Przejdź do zawartości

Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, ja zaraz skoczę i zapłacę, idźcie, ja was dogonię.
— Zwaryowałeś, czy co? Skoczysz do góry, gdzie się drapać trzeba dwie godziny.
— Ażeby zapłacić 4 centy? Nie, ty masz stanowczo kiepsko w głowie.
Zmrok gęsty już zapadał i Rewicz mógłby dosięgnąć szczytu ledwie wśród nocy ciemnej, a choć droga była wytkniętą, jak niemal wszędzie w alpejskich górach, iść samemu o takiej porze nie było ani zbyt bezpiecznie, ani przyjemnie. Starano się więc wszelkiemi sposobami odwieść go od szalonego zamiaru.
— Mój kochany! Nie baw no ty się w Jana Kantego, bo ci to sławy nie przyniesie — rzekł któryś.
— Wierzcie mu! to hipokryta, udaje, że idzie bułki płacić, a z pewnością chce się o szarówce zobaczyć z Rezą. Czekaj! napiszę ja do narzeczonej — dogadywał mu drugi.
Ale on już tych kpin i docinków nie słuchał, tylko szedł zamaszystym krokiem prosto ku górze.
— Bądź zdrów! — krzyczał ktoś za nim — a każ się tam komu pozbierać, gdy zlecisz na łeb w przepaść.
Mimo, że wszyscy byli pomęczeni i zziębnięci, żadnemu nie przyszło na myśl zostawiać Rewicza samego. Rozpalono ognisko i czekano na powrót tego fanatyka prawdy.
Mniej-więcej po dwu dopiero godzinach, dojrzano w górze migocące światełko, słyszeć się dały kroki i — co wszystkich niemało zdziwiło — głośna rozmowa. Ponieważ, jak zwykle u młodych humory obniżone trochę aferą Rewicza, znowu wróciły w całej pełni, więc zaczęto snuć przypuszczenia, że Włodek dostał bzika, sam ze sobą gada i zapewne oblicza