Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dasz pan młodszemu pokoleniu, uciekając jak zbieg z powierzonego posterunku?
— Ależ panie — przerwał wymownemu delegatowi pan Juljan — wszystko dobre i piękne coś pan powiedział, ale kilkowiekowy przesąd, który się w społeczeństwie zagnieździł, nie pozwała pewnych rzeczy inaczéj rozstrzygać!...
— Dla czego nie pozwala? Jeżeli strona przeciwna na to się zgadza...
— Aby warunki pojedynku zmienić?
— Aby wogóle ten pojedynek głupi zastąpić innym, szlachetniejszym pojedynkiem...
Tu zaczął szeroko i długo zacny delegat mówić o wysokich szczytach Tatr i niebezpiecznych drogach; odgrażał się Węgrom, którzy Polakom zaprzeczają pierwszeństwa wdarcia się na szczyty tatrzańskie; opowiadał o dwóch Amerykanach, którzy na górze Chimborasso takich dziwów nie widzieli, jak na Gierlachu i Wysokiéj, chociaż zdaniem jego, na ich szczytach wcale nie byli... słowem, wypowiedział cały epos o Tatrach, z czego wypływało, że wdarcie się na jeden ze szczytów tatrzańskich, jest prawdziwą chlubą i bohaterstwem, a co do niebezpieczeństwa, nie mniejsze jest ono od pojedynku amerykańskiego!...
Wreszcie zaproponował taki sam pojedynek, o jakim wspomniał panu Idziemu.
— Jeżeli się już życie naraża — zakończył delegat — trzeba to zrobić z pewną korzyścią dla Towarzystwa i ukochanych gór naszych. Gdy pan naprzykład z Kościelca do Czarnego Stawu spadniesz i głowę roztrza-