Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Testament? — powtórzył z zadziwieniem delegat — czy masz pan jaką chroniczną chorobę?
— Jutro... mogę już nie żyć!
— Jutro... Proszę? Jutro już!
Delegat wymówił te słowa z widoczném zakłopotaniem. Trudno odgadnąć, czy mu chodziło o śmierć jednego z potomków zacnych Korczaków, czy o stratę jednego członka Towarzystwa Tatrzańskiego.
— Więc jutro już chcesz pan umierać — mówił daléj entuzyasta tatrzański — tak prędko i tak nagle!... Nie widziałeś pan nawet Tatr naszych?... Umrzeć i Tatr nie widzieć, to smutno, bardzo smutno! Przynajmniéj zapisz się pan na członka Towarzystwa!...
Delegat podsunął mu papier i pióro.
— Co mi po tém! — grobowym głosem odparł pan Idzi.
— Czy nie będzie ładnie, gdy na karcie pogrzebowéj wydrukują: Członek Towarzystwa Tatrzańskiego!...
Skoczył na równe nogi pan Idzi. Pogrzebowa karta zelektryzowała go.
— Niech pana djabli wezmą i z kartą pogrzebową! zawołał nad uchem delegata.
Pan Melchior przyjął djabła z uśmiechem dobrotliwym, umoczył pióro w kałamarzu i odparł:
— Przed śmiercią popełniasz pan grzech śmiertelny, przywołując szpetnego djabła. Za to, na przebłaganie Pana Boga... podpisz się pan na członka!
— Po co mnie pan dręczysz! Ja jutro odbywam... pojedynek amerykański!