Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byłoby jeszcze pół biedy, ale te długi okropne, dręczące nas ustawicznie, te pretensye, te zaległości, którym opędzić się nie można to już jest wprost nie do zniesienia.
Włodzimierz starał się żonę uspokoić, pocieszyć, ale wszystko nie na wiele się przydało.
— Powiedz mi, czy to się nigdy nie skończy? — pytała go głosem, pełnym bezgranicznego zwątpienia — bo jeśli się nigdy niema zmienić na lepsze, to w takim razie powiedz mi, po co ta straszna męka i czem ja zawiniłam, że mam tak cierpieć i po co żyć? po co?
Wyrzuty takie kończyły się zawsze wybuchem spazmatycznego płaczu i szaloną migreną.
Raz wieczorem właśnie, gdy dzieci były chore na szkarlatynę, zapukał ktoś do mającej łączność z mieszkaniem kancelaryi Rewicza.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał Rewicz wsuwającego się cicho Goldfingera.
— Przychodzę się tylko poinformować, co do tych inwestycyj w mojej kopalni.
— Wyjaśniłem panu wszystko dokładnie — rzekł Rewicz i z góry panu zapowiadam, że nie na dzień, ale na godzinę terminu panu nie przedłużę, tylko kopalnię zamknę.
Goldfinger stał przez chwilę u drzwi milczący.
— U pana podobno dzieci chorują — zaczął mówić zwolna. Ja także miałem dzieci chore na szkarlatynę, ale wyzdrowiały wszystkie, niech się pan nie martwi.
— Kto je leczył? — zapytał Rewicz.
Goldfinger rad, że mógł nawiązać rozmowę, jął opisywać długo i szeroko chorobę swoich dzieci i udało mu się w ten sposób przełamać lody, o co mu prze-