Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a zły duch-kusiciel odstąpi od ciebie. Jutro pójdziemy do fary.
Dorota przeżegnała się kilka razy, położyła się na prawym boku, zamrużyła oczy, ale wszystko to jakoś nie skutkowało. Przed jéj oczyma stał król Jegomość i mrugał do niéj. Przeżegnała się jeszcze raz, nic nie pomogło. Wreszcie zaciągnęła kilimek na głowę, ale i tam widziała pełne, rumiane policzki mniemanego króla.
I panu Wildze nie lepiéj się powodziło. Wlazł pod pierzynę, nakrył się z głową, ale sen uciekał od niego. Widział Włocha, jak zęby wyszczerzał i śmiał się z litewskiego szlachcica. Nie było rady z przeklętym Włoszyskiem, zakwaterował się do niego pod pierzynę i ani go wypędzić. Spocił się stary szlachcic, przewracał się z jednego boku na drugi, a z nim razem przewracał się i Włoszysko i ciągle mu w oczy zaglądał. Wielką miał ochotę dać mu odlewany policzek, ale gdy sobie przypomniał, że to mara tylko, zreflektował się i rzekł do siebie: Sen mara, a Bóg wiara.
Jeszcze nie był domówił ostatniego słowa, gdy tuż pod drzwiami zasłyszał jakiś szelest. Odkrył jedno ucho, otworzył gębę, i zdawało mu się, że ktoś po sieni chodzi. Wkrótce zasłyszał coś niby muzykę, niby szepty jakieś. Odkrył drugie ucho i podniósł się na łóżku, aby lepiéj słyszeć.
I w saméj rzeczy zasłyszał teraz wyraźnie tony bandurki. Przy bandurce począł ktoś śpiewać. Pan Wilga słuchał: