Tajemnica Tytana/Część druga/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica Tytana
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1885
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Secret du Titan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.
Jedna z tajemnic Tytana.

Błysk tryumfującej radości rozjaśnił twarz Maugirona...
— To wybornie! — zawołał — zaczynasz pan być rozsądniejszym; jeżeli tak pójdzie dalej nie będziemy mieli trudności w ułożeniu się... Ja właśnie zupełnie tak myślę jak pan...
— Mamy do zawarcia interes handlowy rzekł Jakób Lambert — pan posiadłeś tajemnicę, od której zależy mój majątek, mój honor i moja wolność... Pana życzeniem bardzo zresztą naturalnem, jest posiadanie tej tajemnicy jaknajlepiej wyzyskać... Pan chcesz sprzedać... ja potrzebuję kupić... sprawa więc żadnej poważnej trudności nie przedstawia...
— Jest to bardzo rozumnie pomyślane i bardzo jasno sformowane!... — zawołał Maugiron, śmiejąc się.
— Jakież są pańskie wymagania? — mówił dalej ex-kapitan — jestem człowiek łatwy w interesach i szybko się decydujący, mianowicie wtedy gdy interes jest znacznej wagi... Zresztą chciałbym jaknajprędzej skończyć tę sprawę i nie będę się targował, bylebyś pan tylko okazał się w żądaniach rozsądnym...
— Chcesz pan abym powiedział cyfrę... — spytał Maugiron...
— Proszę pana o to, lecz pozwolę sobie przypomnieć panu, żeś już wziął nocy ubiegłej siedemdziesiąt tysięcy franków na rachunek...
— W tem pan się myli nieco!... — zawołał młody człowiek — niech pan we mnie widzieć raczy głowę, a nie na rękę!...
Ja wskazuję interes, ale nie biorę żadnego udziału w wykonaniu!... Wcale bym nie miał ochoty zniżać się do tych wszystkich drobiazgów w podobnego rodzaju interesach jak zakradanie się, przełażenie przez mury, wyłamywanie zamków i t. p... Jestem zatem zmuszony dzielić zdobycz z działaczami drugorzędnemi, którzy pracują podług moich wskazówek, a to zmniejsza znacznie moją część!... Zarobiłem najwięcej trzydzieści pięć tysięcy franków na operacyi nocy ubiegłej, i uważam te pieniądze nie jako zaliczenie, ale jako nagrodę za uratowanie, gdyż w istocie poświęcam się jak strażak, który ratuje cię, drogi panie, ze strasznej przepaści w jakiej cię widzę pogrążonym po uszy!...
— Jakaż cyfra pańska!?... — powtarzał niecierpliwie Jakób Lambert — jaka cyfra?...
Ex-kapitan Atalanty siedział w tej chwili jakby na rozpalonych węglach, a Maugiron zdawał się umyślnie szukać zadowolenia swej złośliwości w pozostawieniu go w tej niepewności jak najdłużej, gdyż zamiast odpowiedzi kategorycznej na jego pytania dwukrotnie powtarzane, odrzekł powoli z wyszukaną grzecznością.
— Od kilku dni, nie podejrzewając jeszcze nawet że nazwisko pana Achilesa Verdier kryje dawną znajomość, bo dopiero dziś rano gdym czytał papiery, w których nazwisko to znalazło się połączone z nazwiskiem Jakóba Lambert, przypomniałem sobie wszystko dokładnie, od kilku dni już, powtarzam, bywam w pańskim zakładzie i bardzo starannie zajmuję się oglądaniem i ocenianiem pańskiego majątku... Śliczny jest ten pański majątek!... Winszuję panu szczerze... Jesteś pan administratorem pierwszorzędnym mój drogi kapitanie!... Pieniądze umieszczone w pańskim ręku pracują i przynoszą procenta bezustannie. Pańskie ambitne marzenia spełniły się na jawie... chciałeś miljonów, i posiadasz ich obecnie więcej niż cztery...
Jakób Lambert aż podskoczył na krześle.
— Cztery miljony!... — krzyknął.
— Co najmniej...
— Sądzę, że pan tę niedorzeczną bajkę według jej wartości rzeczywistej oceniasz!... Prawda, pracuję dniem i nocą, pilnuję starannie mego dobra... Zrobiłem kilka szczęśliwych spekulacyi... zrealizowałem pewne korzyści... to wszystko prawda... ale jestem o sto mil odległy od posiadania czterech miljonów... Ci, którzy to mówią są to moi nieprzyjaciele... ci zaś co w to wierzą to szaleńcy...
— Pomieść mnie pan w tej ostatniej kategoryi — kończył Maugiron — gdyż mam silne przekonanie, że głos publiczny zmniejsza raczej majątek pański, lecz go nic powiększa...
Jakób Lambert podniósł ramiona pod sufit kajuty, jakby brał niebo na świadka wielkości tego błędu.
Nie zwracając wcale uwagi na to niecne zaprzeczenie, Maugiron mówił dalej:
— Z drugiej strony zastanawiałem się nad moją własną wyjątkową sytuacyą, jest ona nieskończenie trudna, pomimo tych zwodniczych pozorów... Mam upodobania i przyzwyczajenia zbytkowne, które mnie narażają na wielkie wydatki. Zaspakajam je w wiadomy panu sposób, a środków do tego zabraknąć mi może każdej chwili... Żyję przy tem w ciągłej obawie i niepewności... Bezustannie się boję, aby prokuratorowi cesarskiemu nie przyszło pewnego pięknego poranku do głowy, rzucić okiem niedyskretnem na moje drobne sprawy i osobiste interesa...
Są dnie, słowo honoru daję, że na sam widok jednego policyanta, drżę cały jak w febrze... To wszystko nadweręża mój system nerwowy, przeszkadza trawieniu i skończy się doprawdy na tem, że osiwieję przedwcześnie!...
Taka pozycya, sam pan to rozumiesz, jest zupełnie niemożebna dla mnie, i chciałbym wyjść z niej jaknajprędzej!...
Pan mi dałeś najpiękniejszy przykład, i pragnę naśladować pod tym względem pana, gdy szczęśliwy los nadarza mi dziś jedną z tych okazyj przyjaznych, których się nie spotyka więcej niż raz jeden w życiu człowieka...
Jedna chwila zuchwałej myśli, jedno natchnienie kiedyś, zrobiło pana bogatym od razu. Od czasu jak pan jesteś bogaty jesteś uczciwy, jestem o tem najmocniej przekonany. Otóż i ja także chcę być uczciwym, i będę nim, gdy będę miał dobre dochody, oparte na kapitałe nie zależnym od nikogo i dobrze zabezpieczonym... Ten kapitał dasz mi pan!...
Ale co się to znaczy, mienisz się pan na twarzy, mój drogi kapitanie... bladość pana jest przerażająca... wzrok pański wyraża przestrach... Zdaje się panu, że żądam ogromnej sumy... połowy pańskiego majątku... czy co!?
Uspokój się pan, jestem skromniejszy w swoich wymaganiach... Dwadzieścia pięć lub trzydzieści tysięcy franków w rentach, pozwolą mi żyć uczciwie po kawalersku, aż do dnia, w którym znajdę sposób zawarcia korzystnego małżeństwa, w czem nie staną mi na przeszkodzie dary, których mi natura nie oszczędziła wcale; znośną powierzchowność, obejście dosyć przyjemne, rozum, który ludzie w łaskawości swej za wystarczający uważają i wreszcie majątek niezależny, który posiadać będę... To rozumowanie musisz pan uznać za pełne słuszności i rozsądku... Nieprawdaż?...
Chcesz pan teraz wiedzieć ostatecznie moją cyfrę...
Oto ona:
Żądam pięć kroć sto tysięcy franków....
— Pół miljona!... — krzyknął Jakób Lambert tonem żałosnym — pan żądasz odemnie pół miljona!...
— Pan się dziwisz zapewne, założyłbym się oto, że ja tak małem się kontentuję...
— Ależ to ruina dla mnie!...
— Po co tu gadać bezpotrzebnie!... Z jednej strony nie uwierzę wcale w pańskie utyskiwania... z drugiej zaś, nie odstąpię ani luidora, ani talara, ani nawet jednego franka z sumy jaką postawiłem... Skończ pan ten interes przyzwoicie... płać po pańsku.. pomyśl sobie, że się część składów spaliła i nie myśl więcej o tem!
Ex-kapitan Atalanty pogrążył się od kilku sekund w głębokiem rozmyślaniu, potem zdawało się, że się odrazu zdecydował.
— Jeżeli dam panu to czego wymagasz — powiedział — jeżeli wyliczę panu tę olbrzymią sumę, pięć kroć sto tysięcy franków, jakąż będę miał gwarancyę przeciw panu?... któż mi zaręczy, że za rok, za pół roku, za dwa tygodnie, nie przyjdzie panu znowu ochota rozpoczęcia na tych samych podstawach nowej operacyi, kiedy ci się tak dobrze powiodło pierwszy raz?
— Najprzód, oddam panu wszystkie papiery zawarte w portfelu...
— Ten zwrot jest mało ważny... Te papiery nic nie dowodzą, ani na moją korzyść, ani przeciw mnie...
— Dam panu moje słowo honoru wiecznego milczenia o tem wszystkiem co wiem!..
— Tę gwarancyę uważam za niedostateczną...
Maugiron zmarszczył brwi.
— Musisz się pan jednakże nią kontentować — odrzekł tonem suchym. — Jeżeli nie masz we mnie zaufania, to powiedz pan otwarcie... Powiem panu dobranoc natychmiast... Opuszczę ten statek, cofając się w tył i nie spuszczając pana z oka ani na chwilę, gdyż znam dobrze pański sposób szybkiego działania, pozbywania się ludzi... Mógłbyś postąpić ze mną tak, jak postąpiłeś przed piętnastu laty z poczciwym i zacnym Achilesem Verdier... Potem udam się niezwłocznie do mojego mieszkania, a jutro rano będę zmuszony oddać panu wizytę w towarzystwie byłego konsula francuzkiego w Saint Domingo z r. 1839.
Na ustach Jakóba Lambert ukazał się w tej chwili dziwny jakiś uśmiech.
— Do czego tu te wszystkie groźby? — spytał — nie mówiłem przecież, że odmawiam...
— Mamże ztąd wnosić, że pan przystajesz?
— Cóż mam robić kiedy mnie pan zmuszasz do tego, nóż mi na gardle kładąc...
— Dasz mi pan pięć kroć sto tysięcy franków?...
— Dam!...
— Kiedy!
— Choćby jutro, jeżeli pan sobie życzy!?...
— Wołałbym dostać je zaraz...
Jakób Lambert wzruszył ramionami.
— Pan wiesz tak dobrze jak ja — odpowiedział — że nikt, jeżeli nie jest bankierem, notaryuszem lub agentem wymiany, nie trzyma u siebie pięciu kroć stu tysięcy franków!... Masz pan moje słowo...
— Teraz ja z kolei powtórzyć muszę pańskie słowa przed chwilą wyrzeczone, że ta gwarancya nie zdaje mi się wystarczającą — rzekł Maugiron, uśmiechając się.
— Czegóż pan chcesz?...
— Trzech wierszy i pańskiego podpisu na kawałku stemplowego papieru...
— Weksel?...
— O nie!... wcale nie!... prostą asygnacyę natychmiast płatną do pańskiego bankiera... Postarałem się dowiedzieć, że pan Wiktor Didier zapłaci milion a nawet więcej, jeżeli dostanie polecenie od pana...
— Nie mam w tej kajucie ani pióra, ani atramentu, ani papieru stemplowego...
— Byłem naprzód pewny rezultatu naszego układu, i zaopatrzyłem się w to wszystko...
— Daj więc pan...
Maugiron wyciągnął z kieszeni jeden z tych długich futerałów, którym się zwykle posługują komornicy, idąc zrobić zajęcie majątku. Futerał taki zawiera kałamarz papier i pióro.
Położył on ten futerał na małym stoliku, stojącym w pośrodku kajuty, o którym jużeśmy mówili.
Jakób Lambert wziął dwa krzesła i postawił je naprzeciwko jedno drugiego, z każdej strony stołu. Usiadł na jednem i rzekł do Maugirona:
— Siadaj pan... zaraz napiszę...
Młody człowiek usłuchał machinalnie, a tymczasem ex-kapitan otwierał z nadzwyczajną powolnością futerał, i rozwijał arkusz papieru stemplowego.
— Co to za cudowna rzecz kredyt!... — zawołał Maugiron w lirycznem uniesieniu. — Ten biały szmatek papieru wart jest trzydzieści santimów... za sekundę będzie wart pięćkroć sto tysięcy franków, bo będzie nosił na sobie pański podpis!... Alchemicy średniowieczni szukali kamienia filozoficznego... my go dziś posiadamy!... Jest to koniec pióra i kropla atramentu...
Jakób Lambert podniósł nieco głowę i utkwił wzrok w Maugironie; z pod jego powiek do połowy przymkniętych zabłysło w jednej chwili dziwnie silne światło, które jednak natychmiast zgasło.
— To jego własna będzie wina!... — mruknął — zaiste, jest tu wypadek obrony osobistej!...
W tymże samym momencie uchwycił guzik mosiężny, który się zdawał być przeznaczonym do otwierania szuflady u stolika i nacisnął go silnie.
Trzask złowrogi dał się słyszeć w tej chwili, podłoga zapadła się i znikła z szybkością, właśnie w tem miejscu, gdzie siedział Maugiron, i młody człowiek zniknął w czarnych wodach Sekwany, wydając okropny krzyk.
Głuchy jęk, i odgłos upadającego ciała, odpowiedziały na ten krzyk tuż za uchem Jakóba Lamberta.
Ex-kapitan Atalanty, zadrżał na całem ciele, odwrócił się szybko i zobaczył, przy drzwiach na pół otwatych Lucynę leżącą na ziemi bez zmysłów...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.