przekonania gdzie się czy blizko nie ma księcia — korzystajmy z grzeczności tego pana, który pragnie odwieźć nas do domu — mocny deszcz pada!
Małgorzata chciała coś odpowiedzieć, lecz słowa Pająka tak były stanowcze, iż poddać się musiała, — oczy jéj mimowolnie szukały pięknego młodzieńca, który przyrzekł powrócić, ale nie znaleziono go w żadnej sali.
Lord Wood, Turek, wielce zadowolony szedł za nią i za Pająkiem, i uprzytomniał już sobie interesującą wieczerzę, która go w hotelu oczekiwała.
Otworzyły się drzwi — wiele masek już schodziło na dół do powozów, uszykowanych pod gankiem, tak, iż powstał ścisk.
Turek o ile jego już nieco sztywne nogi pozwalały, zbiegł ze schodów — skinął na stangreta — nie zważając wcale na niego, zwrócił się do Małgorzaty, sam otworzył drzwiczki. Małgorzata wsiadła do eleganckiej karety nie domyślając się, że miała stać się ofiarą haniebnego handlu, — lord wsiadł także, — Pająk jak się zdaje, w tłoku gdzieś nagle zginął. Małgorzata chciała wysiąść, — ale Turek zamknął drzwiczki — konie ruszyły, a lord Wood posiadł piękną wincarkę.
To wszystko stało się w jednej chwili!
Małgorzata chciała wołać, chciała otworzyć powóz, — ale Turek prosił, aby się uspokoiła, mówiąc że ją odwiezie do p. Robertowéj, bo szukanie jéj w tłoku na nic się nie przyda! Konie przytém pędziły jak strzała obok zwierzyńca, w nocy, tak, że przerażona tym niespodziewanem wypadkiem, nie wiedziała sama co ma czynić!
Bojaźliwym głosem prosiła swojego prześladowcy którego wcale nie znała, lecz który, jak teraz widziała, był podstarzałym, zaufanie wzbudzającym panem, aby ją odwiózł do domu na ulicę Cmentarną.
Lord Wood przyrzekł jéj to, śmiejąc się dobrotliwie, i usiłował uspokoić zrozpaczoną. Wyczerpał całą swoją wymowę i uprzejmość, a siwy włos jego tak korzystnie popierał jego słowa, że Małgorzata nakoniec zdawała się mu wierzyć.
Ale siwy włos oszukał ją, bo gdy stary lord przemawiał do niéj po ojcowsku, myślał tylko o rozkoszy jakiéj dozna w towarzystwie tego czarownego dziewczęcia — widział się już z nią na wygodnéj ottomance w swoim hotelu — z wyrachowaniem częstował ją szampanem — układał sobie jak ją będzie przekonywał i uspakajał, jak będzie się starał przywiązać do siebie to czarowne dziewczę, i mówił sobie, że byle tylko do jutra poznała otaczającą ją wspaniałość, zapewne spokojnie podda się téj zazdrości godnéj szczęśliwéj zmianie!
Wtem powóz zatrzymał się przed okazałym hotelem angielskiego poselstwa — pośpieszyło kilku lokaów, aby usłużnie otworzyć stopnie.
Stary lord Wood skinął aby odeszli, potém z młodzieńczą zwinnością wysiadł nagle z powozu.
Gdy stanął na kamieniach, obrócił się do swojéj pięknéj wincarki.
W téj chwili konie ruszyły.
Lord chciał wołać — ale z kozła powozu jego ozwały się głośne i wesołe słowa:
— To żart maskaradowy, lordzie Wood — mam zaszczyt!
Ekwipaż odjechał, — czyj to był głos?
Ekscellencya nie wiedział co począć! Przywołał lokajów i wskazał powóz, aby go dopędzili i zatrzymać się kazali....
— Adam jedzie do stajni, wasza ekscellencyo! odpowiedział zdziwiony pierwszy sługa.
Lord swoim ojczystym językiem wyrzekł bardzo wyrazisty przymiotnik, który znaczył tyle co „głupi ośle,“ i widział jak mu uprowadzano zachwycającą Małgorzatę, którą zaledwie nazwał swoją! A nie śmiał nawet przyznać się do powodu wzrastającego w nim gniewu! ale lokaje mieli za swoje, gdy ekscellencya sam swoją wieczerzę spożywał!
Nazajutrz rano, stangret, którego szambelan Schlewe bardzo zręcznie namówił do ustąpienia swojego miejsca otulonemu płaszczem Hiszpanowi, — przyniósł list do Lorda Wooda, który jeszcze rozdrażniony, miał zamiar cały swój gniew wywrzeć na Adamie. Ale list brzmiał:

„Oddawca zupełnie niewinien maskowemu figlowi zeszłéj nocy. Spodziewam się przeto, że nie dozna żadnéj niełaski ze strony waszéj ekscellencyi!
Wielce przychylny Waldemar.“

— Więc to książę wypłatał mu tego figla! książę porwał zachwycającą dziewicę, może nawet za jéj zgodą! z gorzkim uśmiechem mówił do siebie stary lord, który teraz dopiero zrozumiał całe nocne zajście, co mu tyle zmartwienia sprawiło; nie mógł nawet odprawić stangreta, aby nie rozgniewać księcia Waldemara, który go w przeciwnym razie łatwo mógł na dworskich zebraniach uczynić tajemnym i wyraźnym przedmiotem pośmiewiska.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.