Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nimi i tak jakeś do strajku nakłonił zaprowadź wszystkich pierwszy do pracy. — Ufajcie mi i wierzcie, że ja sam o was pamiętać będę, bom was pokochał jak dzieci własne! — dokończył, czując, że wzruszenie ściska mu gardło.
Ale ze zbitego tłumu nikt się nie ruszył. Usłyszał tylko głuchy pomruk — protestu. Wtedy krew młoda zakipiała w żyłach Karwickiego i uderzyła mu falą do głowy. Na usta cisnęły się słowa:
— To gińcie marnie! — ale tych słów nie wypowiedział. Bez pożegnania odwrócił się od tłumu i szedł wolnym krokiem ku swemu mieszkaniu. W oczach miał wyraz beznadziejnego smutku, jak człowiek patrzący na gmach swoich marzeń zwalony w gruzy, z których nikt go już dźwignąć nie zdoła.
Migotliwe światło jego kaganka, ginące w mgle porannej w miarę oddalania się Karwickiego, zdawało się być gasnącą gwiazdą „Jutrzenki“.


∗                    ∗

Od dłuższego czasu stoi szyb Horsko opuszczony, z powybijanemi przez wiatr szybami. Mimo licznych starań właścicieli nikt dotychczas nie chciał się podjąć dzierżawy takiej kopalni.
W pośród ludu kręcą się ajenci, znajdując łatwych klientów dla różnych transportowych przedsiębiorstw, wywożących emigrantów za morze.
Karwicki otrzymał za granicą świetną posadę dyrektora rozległej kopalni.