Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ to cud nad cudy — mówił inżynier — zatopiony zupełnie w jej spojrzeniu. My górnicy oswojeni dosyć jesteśmy ze zjawiskami nadprzyrodzonemi. Odwiedzają nas przeróżne duchy: Skarbniki, Gnomy, Koboldy, Świstaki, ale Rusałek, Świtezianek dotychczas w kopalni nie było!...
— Komplemencista...
— Jakimże to sposobem pani się tutaj zjawiła?
— Najzwyklejszym — koleją.
— Zapewne zwiedzić sławną kopalnię?
— Trochę dlatego, a troszkę i dla przysłowia: „nie chciała góra do Mahometa“...
— Panno Maryniu!
— No, no, pogadamy jeszcze o tem. — Pan się ogląda: kto czuwa nademną. Są, są aż dwa Stróże Anioły, dwie ciocie, które jak widzę już pilnie czynią za mną poszukiwania.
— Marie! — dał się słyszeć głos piskliwy — au nom de Dieu! ou est elle? Est-ce posible? — Marie! — elle cour comme un diable.
— Jestem, ciotuniu droga, jestem! — wołała Marynia.
Dwie starsze panie wyglądające trochę śmiesznie w nadto obszernych płaszczach i za małych czapeczkach sterczących na czubku głowy, prowadząc się pod ramię torowały sobie z trudnością drogę przez ściśniony tłum zwiedzających, śledząc z daleka bacznym wzrokiem rozmawiającego z Marynią obcego pana.
— To inżynier górniczy pan Zdzisław Miński — przedstawiła Marynia, a to: ciocia Kamila i ciocia Józia.
Obydwie panie uśmiechnęły się do Mińskiego przyjaźnie.