Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

...Usłysz niebianko lutni mojéj dźwięki,
U drzwi twych stoję — w noc ciemną;
Serce me drażnią ach! rozkoszne męki,
O wyznaj, żeś mi wzajemną!...

Pan Wilga uczuł, że mu włosy na głowie stanęły. Zatrzymał oddech i słuchał, czy Dorotka się nie zbudzi. Ale Dorotka, jak widać, zasnęła. Nie wiedział biedny, co począć. Tymczasem śpiewał tamten daléj:

A że cię kocham masz dowód niezbity,
Patrz, twojéj wzywam litości —
Sen mi odebrał chłopiec Afrodyty,
A rozpacz w sercu mem gości...

Już dłużéj nie mógł wytrzymać pan Wilga. Wyskoczył z łóżka równemi nogami, wziął żupan i maczugę i cicho drzwi otworzył.
— A tuś mi przeklęty sedukturze? — zawołał przytłumionym głosem, pochwyciwszy trubadura za kołnierz.
Biedny kochanek nie wiedział co się z nim stało, tak szybko odbyła się ta niespodziana operacya.
— Kto jesteś, szlachcic czy plebejusz?
— Kto jestem?... Spojrzyj na mnie! — odparł trubadur przyszedłszy nieco do siebie. — Tylko proszę cię, nie rób hałasu.
Pan Wilga poprowadził go do latarni, która na środku sieni słabo się świeciła, a spójrzawszy mu w twarz krzyknął przestraszony:
Mater Dei! król Jegomość!