Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Panno Maryniu!
Ujrzał ją w szarym płaszczyku z płótna, który zupełnie krył jej suknię; w czapeczce męskiej, tak była zmienioną, że w pierwszej chwili nie zdawał sobie dokładnie sprawy z tego tu w głębi kopalni tak niespodziewanego zjawiska, więc powtórzył tylko półgłosem:
— Panno Maryniu!
Ależ nie! — to nie pomyłka! To te same niezabudki z pod długich rzęsów rzucają na niego swe błękitne, słodkie spojrzenie! ta sama kaskada splotów złotych, które pod czapeczką pomieścić się nie mogą, te same usta, jak świeżo zerwane jagody, z znamiennym grymasikiem półuśmiechu, odsłaniającym biały rąbek ząbków!... To być nie może kto inny!
— Panno Maryniu! — czy to pani? — powtórzył głośniej.
Stojąc na małem wzniesieniu w głębi komory wyglądała, jak posąg z kamienia wykuty, jak Afrodyta, w podróżnym płaszczyku, klasnęła w dłonie i zawołała śmiejąc się serdecznie:
— Tak, to ja, proszę pana! w całej mej okazałości!
— Jezus Marya! czy być może?
— Stało się proszę pana...