Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szala wznosiła się w miarowym tempie... Nie! nie! to im się tak łatwo nie uda... on przecież mimo tych przeciętych skrętów wyjedzie... Źle się obliczyli głupie chamy! Nadzieja wstąpiła w jego serce, przechylił głowę by zobaczyć czy daleko jeszcze otwór szybu i w tej chwili uczuł, jakby targnięcie szlongiem — nowe włókno pękło. Dreszcz zimny przeszedł go wskróś... do góry było jeszcze przeszło sto metrów... wszelka nadzieja znikła... Chciał krzyczeć, by go spuszczono, ale po pierwsze: kto wie czyby go usłyszeli z takiej głębiny, a po drugie: od spodu dzieliło go także przeszło sto metrów; był w samej połowie szybu. Zresztą cóż pomogą jego sygnały, jeśli to zmowa; za chwilę pęknie drugie, trzecie włókno liny i... widział siebie leżącego — tam na dnie szybu z roztrzaskaną czaszką, otoczonego tryumfującymi robotnikami, że się przecież raz tego psa pozbyli. Wiedział, że go nazywają psem... — Dlaczego on właściwie był takim?... Wychowany w domu podrzutków, czuł na sobie to krzywdzące paryasa piętno i za wzgardę, której otoczenie często nie ukrywało przed nim, odpłacał ludziom nienawiścią. Nie znał, co to pieszczoty matki i tkliwość ojca, nie znał nigdy miłości, życie nauczyło go nienawidzieć.
A jednak coś tam było na dnie tego kamiennego serca, jakaś iskra tląca się słabo, jakieś pragnienie kochania, radości, szczęścia, tak jak drudzy, ale on ją tłumił natychmiast, gdy żywiej zaczynała płonąć... wtedy to stronił od ludzi, zamykał się i pił na umor.
Znowu uczuł szarpnięcie liną: następne włókno pękło... zostały jeszcze tylko trzy, może cztery. Szala poruszała się coraz wolniej, robiono to najwidoczniej umyślnie, oczekując lada chwila przerwania. Spojrzał