Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w pół otwartych podwoi padała smuga światła prosto na jego przysłonięte szkłami oczy, które zdawały się wtedy Rewiczowi oczami szatana.
— Czego pan tu chcesz? — spytał Rewicz matowym głosem.
— Pan adjunkt każe mi jutro zamknąć kopalnię. Przyszedłem prosić o kilka dni zwłoki, tylko dni kilka. — Mówiąc te słowa, przybliżył się cicho do Rewicza i wsunął mu w rękę zwój papierków. — Za to, tylko kilka dni zwłoki — nic więcej — wyszeptał.
Rewicz uczuł szelest banknotów i aż syknął z bolu, zmiął je w ręce i chciał rzucić Goldfingerowi w twarz — tym kubanem, ale w tej chwili dał się słyszeć z drugiego pokoju głos chorego dziecka:
— Tatusiu!
Poskoczył i ukląkł koło jej łóżka.
— Tatusiu! tak boli, tak strasznie boli! Czemu wy mi nie poradzicie?
Pocieszał ją jak mógł.
Za chwilę, jakby sobie coś przypomniał, zerwał się i wbiegł do kancelaryi. Goldfingera już nie było. Wtedy bez pamięci, bez przytomności prawie pochwycił za kapelusz i popędził do biura telegraficznego, by wezwać specyalistę ze stolicy.


∗                    ∗

W kilka dni później siedział Rewicz przy łóżku Janki, która już powracała zwolna do zdrowia. Bez operacyi się obeszło, przebieg choroby był szczęśliwszy niż się spodziewano. Przybyły ze stolicy lekarz orzekł, że dziecko będzie za kilka dni zdrowe.
— Mój tatusiu złoty — mówiła rekonwalescentka,