Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko to na nim takie zrobiło wrażenie, że i trzech zliczyć nie umiał. Począł coś przebąkiwać, że był trochę przy fantazyi, przepraszać, ale stary Wilga o niczém słyszeć nie chciał, tylko sapiąc ze złości, wziął Dorotę za rękę i do izdebki wprowadził. Resztę odłożył do jutra.
Gdy już był trochę przyszedł do siebie, zapytał Michnę o tegoż Ruścinowskiego.
— Niema co mówić, walny chłopiec — rzekł do Michny — na mojéj Turczynce poznał się od razu. Aż mu się oczy zaiskrzyły... tęgo nią wywijał... ot głupstwo... pustota młodzieńcza... ale mnie starego tak w pole wywieźć... nie daruję, nie daruję...
— Wujaszku kochany... — płakała Dorota, a serce jéj czegoś się radowało...
Była to może pierwsza kobieta, która się z tego cieszyła, że jéj kochanek nie jest — królem.
Jakoż i słusznie się cieszyła. Za cztery bowiem tygodnie klęczała na stopniach ołtarza i.... jak stary obyczaj kazał, płakała serdecznie za swojém wiankiem.
Wilga przebaczył Euścinowskiemu i oboje zabrał na swój futorek. — Warszawa — zwykł mawiać — to już dzisiaj nie dla szlachcica. Jego posterunek, mospanie, na wsi, przy pługu. Tam jeszcze zdrowie, tam nadzieja, tam rola przyszłych plonów. Tylko nie szumno, ale jak Bóg przykazał, z bliźnim po chrześciańsku. A każdy nasz bliźni, i wielki i maluczki. A na wszystko resztę trzeba powiedzieć: Bądź wola twoja, jako w niebie tak i na ziemi!