Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku końcowi, więc pozbierał narzędzia, wdział przestronną kapotę, którą przed robotą wieszał opodal na kołku i ruszył wolnym krokiem w drogę.
Po tak wytężającym fizycznym ruchu, czuł dobry apetyt i sama mu się nasuwała myśl o dużej misie okraszonych ziemniaków, którą tam pewnie Magda teraz dla niego i dziecków rychtuje.
Przyspieszył kroku nie zwracając nawet uwagi na dziwnie połamane, potworne jakieś cienie, które mu kaganek rzucał za ściany komór.
Nagle stanął jak wryty, zaparł oddech i patrzył przez chwilę wytężając zwrok.
W ciemnym chodniku zamajaczyła postać biała, jakby mu ktoś chciał drogę zastąpić. Przysłonił kaganek dłonią, by rzucić dalszy refleks światła: zjawisko nie znikało wcale, więc przeżegnawszy się kilka razy, wolniejszym trochę krokiem szedł naprzód.
Przed wpatrzonemi badawczo w czeluść chodnika oczyma, zaczynała coraz wyraźniejsze przybierać kształty powłóczysta szata białej postaci. Walenty rozpoznał zasypisko — i z lękiem już nie tym, który budzą przelotne wizye, jeno z trwogą, która ściskała mu gardło zaczął prawie biedz ku miejscu załamania.
Stanął przed ścianą bryły i od razu zdał sobie sprawę z okropnego swego położenia... wiedział, że dla niego niema z kopalni innego wyjścia.
Ale przez chwilę nadzieja wstąpiła mu w serce, że to może tylko usypisko małe, które on kilku uderzeniami kilofa rozrzucić zdoła. Chwycił oburącz żelazo i z olbrzymiem wytężeniem bić zaczął o ścianę. — Uderzeniom kilofa odpowiadał stuk głuchy świadczący, że ściana zawalona, musi być bardzo grubą.
Prężył ramiona, uderzał ostrem narzędziem raz po