Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w takt tej muzyki słodkiej biją radośnie. Msza się skończyła, ale zamiast iść do wyjścia spieszą wszyscy ku wykutej w kaplicy niszy, gdzie już nie tylko szopka, ale Betleem i Nazaret cały wykonany został przez pracowitych górników tak dokładnie, z tylu domkami, figurkami, ludźmi, zwierzętami, z taką prawdziwą słomą krytą strzechą i żłóbkiem, w którym się Chrystus Pan narodził, że Jędrek oczu od tego cudu oderwać nie może.
— Matsiu! dzis? dzis? — powtarza ustawicznie!
Marcin odprowadził rodzinę do podszybia i z obowiązku wydziałowego w bractwie górniczem poszedł dopilnować gaszenia świateł w kaplicy.
Po dniu jasnym została jedna wieczna lampa przed wizerunkiem Chrystusa. Marcin ukląkł na stopniach ołtarza krzyż zrobił na piersiach, a potem puścił się spiesznie zwykłą swą drogą ku miejscu pracy codziennej. Było mu jakoś raźniej, weselej, rzeźwiej na duszy. Nie wiedział sam dlaczego, ale było. Czuł, że ta moc wiecznej ciemności, która tak często przytłaczała go swym ogromem i pogrążała w niewysłowione zwątpienie szczezła gdzieś, może na zawsze, na wieki!
Bóg się rodzi moc truchleje powtarzał idąc szybkim krokiem w głąb kopalni, jakby nowych sił nabrał do pracy.