Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był namiętnym palaczem, cygara z ust nie wypuszczał; mówiono także, że zamykał się i pił na umor, ale o tem nikt na pewne nie wiedział, a gospodyni milczała, jak grób...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W nowo otworzonym poszukiwawczym szybie „Nadzieja“ odbywał się zjazd na „szlongach“, t. j. w koszach parcianych, zawieszonych u grubej liny konopnej. Właśnie po odbyciu zwykłej inspekcyi, która tym razem z powodu pewnej niesubordynacyi była nieco gwałtowniejszą, a wynikiem jej miało być znowu kilka surowych kar i wydaleń, wyjeżdżał inżynier z kopalni „na świat“...
Robotnicy żegnali go górniczem: „Szczęść Boże“, na co odpowiadał im zawsze, jakimś nieartykułowanym pomrukiem.
Wsiadł do szlonga i kazał dać sygnał.
Lina zaczęła się w wolnem tempie poruszać... patrzył bezmyślnie ku górze. Nagle wstrząsnął się cały. Przetarł oczy, które przysłaniał mu dym z kopcącego kaganka, spojrzał i znowu zimny dreszcz go przeszedł: lina była do większej połowy przerwaną; całym ciężarem zwisał tylko na kilku skrętach. Nie, to nie było przypadkowe przerwanie liny, to było przecięcie umyślne, równe przecięcie nożem; spostrzegał to najwyraźniej. A więc akt zemsty ze strony tych łotrów! — pomyślał. — Akt znakomicie uplanowany, usuwający się najzupełniej z pod władzy sądowej — z pod wszelkiej kontroli. Gdy się lina urwie, a on zginie: całym powodem śmierci będą zleżałe włókna konopne i morderców żadna nie spotka kara. Z bezsilną, straszną wściekłością krwawił zębami wargi i wciskał paznogcie w dłonie.