Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozumiem. Gdyby tylko była jakakolwiek pewność zwycięztwa. Nie wiem jeszcze, czy za to otrzymam rękę panny, lub co ważniejsza, czy rzeczywiście co do majątku rzecz się ma tak, jak opowiada pani Eliza i szanowny radca emeryt.
— Jest pewna zgodność w tém co mówią, — a zresztą, gdyby nawet z tego półmiliona odtrącić większą połowę na figury stylistyczne, to zawsze choć parę kroć zostanie.
— A że zawsze w takich razach coś trzeba odtrącić, wiesz o tém bardzo dobrze, bo i z moich tytułów i dóbr doczesnych, sporo da się okroić...
— Nie trzeba się z tém wydawać!
— Mówimy między sobą!
W téj chwili obaczył stryjaszek przez okno dwóch jegomości, idących poważnym krokiem ku domkowi Bogarodzicy.
— Wracają! — rzekł do pana Idziego z pewnem niemiłém uczuciem — trzeba przedewszystkiém ostro się postawić!
Pan Idzi odchrząknął głośno i na znak nieposzlakowanéj odwagi, usiadł niedbale na fotelu.
Otworzyły się drzwi, dwaj jegomościowie weszli do pokoju. Jeden z nich był wysoki i chudy, drugi nizki i lepszéj tuszy.
Weszli krokiem tragicznym na sam środek pokoju. Byli sztywni i milczący, jak przystało na ludzi pełniących obowiązki dyplomatów przed wojną.
— Cóż tam? — zapytał pan Idzi, zapalając od niechcenia cygaretto.