Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łatwo, że on tą drogą nie przechodził nigdy, że zbłądził i że mu trzeba wrócić do głównego chodnika i skręcić w inną poprzecznię[1] na drogach rozstajnych.
Przy wejściu do komory chciał się rozglądnąć raz jeszcze, wzniósł do góry kaganek, by ją lepiej oświecić, ale w tej samej chwili upadło kilka kropel z powały wprost na płomień kaganka, który pryskając, sycząc i walcząc zawzięcie z wodą, musiał wreszcie uledz przeważającej sile drugiego żywiołu i zgasł.
Kostka został w ciemnościach.

Pierwszą myślą, która mu głowę przeszyła, było: czy ma przy sobie zapałki? i na samo przypuszczenie, że mógłby ich nie mieć, już go lęk obleciał. Ażeby kaganek mieć tuż przy sobie usiadł na ziemi i rozpoczął pilne przeszukiwanie całej odzieży. Ręce mu drżały, jak w febrze. Po każdem bezskutecznem zapuszczeniu palców w kieszenie zimny dreszcz go przechodził. Nareszcie gdzieś w samym rąbku długiej kapoty namacał jedną jedyną zapałkę. Ręce miał zmoczone obcieraniem zalanego wodą knota, więc je starannie wytarł o poły kapoty i ostrożnie siarnik zapalił. Ale przy błękitnym pierwszym płomyku ujrzał coś takiego, co mu odrazu strachem okropnym włosy zjeżyło na głowie. W odległości kilku kroków od niego stał ktoś w rozpostartym szeroko długim białym płaszczu. Kostka, aż zadygotał cały; zbliżył zapałkę do knota, by co prędzej światłem odpędzić widmo, ale czy to wskutek drzenia ręki, czy też z powodu przesycenia opadłą z powały wilgocią knot rozświecić się nie dał i Kostka znalazł się naraz w zupełnej i beznadziejnej ciemności.

  1. Boczna ulica.