Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jedynek amerykański zamienić na pojedynek dostania się na jeden z najwyższych szczytów tatrzańskich, drogą zupełnie nową, którą jeszcze nikt nie szedł!... A co?
Rozjaśniła się twarz pana Idziego.
— Myśl szczęśliwa! — zawołał — tylko coby ludzie na taki pojedynek powiedzieli!
— Powiedzieliby: oto jest pojedynek ludzi szlachetnych; oto są ludzie, którzy nawet spory swoje załatwiają w widokach dobra publicznego. Załagodzili spór swój i znaleźli nową drogę na Czerwony Wierch, Wysoką lub Gerlach!... A co? czy to nie zacnie? czy nie szlachetnie?
Pan Idzi zaczął chodzić po pokoju.
— Niebezpieczeństwo... powiadam panu nie jest mniejsze niż przy zwykłym pojedynku... — mówił daléj delegat — kto wié czy nie gorsze!
— Niebezpieczeństwa się nie lękam, dałem przecież dowód proponując pojedynek amerykański... tylko nie wiem, czy pan Trzaska...
— Niech pan dobrodziéj mnie to zostawi.
— Jak najchętniéj... będę panu nawet mocno obowiązany za tak szlachetną radę...
— Zaraz idę... należy się dwadzieścia złotych za wkładkę!
— Tu są.
— Dobrze... ja rzecz przygotuję, a resztę dokończą pośrednicy. Upadam do nóg.
Pan Idzi wyprowadził ze świecą zacnego delegata aż na schody i w lepszym humorze powrócił do swego pokoju.