Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Górnik Mitawa pracował przy „bormaszynce“ na dwudziestym poziomie w głębokości około 800 metrów. W czasie krótkich dni jesiennych i zimowych z powodu, że przed świtem „na szychtę“ wychodził z domu, a już o zmierzchu z niej wracał, Mitawa tylko w niedzielę[1] i święta oglądał światło Boże. Cały ranek spędzał w kościele, z rodziną, modlił się na sumie gorliwie, ale i podczas pacierzy odrywał się często myślą od słów, które powtarzały jego wargi i wlepiał oczy w tęczowe witraże gotyckich okien, przez które sączyło się skąpo tłumionym grubą szybą promieniem światło dnia. Mitawa ukochał to światło. Było mu ono nad wszystkie dary Boże droższe na świecie. Wieczorem w niedzielę, kiedy inni już oddawna siedzieli w pełnych zaduchy i dymu szynkowniach, on o zachodzie słońca stawał przed swoją chatą na wzgórzu, z którego miał widok szeroki i nie zeszedł ze swojego stanowiska, póki ostatni, złocisty promień błąkał się jeszcze na zapadającym w mrok nieboskłonie.
— Tatulo już żegnają słonko, mówiły dzieci, obstąpiwszy go wiankiem dokoła.

Mitawa żegnał się z niem istotnie, jak z bratem, jak z przyjacielem, jak z osobą bardzo sercu drogą.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Najprawdopodbniej winno być niedziele.