Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem adherentem Rzeczypospolitéj — odpowiedział Wilga — a gdy król i naród jest jedno, toż i króla jestem adherentem.
— Nie o to mi idzie, panie Marcinie, ale ja tak po prostu sobie myślę: Przyjechałeś wasze tutaj, jak tysiąc innych przyjechało, aby zastawić więcierz i łapać rybki. Przedarto groblę wielkiego stawu, a mnóstwo rybek uchodzi. Ale już wszystkie wyłapane.
— Jakto?
— Oto krótko mówiąc, sejm odebrał królowi prawo rozdawania starostw. Więc jaki taki sięga dzisiaj po starostwo, a najwięcéj dostaje się tym, co się czepiają panów sejmowych, którzy chcą mieć obok siebie liczną klientelę i sporo głosów za sobą. Intrygą, mości Marcinie, wszystko się dzisiaj dzieje. Mnóstwo szlachty na kilka lub kilkanaście lat porozbierało krajowe dobra, i radzi siedzą cicho tam, gdzie na całe gardło krzyczeć potrzeba, a krzyczą veto, gdzieby ani pisnąć wypadało.
Mater Dei — zawołał Wilga — toż myślicie, że ja po to tu przyjechał, aby Rzeczpospolitę obdzierać i paść się na chlebie publicznym?...
— Otoż kubek w kubek i ja tak myślę i cieszę się z opinii waszeci.
I ucałowali się obaj towarzysze i uderzyli o szklanki.
Tymczasem na ulicy zrobił się rozruch. Ludzie poczęli się skupiać i coś głośno do siebie gwarzyć. Rożynek wszedł do izdebki z wiadomością, że król Jegomość tędy popod same okna za chwilę przejeżdżać będzie. Już robią szpaler dla niego. Przyczém nie zapomniał wychwalać położenia swojéj gospody, która każdego dnia