Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakże bowiem może biedny aspirant do katedry nauczycielskiéj myśleć o sercu i rączce tak bogatéj panny!
Takie były strapienia biednego Juljana Trzaski, gdy zdala stał pomiędzy drzewami nie mając odwagi ani potrzeby zbliżania się do panny Euzebii. Byłoby-to bowiem szaleństwem, a na szaleństwo miał za wiele rozsądku i nauki.
Ponieważ jednak trudno jest, aby na małéj stosunkowo przestrzeni, goście kąpielowi zawsze z dala od siebie być mogli, wydarzało się więc czasem, że J. Pan Juljan Trzaska, zagadnięty przez pannę Euzebię, jako dawny towarzysz noclegu, kilka słów do niéj przemówił z czego panna Euzebia widocznie była zadowolona, a on skrycie niemałą radość uczuwał.
Rozsądek jednak kazał mu się z tém taić i jak najprędzéj od niebezpiecznego ideału swego się oddalać.
Tak stały rzeczy, gdy kaszlący staruszek po długiéj rozmowie z panią Scholastyką, oświadczył gotowość przedstawienia jéj swego kuzyna J. Pana Idziego klejnotu Korczak.
I stało się, że gdy Euzebia właśnie o Trzasce myślała, usłyszała nagle coś o Korczaku. Trzaska i Korczak, oba równe sobie klejnoty szlacheckie, była jednak niemała między niemi różnica. Wprawdzie jeden i drugi klejnot nie miał złotéj oprawy, ale jeden miał na widoku katedrę, a drugi bogaty ożenek! Jeden z nich miał w kieszeni atestata uniwersyteckie i nadzieję przyszłéj profesorskiéj pensyjki, a drugi nie miał nic w kieszeni, tylko przy sobie miał kaszlącego, bezdzietnego stryjaszka, którego bardzo kochał!